Piszę ten post siedząc w autobusie jadącym do Łomianek. Do tego autobusu musiałam dojechać metrem. Gdy już zeszłam na peron, na dzień dobry usłyszałam taki komunikat:

„Uwaga! Obowiązują ograniczenia liczby pasażerów! Jeśli widzisz zbyt dużo pasażerów, nie wsiadaj!”

Ktoś „życzliwy” mógłby powiedzieć – „dziecino, w Twojej sytuacji, to nie powinnaś w ogóle jeździć” i takie tam dyrdymały. A ja sobie pomyślałam, że gdy jest dużo pasażerów, czy w metrze, czy w innym zbiorkomie, na widok białej laski powinni śpiewać:

„Dużo nas, dużo nas…”

Właściwie to mogłabym o tym nie pisać, bo przecież wszyscy to wiedzą. Piszę to jednak, żeby, gdy zajrzę np za rok, zobaczyć, że to było dzisiaj.

O wiem! Napiszę o tym w sposób nieoczywisty.

Od dzisiaj mogę publicznie pisać o tym, co słychać na ambonie, nie narażając się na groźby anonimowych komentatorów.

Koniec z wieczornymi różańcami, transmisjami. Trochę smutno, bo gdybym ciężko zaniemogła, to jeśli mam być szczera, wolałabym słuchać transmisji z naszej parafii, a nie z jakiegoś anonimowego kościoła. Choć swego czasu już dawno temu zżyłam się z łagiewnicką kaplicą. Już wiedziałam, kiedy gra organista „siła spokoju” a kiedy „skwaszona siostra”, martwiłam się o siostry, które w pewnym momencie przestały tam być, bo pojechały zajmować się chorymi. Ale to już było dawno temu, zanim zniesiono limit 5 osób.

Pokazano w tv migawkę na temat tegorocznych obozów i kolonii letnich. Podczas tego reportażu padło mniej więcej takie zdanie:

Szwecki stół będzie zasłonięty osłoną z pleksi a pracownik będzie nakładał to, co dziecko sobie wybierze.

Wiecie, do czego zmierzam…😉 Ten stan – jak widać – w pewnych okolicznościach miewa takżę pozytywy.

Kiedyś w radiu był program o takim tytule, jak w temacie. Nawiążę więc do tego historycznego już programu.

Taka refleksja mnie naszła, gdy wychodziłam dzisiaj z domu.

Czym różni się wyjście bez maski od wyjścia bez laski?

I tu powinnam zakończyć ten post i czekać na Wasze odpowiedzi w komentarzach. Jednak pomyślałam sobie, że nikt się nie będzie trudził, żeby wymyślać i komentować, więc odpowiem od razu.

A więc:

Czym różni się wyjście bez maski od wyjścia bez laski?

Jedną literą alfabetu.

Kiedy przeczytałam ten tekst początkowo byłam oburzona. Dlaczego człowiek niewidomy, który za chwilę ma grać koncert, naraża siebie i innych na takie rzeczy. Początkowo nawet myślałam, że to inny Damian, ale ten jest młodszy i nie widzi od dzieciństwa. Tego Damiana w ogóle nie znam, ale też nie mam obowiązku znać wszystkich niewidomych w Warszawie.
Kiedy jednak zrozumiałam, że ten Damian nie widzi dopiero od roku, wszystko dla mnie stało się jasne. Nie każdy niewidomy musi być taki jak ja, ale też nie każdy musi być taki, jak on. On akurat miał potrzebę, żeby iść na protest, bo może przed utratą wzroku tak żył i chodził na protesty.
Powiedzmy sobie szczerze – to właśnie osoby ociemniałe posuwają ten świat do przodu. Nie osoby zrehabilitowane, niewidome od urodzenia, beneficjenci specjalnych ośrodków, lecz osoby, które straciły wzrok już jako dorosłe. To one walczą o większą normalność życia wszystkich niewidomych.
Matka Czacka też była osobą ociemniałą i to ona wprowadziła coś, czego wcześniej nie było – edukację niewidomych w Polsce. To ociemniali żołnierze i ofiary cywilne tworzyły coś, czego wcześniej nie było, czyli Polski Związek Niewidomych i bibliotekę. To osoby ociemniałe walczą o audiodeskrypcję, dostępność, nakładki do głosowania, przeprowadzają szkolenia dla różnych grup zawodowych. To te osoby, a nie niewidomi od dzieciństwa, czy nawet nie tyflopedagodzy, pracujący na co dzień z niewidomymi. A ten człowiek akurat poszedł na protest i został zaaresztowany i wywieziony. Nie popieram chodzenia na protesty, ale ja nie jestem tym człowiekiem i nie mam prawa mówić, co powinni robić niewidomi z cukrzycą.
Tyle w temacie. Pozostało mi 15 minut do rozpoczęcia pracy.

„Nie mogę się jeszcze przyzwyczaić
Do obrazków, które z kina znam.
W głowie wciąż nie mogę się przestawić,
Że to jest już całkiem inny kraj…”
Tak śpiewał do mnie przed chwilą z głośnika radia Grzegorz Markowski. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ta piosenka powstała i co tak zbulwersowało wtedy tekściarza, ale piosenka do obecnych czasów pasuje jak ulał.
Ale ja nie o tym.
O sytuacji w radiowej Trójce mówią i piszą wszyscy, a więc czytają i słuchają o niej wszyscy, którzy już dawno przestali jej słuchać, albo nigdy jej nie słuchali.
Od wielu lat wstawałam z poranną audycją. Ostatnio Trójka towarzyszyła mi też w pracy, jeśli akurat dane czynności nie wymagały ode mnie szczególnej uwagi.
Od dwóch dni wstaję i praktycznie porannej audycji nie ma. Są wiadomości i muzyka, muzyka, muzyka… Nie ma redaktora prowadzącego, nie ma interakcji słuchaczy, telefonów, maili, komentarzy, stałych punktów programu. Nic, tylko muzyka, reklamy, komunikaty i serwisy informacyjne.
Wiecie, co mi to przypomina?
Program pierwszy Polskiego Radia w początkach Stanu Wojennego. tylko reklam wtedy nie było, a Program Pierwszy nadawał na falach długich. I był jedyną stacją, która nadawała. Teraz na szczęście można wybierać na skali i znaleźć, co się chce. Ale ja jakoś nie potrafię. Włączam Trójkę, a tam wciąż tylko muzyka, muzyka, muzyka… Już ta – jak to się ktoś gdzieś wyraził – pandemiczna ramówka od połowy marca dawała poczucie lęku, a to, co się teraz tam dzieje, w moim odczuciu jest wręcz upiorne. Ale ta muzyka jest przyjemna. Jest miłym tłem do jedzenia śniadania, ubierania się i wykonywania czysto technicznych czynności podczas pracy.
Dzieje się tak, bo większość dziennikarzy odeszła z Trójki.
Czyżby?
Trudno mi w to uwierzyć. To tak, jakby w mojej pracy odeszli wszyscy bibliotekarze, a ktoś na pustym korytarzu puszczałby w godzinach otwarcia okienka dowolne audiobooki: jeden, drugi, trzeci… a czytelnicy pełni nadziei siedzieliby na tym korytarzu i czekali, że może jednak ktoś do nich wyjdzie i coś powie.
Czy normalny dyrektor dopuściłby do takiej sytuacji w ogólnopolskim radiu?
Jeżeli dopuścił, to dla mnie jest sygnał, że ta sprawa ma drugie dno i komuś bardzo zależy, by tak właśnie było.
PS. Początkowo napisałam „od dwóch dni”, potem poprawiłam na „od trzech dni”, bo wydawało mi się, że dziś jest już środa. Ale to dopiero wtorek. Jak te dni lecą…

Kochani, mieszkam tutaj już ponad 18 lat. Miałam przeglądy instalacji elektrycznej, gazowej, kominowej, ale czegoś takiego jak dziś, to jeszcze nie przeżyłam.
Poniżej wkleję fragment maila wysłanego na listę mailingową naszego domu.
„Przed chwilą zapukał do mnie jakiś facet, przedstawił się, że jest z administracji i robi przegląd. Twierdził, że na dole wisi ogłoszenie na ten temat. Nie czytam ogłoszeń wywieszonych na dole z wiadomych względów. Zawsze informowała mnie o wszelkich ogłoszeniach (imię nr mieszkania sąsiadki). Tym razem nikt mnie nie poinformował.
Zawsze do tej pory, to były przeglądy różnych instalacji, tym razem jednak facet zachowywał się dziwnie. Nie wchodząc na szczęście do mieszkania zadawał dziwne pytania: co mam na podłodze w przedpokoju, w kuchni, w łazience, w pokoju, ile mam pokoi, czy mam plastikowe okno. Zadał te pytania, nawet nie wziął ode mnie podpisu i poszedł. Czy to był zwykły oszust i złodziej, który w ostatniej chwili postanowił mnie nie okradać, czy…”
Tu urwę dalszą treść maila, bo nie wiadomo, kto to czyta, ale wolałabym, żeby nie spełniła się ta zasłyszana przeze mnie i kilkakrotnie powtarzana przepowiednia, dotycząca naszych mieszkań i oszczędności.
Jeszcze raz powtarzam – mieszkam tu już 18 lat i zastanawiam się, czemu akurat teraz zarządzono taką kontrolę mieszkań.

Przedwczoraj po raz pierwszy od 13 marca pojechałam autobusem. W najbliższą niedzielę 24 maja zamierzam pojechać znów, bo Kącik się otwiera. Wczoraj po raz pierwszy chodziłam bez maseczki, nie licząc dnia 10 maja, kiedy to maseczki zapomniałam, ale dostałam jakąś na drogę powrotną. Jest jedna osoba, która już dawno łamie wobec mnie dystans społeczny. Podchodzi do mnie, ściska rękę, przytula, głaszcze. Ruch samochodowy na ulicy zupełnie, jak by się nic nie stało. Odbyły się już dwie próby chóru. W czwartek idę do kosmetyczki. W maseczce. Bo ją lubię.

W mojej ulubionej stacji radiowej usłyszałam przed chwilą wywiad z epidemiologiem. Jakiś z głosu stary facet, pewnie opłacony, żeby mówił to co mówił. Wraz z redaktorką przeprowadzającą wywiad próbowali obalać rozpowszechniane teorie na temat tego wirusa i tej epidemii. Gadał bajki dla grzecznych dzieci, w które już dawno przestałam wierzyć, ale coś mu się wymknęło. W pewnym momencie w kontekście łagodzenia obostrzeń wyrwało mu się: „w niektórych gminach zakażenia są sporadyczne, albo ich nie ma, Bóg raczy wiedzieć dlaczego…”

Dziś po raz pierwszy od dwóch miesięcy pojechałam poza teren swojej dzielnicy. Co prawda samochodem i tylko na kilka minut, ale zawsze to coś. Za kilka dni po raz pierwszy prawdopodobnie opuszczę dzielnicę, tym razem korzystając z transportu publicznego.