Nie mam pewności, czy to prawda czy dowcip, ale opowiadał to ksiądz na kazaniu.
Pewien ksiądz proboszcz był egzorcystą i często w kaplicy odprawiał takie egzorcyzmy. Kościelny słyszał często zza drzwi krzyki i był ciekawy, co tam się dzieje. Nie raz prosił księdza, czy mógł by tam wejść i zobaczyć taki egzorcyzm.
Ksiądz długo nie chciał się na to zgodzić, w końcu uległ. Powiedział do kościelnego tak: – będziesz trzymał kociołek z wodą święconą i rób wszystko to co ja.
Weszli ksiądz wraz z kościelnym do kaplicy. W środku był opętany i jego rodzina. Na widok księdza szatan zawołał – i po co tu przyszedłeś!? Myślisz, że taki święty jesteś i uda ci się mnie wypędzić?!
Ksiądz odpowiedział.
– Może nie jestem jeszcze taki święty, ale będę się starał, żeby nim zostać.
Po chwili szatan odezwał się do kościelnego.
– A ty, imbecylu, co ty tutaj robisz?!
Kościelny odpowiedział.
– No, może imbecylem to ja nie jestem, ale będę się starał, żeby nim zostać.
Szatan wobec takiej odpowiedzi poczuł się bezradny a ksiądz zdziwił się bardzo, że egzorcyzm trwał tak krótko.

Relacja z festiwalu

26 października 2013

No, chyba wreszcie dojrzałam do tego wpisu, bo dojrzewałam dłuuugo.
No to… zacznę od początku.
Jak już pisałam pod koniec lipca – byłam dość mocno zaskoczona tematem tegorocznego festiwalu. Wypożyczyłam kilka płyt z naszych zbiorów, parę pomysłów podrzucił mi brat, grzebałam w internecie. Miałam różne typy:
Adam Aston „Idź nie wracaj” albo „W siódmym niebie”,
Adam Wysocki „Może kiedyś innym razem”,
Hanka Ordonówna „Córka kata”, „Na pierwszy znak” albo „Wystarczy jedno słowo”.
Bardzo chodziła za mną jeszcze jedna piosenka Ordonówny – Dwie majstrowe – w internecie jej nie znajdziecie – ale obawiałam się tutaj dwóch rzeczy – nie wiadomo, czy to traktować jak piosenkę a jeśli nawet, to mimo że akompaniament jest prościutki i powtarzalny, to ciężko było by się zsynchronizować z akompaniatorem czy podkładem.
W końcu wybrałam te dwie jedyne, z którymi się jakoś utożsamiam.
Na pierwszą wpadłam dość szybko przeglądając płyty – chciałabym a boję się
Początkowo miałam problem ze zrozumieniem całego tekstu i tu nie pomogła mi wersja Haliny Kunickiej bo tekst nieco się różnił. A tak w ogóle, to jakoś Kunicka ze swoim NISKIM głosem mi do tej piosenki nie pasuje, ale to tak na marginesie.
Druga piosenka, to Już nigdy
Początkowo myślałam, że to jest piosenka powojenna ale przeglądając jakąś playlistę „przedwojenne piosenki polskie” a potem korzystając z programu Songr znalazłam mnóstwo przedwojennych wersji tej piosenki. Taka ciekawostka – gdy pokazałam koleżance wersję spod tego pierwszego podanego linka, to mi napisała mail, że gdy to włączyła, to wszystkie koty pouciekały z pokoju. 😉
W ogóle powynajdywałam różne przeróżne opracowania tej piosenki.
Np ta wersja mnie zainspirowała. Wmiksowano tam Fogga, który w refrenie śpiewał „nie oplecie pieszczotą mnie w krąg płomień twych rąk…” i to wykorzystałam w moim występie. A taka ciekawostka – tę piosenkę można zaśpiewać też tak

Do tegorocznego festiwalu w przeciwieństwie do roku ubiegłego podeszłam bardzo serio – może to był mój błąd. Bardzo świadomie wybrałam tonację i tym razem nie zamknęłam się w szafie, lecz nagrałam bardzo porządnie demo. Po to właśnie byłam u pana Czesia – żeby ewentualnemu akompaniatorowi dać podpowiedź – i nagrał mi też same podkłady do ćwiczeń. Gdybym wtedy wiedziała to, co wiedziałam na tydzień przed festiwalem… ale do tego dojdę.

Od jakiegoś końca lipca w internecie wisiał regulamin tego festiwalu wraz z programem. Gdy to sobie przeczytałam, pomyślałam – o! wreszcie ktoś tam poszedł po rozum do głowy: w niedzielę puszczą film, koncert laureatów będzie wcześniej niż rok temu – i właściwie od tego uzależniłam swoje zgłoszenie.
Byłam więc mocno zdziwiona, gdy zaczął się powtarzać jakiś taki zeszłoroczny schemat.
Najpierw na 2 tygodnie przed festiwalem dostałam mail, w którym z przerażeniem przeczytałam program różniący się od tego wiszącego w internecie. Rok temu zrzucałam to na karb niedofinansowania, ale teraz… hmmm… u źródła dowiedziałam się, że tamten program był tylko „taki ramowy”.
A na tydzień przed festiwalem dowiedziałam się, że wszyscy musimy mieć do piosenek własne podkłady.
O rety!
Gdybym to wiedziała wtedy w połowie września, to może poszlibyśmy gdzieś z panem Czesiem do nastrojonego fortepianu, zamknęli się gdzieś w szkole czy coś.
Do jednej piosenki dość szybko podkład się znalazł. Tak tak, widziałam to już – na jakimś portalu z podkładami do kupienia. Nie podobał mi się wtedy i tonacja nie moja. Jednak temu dało się szybko zaradzić. Midi? No to zmieniamy tonację. Wtedy właśnie dowiedziałam się, że z g do h, to nie jest +2 lecz +4. Człowiek całe życie się uczy, ech.
Ale do drugiej piosenki podkładu nie było!
I co tu robić?
Telefon do przyjaciela? 😉
Na to nie było czasu.
Decyzja spontaniczna – sama to napiszę.
I wtedy właśnie przeprosiłam się z Grmidi.
Lepsze aranże już w swoim życiu pisałam. 😉 Kolędy. Takie tam… Kiedyś na Klango Blogu podawałam link do ich ściągnięcia. Wystawiłam je na chwilę przed którymiś świętami.
Tu miałam pomysł tylko na jeden instrument. Dobrze, że kiedyś przeplumkałam to sobie na keyboardzie, to wiedziałam, co robić.
Pisałam podkład pół nocy, następnego dnia oczy miałam taaaakie kolczaste.
Potem się okazało, że narobiłam trochę błędów, wyszła z tego jakaś straszna kaszana, taki efekt naciśniętego pedału, dźwięki się gdzieś pogubiły, trzeba było usiąść i poprawić – zajęło mi to kolejne popołudnie, ale udało się. Wyłapałam co prawda później jeszcze jeden błąd – na końcu każdej zwrotki, ale…
A ten podkład z internetu do pierwszej piosenki – to były jaja! Włączyłam go i chciałam śpiewać, ale zamiast tego po prostu zwijałam się ze śmiechu! Najpierw śmiałam się z akordeonu, który od czasu do czasu coś wygrywał a jak w drugim refrenie doszły do tego jakieś takie elektryczne skrzypce, to mnie ze śmiechu brzuch rozbolał.
Myślę sobie – kurczę! To też będę musiała napisać! – Jednak w głowie jakaś klapka mi się otworzyła – skoro udało się zmienić tonację, to pewnie instrumenty też da się usunąć – dało się.
Sama tego nie robiłam rzecz jasna. Akustyk pracujący przy festiwalu mi to robił. Naprawdę dobrze mi się z nim współpracowało. Szkoda, że potem za bardzo wziął do siebie coś, co nie było kierowane do niego…

A jeszcze była sprawa noclegu.
Koleżanka koniecznie chciała spać tam, gdzie spałyśmy rok temu, ale ja kategorycznie się temu sprzeciwiłam. Napisałam jej, że duże pracujące dziewczynki nie pchają się obcym ludziom do domu. Duże pracujące dziewczynki śpią w hotelach albo innych miejscach służących do spania.
Organizator zaproponował miejsce – z jego opowieści tanie, nie musimy brać śpiworów i blisko miejsca festiwalu. Jednak na pytanie o adres odpowiedział tylko, że „wolontariusz nas zaprowadzi”. Wściekłam się i mu odpisałam, że jak nie poda tego adresu, to ja rozumiem, że tego noclegu nie ma. Nigdy na ten mail nie dostałam odpowiedzi.

W sobotę 19 października wsiadłyśmy z koleżanką do pociągu o 7 rano. Tym razem siedziałyśmy w wagonie bezprzedziałowym a w kasie sprzedano mi miejsca, które nie były obok siebie. Jak się później okazało – nie byłyśmy jedynymi osobami, które miały ten problem, ale nam udało się szybko dokonać zamiany ze współpasażerką.
Dzień wcześniej kolega z pracy wydrukował mi mapki trasy z dworca głównego do przystanku, gdzie trzeba było wysiąść i szczegółową trasę z przystanku do Światłowni. Trafiłyśmy tam niemal od razu.

Na przystankach komunikacji miejskiej w Bydgoszczy wiszą plakaty pokazujące, jak w prawidłowy sposób pomagać niewidomym. Taka ciekawostka – kiedy czekałyśmy na rozpoczęcie przesłuchań konkursowych, w pewnym momencie koleżanka krzyknęła – O! Ten pan z plakatu się pojawił!
Ale poszłam za bardzo do przodu, więc się wrócę.

Gdy dojechałyśmy na miejsce, okazało się, że jesteśmy pierwsze.
Koleżanka wyszła, bo chciała mój występ usłyszeć dopiero na festiwalu. Przećwiczyłam piosenki po razie i zeszłam.
Potem jadłyśmy w Światłowni pyszną pizzę – polecam każdemu! Tania, domowa, dobra, duży wybór kombinacji i bardzo oryginalne nazwy! I jeszcze ciasto z jabłkami – mniaaaaam!
W międzyczasie zaczęli się schodzić inni wykonawcy. Jeden przyjechał z żoną, drugi z matką, trzeci sam.
Rok temu właściwie nie zwracałam na nich uwagi, no może z wyjątkiem jednego czy dwóch. Byliśmy wtedy w czwórkę i byliśmy zajęci sobą.
Kiedy już zjadłyśmy, postanowiłyśmy się przejść. Matka jednego z uczestników poprosiła nas, żebyśmy zaszły do kiosku i kupiły czystą płytę CD. Była pilnie potrzebna. Znalazłyśmy kiosk, kupiłyśmy płytę, wróciłyśmy do Światłowni, dałyśmy płytę i znów poszłyśmy.
Tym razem zapuściłyśmy się na starówkę, chodziłyśmy po sklepach i w końcu wylądowałyśmy w herbaciarni. Stamtąd zadzwoniłyśmy do JD, z którą razem robiłam koncert we wrześniu i która była z nami rok temu.
W końcu trzeba było wracać.
W Światłowni zapytałyśmy w końcu o miejsce noclegu a organizator zamiast nam po prostu podać adres, zawołał wolontariuszkę. Przyszła jakaś taka dziewczynka z drugą koleżanką i mówią – ale my nie wiemy, gdzie to jest!
Powiedział im, że to zakład pogrzebowy.
Zaczęłyśmy się śmiać. Wyobraziłam sobie, że śpimy w trumnach a ktoś nas w nocy niepostrzeżenie kremuje. 😉
Tym dziewczynkom jakoś źle z oczu patrzyło. Gdy koleżanka zapytała, czy coś za to dostają, jedna odpowiedziała z przekąsem – nie. Nam to ma dawać przyjemność.
Droga na nocleg okazała się bardzo prosta. Wystarczyło by nam ją wytłumaczyć, same byśmy trafiły. Uczennice nie szły z nami do końca. Powiedziałyśmy im, żeby wróciły.
Na miejscu okazało się, że owszem – biuro zakładu pogrzebowego mieści się na dole, ale wyżej są normalne mieszkania.
To była po prostu kamienica, w której kobieta wynajmowała pokoje ludziom. Akurat wyjechali na weekend, to powiedziała, żeby złożyli swoje rzeczy w jednym pokoju a pozostałe udostępniła.
Normalne mieszkanie – pokoje z łóżkami, pościel, łazienka, kuchnia, nawet wieczorem i następnego dnia rano mogłyśmy napić się herbaty a pani gospodyni była bardzo miła.
Ale wróćmy do festiwalu.
O 15 wyświetlano film z audiodeskrypcją, która z tego co zrozumiałam później, była robiona na żywo, ale nie wiem, kto go oglądał. My na pewno nie i niektórzy uczestnicy również nie. Dużo osób wolało w tym czasie siedzieć w sali obok przy stolikach. My też.
Potem były już przesłuchania konkursowe. Rozdzieliłyśmy się. Ja usiadłam z przodu, bo nie miałam ochoty przepychać się na scenę gdzieś z końca sali pomiędzy krzesłami, jak robili to inni uczestnicy a koleżanka usiadła z tyłu.
Wchodziliśmy na scenę zapowiadani przez konferansjerów, którzy – to nie było miłe – co jakiś czas publicznie wypominali organizatorowi, że nie umieścił ich nazwisk na plakatach. Jeśli to miał być żart, to ja się nie znam na takich żartach. Byłam tym zachowaniem zniesmaczona. Naprawdę, jak ktoś nie chce czegoś robić, to nie musi.
Każdy bezpośrednio po swoim występie dostawał dyplom uczestnictwa. W tym roku po raz pierwszy dyplomy były wydrukowane w brajlu.
Po przerwie występowali zdobywcy pierwszego miejsca z zeszłego roku.
On i ona jak ogień i woda – on śpiewał piosenki bardzo rozrywkowe, ona bardzo poważne i tak na zmianę. Kiedy on śpiewał, wszyscy klaskali a przy niej wszyscy milkli. To tak pokrótce.

W tym roku śpiewało mi się dobrze. Nie było za głośno i ja byłam pewna każdego zaśpiewanego dźwięku, choć może niektóre były hmmm… zbyt wykrzyczane. Jednak jak posłuchałam tego później, to baaardzo mi się to nie spodobało.

Poziom festiwalu moim zdaniem nie był tak wyrównany jak rok temu, ponieważ wśród 9 osób było 5 dorosłych i czworo uczniów, z czego troje z miejscowej szkoły dla niewidomych a jedna dziewczynka z Gdyni.
Wszyscy dorośli uczestnicy śpiewali naprawdę dobrze. Myślę, że ja wśród nich śpiewałam najgorzej. Cóż – mam najmniejsze doświadczenie w śpiewaniu, niektórzy z tego żyją albo robią to często.
Jeśli chodzi o uczniów, to dziewczynki śpiewały tak sobie, natomiast chłopaka kojarzę z telewizji – z tegorocznej edycji konkursu „Zaczarowana piosenka”. On śpiewał najlepiej z uczniów.
Ja nie wygrałam w tym roku nic.
Ogłaszając wyniki nie podano, kto co dostał, tylko wyczytano nazwiska w kolejności dowolnej. Na liście laureatów znaleźli się wszyscy dorośli oprócz mnie i ten chłopak.
Myślę sobie, że wynik był sprawiedliwy. Chcieli wyróżnić kogoś z uczniów, nie chcieli wyróżniać wszystkich dorosłych, mnie poszło najgorzej i tyle. Chcę wierzyć, że tak właśnie było, choć koleżanka następnego dnia w pociągu już prawie przed Warszawą wykrzyczała mi prosto w twarz, że powód był całkiem inny, że jury oceniało nie tylko występ…
W każdym razie nie czekałyśmy już do koncertu laureatów. Wyjechałyśmy rano a koło południa byłyśmy już w Warszawie.

Ze smutkiem zauważam, że pewien ciąg zdarzeń doprowadzających mnie do białej gorączki na 2 tygodnie przed festiwalem jest powtarzalny, więc w przyszłym roku nie zamierzam się już tam zgłaszać.
Zdarzyło się coś jeszcze, ale o tym znajomi zabronili mi tu pisać. Kiedy mówiłam im, że muszę to napisać, bo milczenie o tym tu na blogu uważam za tchórzostwo, usłyszałam – tchórzostwem jest to, że przeprosiłaś.

I jeszcze postscriptum:
Niedawno uczono mnie na szkoleniu, że gdy wysyła się mail do wielu osób, należy wysyłać ukrytą kopię. Można w ten sposób uniknąć wielu problemów…

I postscriptum 2:
Niektórym w Polsce wciąż się wydaje, że każdy niewidomy pracujący na Konwiktorskiej w Warszawie jest pracownikiem PZN. Tak było za nieboszczki komuny, ale ta spoczywa w grobie już od 23 lat. [*] W tym czasie wiele się zmieniło. Wiele pomieszczeń zostało wynajętych różnym firmom, w tym takim, w których pracują też osoby niewidome.

Pozornie te dopiski nie mają związku z festiwalem a jednak…

Uwaga, stopień…

26 października 2013

Po co niewidomych uczy się chodzenia pół kroku za osobą widzącą? Po co szkoli się widzących, żeby podawali ramię osobie niewidomej i szli przed nią?
Właśnie po to, żeby potem w trakcie przemieszczania się nie było tzw „rozmów o schodach” a zamiast tego, żeby takie osoby mogły ze sobą swobodnie rozmawiać o całkiem innych rzeczach. Osoba niewidoma powinna wyczuwać ramię osoby widzącej idącej przed nią, kiedy schodzi lub wchodzi na schody.
I jeszcze jedno – kiedy osoba niewidoma wchodzi na scenę, to żeby cała publiczność nie musiała słuchać – uwaga, wysoki stopień.

Po co ludzie niepełnosprawni wyrabiają sobie orzeczenia o niepełnosprawności?
A no wyrabiają je po to, żeby je móc okazywać w stosownych sytuacjach. Orzeczenia o niepełnosprawności jak gdyby otwierają drzwi do pewnych ulg i przywilejów, których nie mają osoby sprawne. Orzeczenia są wymagane do pewnych działań zarówno organów państwowych takich jak np PCPR czy PFRON albo fundacji, gdzie takie organy państwa czy fundacje muszą się wykazać, że faktycznie ich działania skierowane są do niepełnosprawnych, a więc osób legitymujących się orzeczeniem. Orzeczeniem chętnie afiszują się osoby, po których wcale nie widać, że mają jakąś niepełnosprawność. Niektórzy wręcz krzyczą, że są inwalidami albo szczycą się tym.
Dalej – na podstawie orzeczenia można wyrobić parę dokumentów ze zdjęciem, które to dokumenty uprawniają do ulg. Jeżeli chcę wykazać konduktorowi, dlaczego kupiłam bilet ze zniżką, muszę mu okazać moją legitymację, która ma zdjęcie i na dodatek symbol niepełnosprawności. Dla różnych symboli są różne zniżki.
Karta parkingowa w samochodzie znajduje się za szybą, zdjęcie osoby niepełnosprawnej jest widoczne dla każdego, kto tamtędy przechodzi.
No i teraz dowiaduję się, że dane o stanie zdrowia a co za tym idzie także o niepełnosprawności to dane wrażliwe i osoba niepełnosprawna powinna za każdym razem wyrazić pisemną zgodę na ich przetwarzanie. na dodatek wizerunek to też dana osobowa.
Paranoja!

Psa nie będzie

22 października 2013

Od wczoraj miałam iść na urlop. Potem z przyczyn obiektywnych ten urlop przesunął się o kilka dni. Pies miał do mnie przyjść najpierw wczoraj, potem w czwartek po południu, ale psa nie będzie i tu od razu mówię – nie podjęłam tej decyzji pod wpływem komentarza Porcelli.
W zeszłą środę stało się coś, co mnie ostatecznie przekonało, że nie poradzę sobie z psem i nie był to żaden z argumentów wypunktowanych w tym komentarzu.
Tak, wiem, nie lubię, gdy ktoś coś mówi czy pisze a potem się z tego wycofuje, sama nie lubię stawiać kogoś w takiej sytuacji, nie wiedziałam, jak z tego wybrnąć. Usłyszałam – niech pani się nie przejmuje. Ten pies jest ładny i szybko znajdzie inny dom.
Po tym co się stało ryczałam jak bóbr ale nie miałam wyjścia. Napisałam sms do właścicielki psa, że bardzo mi przykro. Potem było krótkie spięcie trwające kilka minut. Bolało, ale kilka minut krótkiego spięcia to nic w porównaniu z 15 latami nieustannej udręki i samotnego zmagania się z nieznanym, gdzie wszyscy są przeciwko mnie.

Dość niespodziewane pytanie

22 października 2013

Trochę się zdziwiłam, ale była właścicielka Chrumki/Krótkiej/Azalii napisała do mnie mail z pytaniem, co się u niej dzieje. Odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą, że nie wiem, bo zerwałam wszelkie kontakty z SPŚM.
Teoretycznie mogłabym wejść i znaleźć link do wątku Azalii i całej jej drużyny, ale po oddaniu Zosi omijam Caviarnię bardzo szerokim łukiem i na myśl o wejściu tam coś mi się robi.
I żeby nie było wątpliwości – piszę to świadomie i z rozmysłem.

„Siadam tam, gdzie wolne”

22 października 2013

To się działo w pociągu. Na pewnej stacji do przedziału dosiadły się dwie panie. Szybko z ich rozmowy zorientowałam się, że nie usiadły na swoich miejscach mimo że je miały, lecz tam, gdzie popadło.
Jedna z nich cały czas perorowała – nic na to nie poradzę. Spieszyłam się, wsiadłam tam, gdzie pociąg się zatrzymał a potem nie mogłam przejść między wagonami, bo utknęłam, takie są wązkie przejścia, więc wróciłam się i usiadłam tam, gdzie było wolne. Dlaczego mam siedzieć tam, gdzie mi każą? Po co mam się gnieść w 8 osób tam, gdzie mi każą jak mogę pójść tam, gdzie siedzą 4 osoby?
Ja w teatrze siadam tam, gdzie jest wolne a nie tam, gdzie mam wyznaczone miejsce. Czekam aż wszyscy usiądą i wtedy siadam tam, gdzie jest luźno i gdzie dobrze widać.
– A dodam jeszcze, że akurat na tej stacji pociąg stał długo i cała ta gadka miała miejsce podczas, gdy pociąg wciąż stał.

A z resztą jak się później okazało – do samej Warszawy nikt nie przyszedł i nie powiedział tej pani, że to jest jego miejsce.
Dziwnie w tych kasach sprzedają bilety.

Ten temat powraca jak bumerang.
Czy Wrocław jest dla wszystkich

Wczoraj nasza obecna pani dyrektor wysłała prośbę o przekazanie wszystkim niewidomym pracownikom życzeń z okazji tego święta. Kolega stwierdził, że popełniła nietakt, bo czego nam można życzyć.
Ja bym się nie posunęła aż do takich słów, ale gdzieś znaczenie tego dnia zostało wypaczone.
Za Wikipedią cytuję:
„Celem obchodów jest przedstawienie opinii publicznej, środkom masowego przekazu, rządom i władzom lokalnym problematyki osób niewidomych i niedowidzących. Dla osób niewidomych jest to uroczyste święto podczas którego przypominają zdrowej części społeczeństwa, że istnieją, że chcą żyć tak jak wszyscy inni obywatele kraju i świata, bez ograniczeń i bez fałszywej litości.”

A więc nie jest to takie święto, jak Dzień Kobiet, w którym to kobiety dostają kwiaty, ani Dzień Nauczyciela ani Dzień Dziecka, kiedy to dzieci dostają prezenty. Tym czasem samo środowisko niewidomych a właściwie ci na szczytach władzy największej organizacji zrobili z tego takie właśnie święto, gdzie w kołach terenowych zaprasza się niewidomych na jakieś tam darmowe żarcie a najbiedniejszym rozdaje się paczki i taka informacja idzie do najbliższego otoczenia tego środowiska. Ten dzień jest nie po to, żeby zamykać się we własnym gronie na popijawie, lecz mówić głośno o naszych potrzebach. Tym czasem wczoraj w mediach o tym dniu nawet nikt się nie zająknął i taką tradycję obserwuję od paru lat. Jak jest jakiś tam Światowy Dzień Serca czy Światowy Dzień AIDS, to trąbią na prawo i lewo a o nas nic. Myślę, że winni tej sytuacji jesteśmy my sami.

Ech, nie chcę za dużo pisać, ale dyplomatycznie napiszę, że życie mnie zaskakuje.
Powiem tak… …po dwóch latach przeprosiłam się z Grmidi, bo musiałam napisać podkład do jednej z piosenek. Pisałam go w niedzielę w nocy, narobiłam kupę błędów, chyba wiem jakich – z dużym naciskiem na słowo „chyba”, – wczoraj siedziałam i to poprawiałam i tak naprawdę, to ta sprawa jeszcze nie jest zamknięta. Jak już będzie po wszystkim, to opiszę ze szczegółami, co tu się działo a teraz trzymajcie kciuki, żeby ten podkład wreszcie zabrzmiał tak jak ja chcę – bez jakichś tam niepożądanych efektów – i żebym tę piosenkę zaśpiewała.
Ech… człowiek całe życie się uczy.