Jak mogłam zapomnieć o zajrzeniu tamże! Już prawie bym zapomniała.
V Festiwal Widzących Duszą Będę śledzić rozwój wydarzeń.

Dzisiaj w budynku na Konwiktorskiej występował teatr z Białegostoku. Przed salą, w której miał się odbyć występ stała pani, która próbowała łapać ludzi do projektu InVisible.
O tym projekcie dowiedziałam się najpierw z wiadomości na ngo.pl, potem ogłoszenia na ten temat zaczęły się pojawiać na wszystkich możliwych stronach i we wszystkich możliwych newsletterach i listach dyskusyjnych, na które zaglądają niewidomi. Na ngo ogłoszenia o poszukiwaniu i chętnych niewidomych i wolontariuszy powtarzały się regularnie przez kilka miesięcy. Niewidomi są poszukiwani przez wszelkie fora do dziś dnia, mimo, że pierwsze spotkanie już było w sierpniu.
Kiedy pani mnie zaczepiła, miał miejsce między nami taki dialog:
– To co? nie macie chętnych do tego projektu?
– No mamy. Zgłosiło się 5 osób. Mamy 10 miejsc.
– A wolontariuszy chyba też nie macie, co? Co chwila widzę ogłoszenia w tej sprawie.
– No, mamy dwóch.
– No to chyba ciężko będzie ogarnąć 10 niewidomych osób przy pomocy dwóch wolontariuszy?
– No, będzie ciężko.
Warszawa taka wielka, tylu w niej niewidomych i w ogóle tylu w niej mieszkańców a zainteresowanie projektem mikre. Niewidomi nie chcą tańczyć.
A czego najbardziej potrzebują?
Myślę, że pomocy w wychodzeniu choćby na głupi spacer, albo na większe zakupy do centrum handlowego. Może należałoby nas najpierw zapytać, czego chcemy. Taki sam niewypał, jak ta akademia Zdrowego Życia, o której pisałam pod koniec lipca.

Dostałam wezwanie do sądu

30 sierpnia 2015

Przedwczoraj był u mnie dzielnicowy. Wręczył mi wezwanie do sądu na 25 września w sprawie karnej w charakterze świadka. Mało spostrzegawczy był ten dzielnicowy. Gdy podpisałam odbiór wezwania, nastąpił taki dialog.
– Czy pani na coś choruje?
– Tak. Jestem niewidoma. Nie zauważył pan tego?
– No nie.
No i potem padały z jego strony dalsze pytania, czy ktoś mnie odwiedza i czy ktoś może ze mną przyjechać do sądu. Powiedziałam, że tego nie wiem. Zapytałam go też, czy w ogóle jako osoba niewidoma będę wiarygodnym świadkiem. Czy nie dojdzie do sytuacji, że ja przyjadę, a na miejscu okaże się, że jak mnie tam zobaczą, to wyproszą z sali twierdząc, że z braku wzroku nie nadaję się na świadka.
Dzielnicowy stwierdził, że w tej sytuacji, to on musi napisać pismo do sądu, spisał moje dane, imiona rodziców i poszedł.
Kiedy wręczał mi wezwanie, to byłam święcie przekonana, że będę zeznawać w sprawie tego zabójstwa. Już sobie nawet zaplanowałam, że wydrukuję tamten wpis, że sobie przypomnę, co wtedy słyszałam, że w końcu czy widzę, czy nie, to przecież i tak wszystko słyszałam przez ścianę.
Kiedy jednak zeskanowałam i przeczytałam wezwanie, zmroziło mnie. Mam zeznawać przeciwko partnerowi wyeksmitowanej rok temu sąsiadki zza ściany! On tu mieszkał z nią, policja kryminalna też kiedyś przychodziła do mnie pytać o niego, kiedyś nawet dostałam wezwanie na policję, żeby zeznawać, ale się nie stawiłam, bo list polecony odebrałam chyba na godzinę przed terminem tego przesłuchania i żadnych konsekwencji z tego nie było. Ten człowiek wtedy nie zabił! Jestem tego pewna! Nie wiem więc, w jakiej sprawie tak naprawdę mam zeznawać. I boję się bardziej, niż gdybym zeznawała w sprawie tamtego zabójstwa, bo temu człowiekowi, przeciwko któremu jest sprawa, często mówiłam dzień dobry na schodach itp.
Nie chcę tam jechać sama. Zwyczajnie się boję. Ten sąd jest na końcu świata. Dojeżdża tam tylko jeden autobus, który jeździ w dni powszednie co 15 minut i na dodatek jest to autobus, który jeździ tylko z Górczewskiej na Groty i z powrotem. Jest jeszcze jeden autobus, który jeździ ode mnie i zatrzymuje się jakieś pół kilometra od sądu. Generalnie to tam się jedzie i jedzie i jedzie.
A w ogóle, to jeszcze jest techniczna kwestia doprowadzenia mnie do miejsca dla świadków podczas zeznawania. Naoglądałam się swego czasu odcinków programu „Sędzia Anna Maria Wesołowska”. Na sprawach zeznawały tam też osoby niewidome i niepełnosprawne ruchowo. W programie podprowadzał je woźny, czyli nie mogły korzystać z pomocy przewodnika, tym bardziej przewodnikiem nie może być osoba będąca również świadkiem w tej sprawie.
Do wezwania jest dołączone pouczenie.
Zeskanowałam i przeczytałam. Pouczenie jest długie, jak nieszczęście i najeżone różnymi artykułami, ale pada tam co chwila pojęcie „osoba towarzysząca świadkowi, jeżeli świadek nie mógł stawić się na wezwanie sądu bez opieki tej osoby”
To jest, jak dla mnie, pocieszające, bo oznacza to, że sąd bierze pod uwagę fakt, że świadek może korzystać z pomocy przewodnika/opiekuna/asystenta. A skoro tak, to chyba jednak nie wypada wykręcać się „kalectwem”, o którym jest mowa w pierwszym punkcie tego pouczenia:
„1 Każda osoba wezwana w charakterze świadka, biegłego, tłumacza, specjalisty ma obowiązek stawić się i złożyć zeznania.
Przesłuchanie może nastąpić przy użyciu urządzeń technicznych umożliwiających przeprowadzenie tej czynności na odległość z
jednoczesnym bezpośrednim przekazem obrazu i dźwięku. Świadka, biegłego, tłumacza, specjalistę, który nie może się stawić
na wezwanie z powodu choroby, kalectwa lub innej nie dającej się pokonać przeszkody, można przesłuchać w miejscu ich
pobytu, (art. 177 k.p.k., art. 197 § 3 k.p.k., art. 204 § 3 k.p.k. i art 206 § 1 k.p.k.).”

Interesujący jest za to inny punkt tego pouczenia, który tu zacytuję.
„5.Świadkowi oraz osobie towarzyszącej świadkowi, jeżeli świadek nie mógł stawić się na wezwanie sądu bez opieki tej osoby,
przysługuje zwrot zarobku lub dochodu utraconego z powodu stawiennictwa na wezwanie sądu Wynagrodzenie za utracony zarobek
lub dochód za każdy dzień udziału w czynnościach postępowania przyznaje się świadkowi oraz osobie towarzyszącej świadkowi,
jeżeli świadek nie mógł stawić się na wezwanie sądu bez opieki tej osoby, w wysokości jej przeciętnego dziennego zarobku
lub dochodu W przypadku świadka oraz osoby towarzyszącej świadkowi, jeżeli świadek nie mógł stawić się na wezwanie sądu bez
opieki tej osoby, którzy pozostają w stosunku pracy przeciętny dzienny utracony zarobek oblicza się według zasad
obowiązujących przy ustalaniu należnego pracownikowi ekwiwalentu pieniężnego za urlop Górną granicę należności stanowi
równowartość 4,6% (cztery i sześć dziesiątych procenta) kwoty bazowej dla osób zajmujących kierownicze stanowiska
państwowe, której wysokość, ustaloną według odrębnych zasad, określa ustawa budżetowa. W przypadku, gdy ogłoszenie ustawy
budżetowej nastąpi po dniu l (pierwszego) stycznia roku, którego dotyczy ustawa budżetowa, podstawę obliczenia należności
za okres od I (pierwszego) stycznia do dnia ogłoszenia ustawy budżetowej stanowi kwota bazowa w wysokości obowiązującej w
grudniu roku poprzedniego Utratę zarobku lub dochodu oraz ich wysokość świadek oraz osoba towarzysząca świadkowi, jeżeli świadek nie mógł stawić się na wezwanie sądu bez opieki tej osoby, powinni należycie wykazać (art 61 Sb k p k i art. 618d kpk.)”
Próbowałam na jednej z list dyskusyjnych zasięgnąć języka, może ktoś niewidomy był świadkiem w sądzie i może mi coś podpowiedzieć. Były tylko gdybania, nic więcej. Na typhlosie nie bardzo mogę teraz o nic pytać, bo jestem zapisana pod takim adresem, że w zasadzie powinnam tylko wpisy czytać, nie pisać nic. Jak zwykle okazuje się, że życie niewidomych internautów jest bardzo płytkie i nic im się nietypowego nie zdarza, nie można ich o nic zapytać, bo nic nie wiedzą. Niektórzy nawet piszą po pijaku, ale to już całkiem inna historia.
Liczę na Jacka. Może napisze tutaj coś konstruktywnego na temat bycia świadkiem w sądzie.
Jutro też zadzwonię pod nr telefonu podany na wezwaniu i dowiem się coś więcej, np ile może potrwać rozprawa, czy faktycznie sędzia będzie mnie chciał przesłuchiwać i, czy w ogóle nie mogłabym się domagać doprowadzenia mnie do sądu przez policję. W końcu na przesłuchanie zostałam zawieziona i przywieziona do domu. Może być też tak, że w biurze obsługi interesanta nic nie będą wiedzieć, albo, że w celu takiego załatwienia sprawy będę musiała wysłać kupę dokumentów, co w rezultacie może nic nie dać.
Czekam na rozwój wypadków. Trzymajcie kciuki.
Aha, i jeszcze jedno.
Już nigdy nic nie powiem policji. „Nic nie widziałam, nic nie słyszałam, jestem niepełnosprawna, mam pierwszą grupę” i takie tam dyrdymały będę mówić, bo przez to mieszkanie za ścianą ciągle mam jakieś problemy. W przeszłości zeznawałam w urzędzie dzielnicy, półtora roku temu na komendzie, policja wcześniej nawiedzała mnie wciąż, teraz sąd, a może kiedyś dostanę cegłą w łeb albo ktoś mi podpali mieszkanie.

Niewidomi a oddawanie krwi

30 sierpnia 2015

Miałam napisać o tym już tydzień temu, ale takie lenistwo umysłowe mnie dopadło, że teraz, jak napiszę, to właściwie już po ptakach, ale napiszę.
Wczoraj przy budynku radia na Myśliwieckiej w Warszawie była akcja oddawania krwi. Mieli tam być artyści, dziennikarze, 90 osób oddało 45 litrów krwi.
Kiedy zapowiadano tę akcję i mówiono, że będą tam dziennikarze, zastanawiałam się, czy Trójki słucha jeszcze ktoś niewidomy, taki, który chciałby oddać krew, ale miał z tym problem wyłącznie z powodu braku wzroku. Na Typhlosie nie interesował się tym kompletnie nikt. A to był, moim zdaniem, dobry moment, żeby nagłośnić ten problem. Osoba niewidoma nie może oddać krwi, bo jest niewidoma. Koniec i kropka. Sprawdziłam teraz, że ludzie na Typhlosie podniecali się tym problemem w 2006 r.
Ja tam do oddawania krwi się nie palę. Zwykłe pobranie krwi do badań napawa mnie lękiem, szczególnie czynność wbicia igły w żyłę, a tu trzeba ściągnąć z człowieka pół litra tej krwi. Myślałam jednak, że kogoś ten temat zainteresuje i że będzie go drążyć. Ale gdzie tam. Wszyscy teraz przeżywają sprawę pewnej firmy, która zatrudniała fikcyjnie 200 osób niewidomych i słabowidzących. Szkoda. Taka okazja pewnie prędko się nie zdarzy.

Tak się zastanawiam, jak to jest z tym „i że cię nie opuszczę aż do śmierci…”
Hmmm… …no bo tak:…
Oglądałam reportaż o człowieku uzależnionym od wszelkich świństw i jego rodzinie. Padło tam stwierdzenie terapeuty, że jeżeli mąż jest uzależniony, to związek powinien się rozpaść.
Załóżmy, że taka para jest po ślubie kościelnym. Każde z małżonków ślubuje wtedy, że nie opuści tego drugiego aż do śmierci. Tak więc, jeżeli żona mężowi coś takiego ślubowała, to nie powinna słuchać się psychologa i tkwić w małżeństwie za wszelką cenę wiedząc, że w ten sposób tylko utwierdza męża w jego uzależnieniu, czy tak?
A teraz wyobraźmy sobie przewrotnie inną sytuację.
Mąż ślubuje żonie, że jej nie opuści aż do śmierci. Tydzień po ślubie żona ulega wypadkowi, łamie kręgosłup, jest całkowicie sparaliżowana, generalnie nieprzydatna w domu. Nie może już sprzątać, gotować, w ogóle prowadzić domu i spełniać pozostałe obowiązki małżeńskie. Mąż porzuca ją, bo jest facetem z krwi i kości, którego ta sytuacja przerasta, bo potrafi na co dzień wykonywać tylko czynności typowo męskie. Kobieta trafia na resztę życia do domu opieki, albo do swojej matki, albo jeszcze gdzieś, on się z nią nie rozwodzi i z nikim się nie wiąże, choć już przestaje się nią interesować. Tak więc w świetle przysięgi małżeńskiej, skoro się z nią nie rozwiódł, to znaczy, że jej nie opuścił, choć w rzeczywistości ją opuścił.
Czy to nie jest hipokryzja?
A tak swoją drogą, jeżeli żonaty mężczyzna wpada w nałóg dopiero po ślubie, to czy przypadkiem nie jest temu winna jego żona? Moim zdaniem tak, ponieważ to przed nią, przed jej gderaniem, bałaganiarstwem, może czymś jeszcze, mężczyzna ucieka w alkohol, narkotyki i dopalacze.
Oczekuję na jakąś dyskusję poprzez komentarze, bo może nie mam racji, to wyprowadźcie mnie z błędu.

A skoro już o komentarzach mowa, to narzędzie to istnieje m.in. po to, żeby wyrażać tu także swoje oburzenie na to, co piszę, a nie, że ja się potem dowiaduję z plotek, że coś się tu komuś nie podoba i gadacie za plecami. Macie coś do treści wpisów, no to bardzo Was proszę, miejcie odwagę i swoje oburzenie wyrażajcie tu poprzez komentarze.

Wibrujące okulary

24 sierpnia 2015

Coś gdzieś słyszałam, że już są, że można je kupić. Dzisiaj przeczytałam o nich artykuł, gdzie wreszcie padła nazwa tego produktu, więc sprawdziłam, że można je kupić tutaj.
Kupić to bym ich chyba nie chciała. Droższe nawet od zegarka brajlowskiego. Nie wiem, jak wyglądają, czy nie są za duże itp. Kupić bym ich nie chciała, ale marzy mi się potestowanie ich powiedzmy przez tydzień, żeby sprawdzić, czy nie dostałabym za dużo bodźców, jak reagowałyby na przechodzących ludzi i samochody, czy nie zaburzyłyby mojego własnego zmysłu przeszkód, czy widzą przeszkody sięgające do kolan lub pasa, jak słupki, kosze i ławki. Jeżeli te okulary reagują na przeszkody będące już w odległości 7 metrów, to czy to nie będzie powodować dodatkowego chaosu informacyjnego, lęku i spowolnienia chodzenia. I czy w ogóle coś takiego jest mi potrzebne. No bo sama z siebie wyczuwam przeszkody wyższe ode mnie, ale będące po bokach, z odległości powiedzmy metra, natomiast kompletnie nie zauważam czegoś, co jest centralnie przede mną, co tylko rzadko utrudnia mi życie. Przykładem takiej przeszkody jest słup stojący na środku przejścia na Pl Wilsona przez Krasińskiego, tego od strony Kina Wisła i dawnej pętli autobusu 181, no i może zwisające gałęzie na Mickiewicza przy Pl Wilsona, które są coraz bardziej zwisające. A czasami jest tak, że wręcz szukam przeszkód, które są dla mnie punktami orientacyjnymi, np wiaty przystankowe. Ale marzy mi się, żeby takie okulary przetestować, ale nikt mi ich przecież tak po prostu nie da.

Laska, z którą osoba niewidoma wychodzi na ulicę między ludzi, powinna być
estetyczna. Jest przecież takim samym elementem naszego ubioru, jak
buty, torebka, czy okulary. Powinna też być widoczna przez kierowców i
przechodniów a także powinna dobrze leżeć w ręce, żeby nikt nie mógł jej
wyrwać, czyli powinna tam być wyprofilowana rączka i gumka lub sznurek. Laska powinna mieć elementy odblaskowe. Jeżeli elementy się zedrą, a laska wciąż spełnia swoje zadania, tj jest prosta i nie połamana, nie powinno się z nią chodzić. Laska powinna być zrobiona z takiego materiału, który będzie odporny na zdeptanie przez ludzi i przejechanie przez rower lub samochód.
Przez dziesięciolecia zostały wypracowane pewne standardy, jak taka laska ma wyglądać.
Biała laska, to nie może być drewniany kij ze śladami po liściach. Z takim czymś nawet nic nie dałoby się wyżebrać, bo nikt by nie uwierzył właścicielowi takiej laski, że faktycznie nie widzi.
Tak, wiem, że przeciętnej osobie widzącej jest wszystko jedno, z czym
osoba niewidoma chodzi po ulicy. Zrobiłam mały test na sprzedawczyni z
mojego warzywniaka, żeby to sprawdzić.
Zapytałam panią Agnieszkę z warzywniaka, co by pomyślała, gdyby zobaczyła mnie z bambusowym kijem. Po zastanowieniu odpowiedziała, że pewnie by pomyślała, że wybieram się w daleką drogę. Gdy sprecyzowałam pytanie, co by było, gdybym przyszła z takim kijem zamiast laski, odpowiedziała ostrożnie, że musiałaby to zobaczyć.
Może stąd pomysł na laskę z bambusa. W końcu dla widzącego człowieka co to za różnica, czy chodzi z porządną, grafitową laską, czy z jakimś drewnianym kijem. I to laska, i to laska, a jej właściciel, to i tak jest biednym, nieszczęśliwym człowiekiem, który nic nie może.
Z drewnianym kijem to ślepcy chodzili w Starożytności i Średniowieczu, w XX wieku za komuny polscy niewidomi chodzili z laskami z aluminium, bez żadnej rączki i końcówki, a jedynie z kulką u góry, ale teraz mamy XXI wiek.
Jest mi przykro, że musiałam tutaj pisać o sprawach dla niewidomych tak oczywistych.

Ostatnio o niczym innym nie słyszałam, tylko o chłopaku, który zgwałcił kobietę w kościele i o mężczyźnie, który zabił dziewczynkę siekierą.
Powiem tak:…
Pisałam na tym blogu o gwałcie, że to kobieta jest winna. Jednak to, co się stało w tym kościele, jest moim zdaniem absurdalne i całkiem pozbawione sensu. No chyba że… …bo z ojcem doszliśmy do wniosku, że cała ta historia została po prostu zmyślona przez dziennikarzy.
A co do tego mężczyzny, który zabił dziewczynkę siekierą…
…tak, wiem, że zabójstwo jest rzeczą złą i nie rozwiązuje żadnych problemów, ale rozumiem tego człowieka doskonale. Sama, kiedy jestem sfrustrowana, bo mnie wkurzy coś podczas codziennego przemieszczania się, to mam ochotę rzucić się na przypadkową osobę. Jednak nie chodzę z siekierą ani z żadnym innym twardym i ciężkim przedmiotem, a także, ponieważ nie widzę, nie jestem na tyle szybka i zwinna, żeby rzucić się z takim narzędziem na osobę, która właśnie mnie zdenerwowała. A denerwują mnie także małe, niedopilnowane dzieci, które biegają pod nogami i przed moją laską. Był czas, że wyobrażałam sobie właśnie taką scenę, że jadąc do pracy coś mnie wyprowadza z równowagi, napadam na przypadkową osobę, używam rąk, nóg, zębów, wrzeszcząc przy tym przeraźliwie, jestem zatrzymana przez postronne osoby i oddana w ręce policji, a na komisariacie, na którym zeznawałam kiedyś w sprawie zabójstwa za ścianą, ze łzami w oczach mówię, że mam już dość tego samotnego życia, samodzielnego przemieszczania się po ulicach, wpadania na ludzi, albo ludzi na mnie i tego, że nikt mnie nie kocha i mi nie pomaga, i dlatego się tak zachowałam.
Dlatego bardzo dobrze rozumiem tego człowieka i bardzo mu współczuję. Współczuję mu tego, że do tej pory tłumił emocje w sobie i że coś w nim pękło i nie wytrzymał. Mam nadzieję, że mnie coś takiego nie spotka.

Pourlopowe smutne refleksje

20 sierpnia 2015

Po prawie czterech tygodniach trzeba było zejść z chmur na ziemię. Nawet obawiałam się, że zapomnę dzisiaj wstać do pracy, albo, że zapomniałam, co się w niej robi. 😉
Jak wiecie, najpierw przez 2 tygodnie byłam w Olsztynie. Trochę o tym pisałam, potem trzeba było wpis usunąć… …w każdym razie na tym wyjeździe czułam się trochę tak, jakbym była na dwóch różnych wyjazdach. Konsekwencje tamtego wpisu były takie, że dzień po jego usunięciu już pakowałam się, żeby wracać do Warszawy. O, jak szybko się pakowałam! Przynajmniej dzięki temu przeprowadzka do innego pokoju wyglądała, niczym teleportacja. Przed wyjazdem tak szybko się nie pakowałam.
Mieszkaliśmy w seminarium duchownym na obrzeżach Olsztyna. Miejsce piękne! Wielki teren dookoła budynku, ławki przed wejściem, przy ulicy biegnącej za bramą siłownia plenerowa, dalej droga przez las, raz nawet doszłam z jedną osobą do gospodarstwa agroturystycznego z kozami, końmi i miejscem na ognisko. Jak się poszło dalej, to były dwa jeziora. Jak się podjechało do centrum, była plaża miejska z całym zapleczem.
Budynek seminarium był trochę przerażający, duży, mało czytelny, kilka klatek schodowych, kilka dróg z punktu A do punktu B. Poczatkowo wszyscy się gubili i nigdy nie odważyłam się chodzić po budynku sama bez laski. Wydaje mi się, że byłam jedyną osobą, która zasuwała sama po budynku. Spotykało się to prawdopodobnie z różnymi reakcjami, także negatywnymi. Ale dzięki temu czułam się niezależna. Drugi tydzień wyjazdu dzieliłam segment z jedną z sióstr zakonnych. Nie musiałam martwić się o to, że ktoś nie wstał, że gdzieś się spóźnimy. Żyłyśmy sobie bezkolizyjnie, w końcu siostra miała swoje sprawy i obowiązki. Jednak zawsze dyskretnie pojawiała się wtedy, gdy była taka potrzeba. Na spacery lub na plażę chodziłam z siostrami lub z osobami przypadkowymi. Opalałam się, wchodziłam do wody, raz nawet usiłowałam pływać, dwa razy pływałam rowerem wodnym. Zdarzyło się, że zostawałam sama wyłącznie z osobami, które nie chciały lub nie mogły wychodzić, ale wtedy była opcja siedzenia na ławce w słońcu lub w cieniu, z książką lub radiem, rozmowa z innymi lub spacer alejką od wejścia do seminarium do bramy i z powrotem, a alejka była długa i nie koniecznie prosta, ale za to ograniczona trawnikiem, więc zgubić się nie dało.
W tym czasie było kilka wycieczek: olsztyńska starówka, Stoczek Warmiński i zamek w Lidzbarku Warmińskim plus sklep firmowy pewnej firmy robiącej słodycze, Mazurolandia z parkiem miniatur zabytków i Święta Lipka, Frombork z pływaniem statkiem po Zalewie Wiślanym i Gietrzwałd. W niektóre wieczory też się coś działo: wspomnienia, śpiewanie piosenek, loteria fantowa, wieczory autorskie. Przez cały ten czas była możliwość chodzenia codziennie na Mszę Świętą i medytację.
Poznałam dziewczynę, która śpiewa i komponuje piosenki. Powiedziałam jej – ja mam podkłady, Ty masz podkłady, zróbmy coś razem.
Zdarzyła się prymicja pewnego księdza, który wcześniej jeździł z tą grupą będąc klerykiem. W przeszłości był wodzirejem. Po mszy był wtedy grill, na którym trochę pośpiewałyśmy. Także pomagałam koleżance przy jej wieczorze autorskim. Ona czytała swoje wiersze, ja jej od czasu do czasu robiłam przerywniki na gitarze.
Po powrocie stamtąd czułam się tak, jakbym była kompletnie zresetowana.
I tu kończy się miła część tego wpisu. Teraz będzie niemiło.
Prawdopodobnie to jest mój ostatni taki wyjazd w życiu. I to nie dlatego, że mi się nie podobało.
To jest mój ostatni wyjazd, bo przewodnik na wyjeździe, to jest połowa sukcesu. Wyjazd bez przewodnika polega jedynie na zmianie otoczenia i siedzeniu w pokoju lub przed ośrodkiem lub innym budynkiem, w którym się mieszka na takim wyjeździe. A mnie nie o to chodzi.
Tym razem miałam więcej szczęścia niż rozumu. No bo co by było, gdyby takich niewidomych nie pogodzonych ze swoimi przewodnikami było kilkudziesięciu? Takiej sytuacji cztery siostry zakonne i jedna wolontariuszka by nie ogarnęły. Dlatego każdy niewidomy, który jedzie, stara się dobrać z kimś widzącym. Na osoby słabowidzące w obcym miejscu nie ma co liczyć, bo one na obcym terenie też mają problemy, nie wiedzą, jakich przeszkód mogą spodziewać się na drodze itp.
Większość wyjeżdżających tam niewidomych ma jakichś znajomych, w sumie nie pytałam tych ludzi, co ich łączy z ich przewodnikami. Niektórzy jechali całymi rodzinami, ktoś jechał z siostrą, ktoś z mężem, reszta nie wiem. Jednak są to ludzie bardzo ugodowi, którzy idą na wielkie kompromisy. Jak ktoś ma widzącą matkę, siostrę, męża, żonę, który chce z niewidomym wyjechać, który mu się całkowicie poświęca, to taka osoba może sobie jechać, gdzie chce. Ja nie mam na świecie nikogo widzącego, komu na mnie zależy, więc do końca życia będę skazana na przypadkowe osoby. Rodzice już są w podeszłym wieku i z całkiem innej bajki, siostra mieszka daleko i jest bardzo zapracowana, widzącego męża też mieć nie będę. Trudno jest dobrać takiego przewodnika, który się nie grzebie, jest zorganizowany, lubi chodzić na długie spacery i będzie coraz trudniej. Tacy ludzie istnieją wyłącznie wśród osób w moim wieku i starszych. Ludzie starsi już niedługo zaczną się sypać, będą im wysiadać kręgosłupy, stawy, oczy, pamięć, będą umierać, ludzie w moim wieku będą się sypać jeszcze szybciej. A młodsi? Oni myślą tylko o sobie. Siostry zakonne na tych wyjazdach są wspaniałe, ale one też się kiedyś hmmm… też przestaną być zdrowe a powołań już prawie nie ma, więc za 10, 20 lat i tych wyjazdów pewnie nie będzie, bo nikt ich nie zorganizuje. Muszę też pamiętać ostre słowa mojej koleżanki od serca, która może mi powiedzieć najgorsze rzeczy, a ja się na nią nie obrażę. Otóż jak ktoś jedzie z niewidomym na wakacje, to ma „przesrane” i właściwie tych wakacji nie ma. Jeżeli nie mam nikogo, komu na mnie zależy, to też nikt się dla mnie nie poświęci. No chyba, że zapłacę takiej osobie za każdą godzinę spaceru, czy nawet za to, że mi powie, co jest na stole i wleje herbatę do kubka i zupę do talerza. Wtedy takie moje wczasy staną się baaaardzo drogie. Smutna to perspektywa, ale przy moim charakterze i braku widzących bliskich chcących wyjeżdżać – nieunikniona. No chyba, że zweryfikuję swoje wymagania i ograniczę całkowicie aktywność na takich wyjazdach. Będę tylko siedzieć w pokoju na tapczanie lub na ławeczce i kiwać się w przód i w tył, jak sierota.

Oświadczenie

1 sierpnia 2015

Dzisiaj zostałam poproszona o usunięcie stąd kilku wpisów, co właśnie uczyniłam. Przypominam jednak, że usunięcie tych wpisów niczego nie zmienia. Ślad po nich pozostanie i w internecie i w umysłach tych, którzy je przeczytali. Dobrze jednak się stało, że wczorajszy wpis, który został usunięty, był popełniony wczoraj, a nie np po powrocie do domu.
Pozostawiam sobie te wpisy na pamiątkę.