Dzisiaj jest 29 luty.
2 + 9 + 0 + 2 =…

Obiecywałam, że o tym napiszę. A co tam. Napiszę. Osoby, których to dotyczy na pewno tu nie zajrzą. One mają ciekawsze zajęcia i ważniejsze sprawy niż czytanie wynurzeń takiej porąbanej debilki jak ja.
Bo to było tak:
Któraś z tych osób jeszcze przed świętami rzuciła propozycję – wiesz, bo my w styczniu chcemy się spotkać. Tu wymieniła imiona czterech osób plus moje. Tylko gdybyśmy się nie odzywały, to nam przypomnij.
Myślę sobie – no dobra. To nie mój pomysł lecz ich, to one mnie o to proszą, no to się przypomnę.
Minęła połowa stycznia więc się przypomniałam no i się zaczęło.
Z soboty na sobotę przekładałyśmy termin spotkania, bo ciągle któraś nie mogła. Z tygodnia na tydzień telefony, smsy, – no to spotykamy się w tę sobotę? – i tak w kółko. To już zaczęło się robić nudne.
W końcu wczoraj dostałam sms – a która może w tę niedzielę o 16?
Mnie w niedzielę wołami nie wyciągną z domu, no chyba że jest to spotkanie rodzinne.
Wkurzyłam się i bez względu na to czy mogę czy nie mogę napisałam jedno słowo – nie.
No i się zaczęło?
– A Ty nie możesz, bo nie, czy masz jakieś inne plany?
No to brnęłam dalej, że mam inne plany. A ona
– No to plany można zmienić.
Do k…nędzy jak ona w ostatniej chwili zmieniała plany, to nikt nie miał do niej pretensji.
Dzisiaj napisała zbiorczy sms do nas wszystkich, która z nas kiedy może, to się jeszcze druga odezwała do mnie z pytaniem, dlaczego nie mogę w niedzielę.
Kurde! Nie bo nie! I nikomu nic do tego.
Jak się wkurzę, to jeszcze napiszę tak jutro albo pojutrze, że się okazuje, że w sobotę też nie mogę i niech się ode mnie… …znaczy tego „i niech się ode mnie” nie napiszę. Z resztą jakoś nie mam nastroju na spotkania z koleżankami i mam do tego prawo.

Sen, ale nie mój

28 lutego 2012

Chyba mnie kolega nie zabije, jeśli ten sen tu umieszczę, ale naprawdę był zabawny.
Otóż mojemu koledze śniło się, że inny pracujący z nami kolega prowadził warzywniak a mój kolega wraz z takim jednym facetem całkowicie niewidomym, który kiedyś kiedyś był nawet naszym dyrektorem kontrolowali ten sklep. Weszli, obejrzeli wszystko – nawet ładne te warzywa on miał – opowiadał mi kolega – kontrolowany właściciel warzywniaka zły, macał po ścianach, czy mu kluczy nie zabrali a oni mówią – to my jeszcze pójdziemy na zaplecze.
Weszli na zaplecze a tam… …odbywało się przegrywanie książek.

Jeszcze coś o pracy

28 lutego 2012

Właściwie o tym, jak to się spóźniłam do pracy.
Ale może zacznę od samego początku.
Już kiedyś dawno temu miałam napisać, że od jakiegoś czasu na portierni budynku w którym pracujemy na stojącym tam telewizorze w godzinach pracy są wyświetlane różne pouczające filmy na temat niewidomych.
Tak dokładniej – to są 2 budynki połączone łącznikiem. W jednym na portierni wyświetlane są te edukacyjne filmy a w drugim koło sekretariatu były wyświetlane występy muzyczne niewidomych. Nie wiem, czy nadal są wyświetlane, gdyż… ale może o tym nie będę pisać a że pracuję 2 piętra wyżej i przez hol na parterze się jedynie przemykam, to nie wiem, czy dalej puszczają te wycia i fortepianowe popisy…
…ale może wrócę do właściwego tematu.
No więc wchodzę do budynku i z miejsca atakuje mnie tekst
uwaga! na szóstej! na szóstej! ziemniaki!
I już wiem.
O jasna cholera! Spóźniłam się do roboty.
Idę przez łącznik do drugiego budynku, biorę klucz z portierni, idę zgłosić się do sekretariatu, wchodzę, automatycznie mówię „cześć!” do sekretarki… …ale to nie sekretarka mi odpowiada, lecz… …pani dyrektor.

Siedzę w pracy i wiecie co robię?
Dopowiem, że robię to od paru tygodni z przerwami na jakieś tam inne prace.
Robię coś w sam raz dla niedorozwoja. Siedzę i zrzucam płyty na dysk. Do prawdy. Przypomina mi to przekładanie ziarenek grochu ziarnko po ziarnku z jednego naczynia do drugiego. No cóż… A co może robić taka psychiczna jak ja.
A wiecie, co było wczoraj?
Rano zadzwoniła sekretarka, że wszyscy niewidomi pracownicymuszą przyjść na zebranie o wpół do trzeciej. Ani ona ani nikt widzący nie wiedział o co chodzi i jak długo zebranie będzie trwać. Nawet jeden kolega zapytał – a czy mam ustawić „krzesełka” czy zebranie będzie na stojąco?
Krzesełka srełka…
Wiedzieliśmy tylko, że to ma być spotkanie z jakąś studentką ASP. No cóż – pomyślałyśmy z koleżanką – pewnie w ramach terapii figurantów jakimi teraz jesteśmy.
A jak przyszło co do czego, to się okazało, że dziewczyna potrzebowała ludzi do swojej pracy dyplomowej.
A nie można tego było załatwić w inny sposób? Znam na to parę wypraktykowanych sposobów.
Tydzień temu też spędzono obowiązkowo wszystkich pracowników, tym razem w celu namawiania nas na jakieś warsztaty psychologiczne. Panie, które nas namawiały, nie były świadome tego, że nas spędzono.
Kilku widzących pracowników weszło jednymi drzwiami a drugimi wyszło, bo zebranie odbywało się w pomieszczeniu, które ma dwa wejścia. Ja z resztą niedługo zrobiłam dokładnie to samo.
Piiiiiiip mać!
Mam już dość tej pieprzonej terapii zajęciowej!
Już bym wolała zamiast tego zrobić coś na drutach a potem to sprzedać – jeśli miałabym komu. Albo usiąść z fletem prostym na ulicy. To tak na wypadek, gdyby ktoś chciał mnie spytać, co chciałabym robić zamiast tej cholernie rozwojowej i pouczającej pracy, którą w tym momencie wykonuję.
Kuuuuuuuupiiiiiiiiiiiiiiiiip!
A jeszcze ostatnio uczę się kłamać, ale to temat na zupełnie inny wpis, bo nie jest to związane z pracą.

Usłyszane w kościele

26 lutego 2012

Ksiądz na kazaniu mówił dzisiaj o kuszeniu, o tym, kiedy przychodzi szatan, że przychodzi także wtedy, gdy jesteśmy samotni i gdy jesteśmy smutni. Św Tomasz Morus codziennie modlił się o poczucie humoru.
I na koniec historyjka.
Pewien proboszcz był również egzorcystą. Miał on kościelnego, który koniecznie chciał zobaczyć egzorcyzm. Ksiądz mu pozwolił. Dał kociołek z wodą święconą i powiedział – proszę robić dokłądnie to co ja.
Obaj wchodzą do kaplicy, gdzie siedzi opętany przez szatana.
Szatan woła do egzorcysty – I co myślisz? Że jesteś taki święty i mnie wygonisz?
Na to ksiądz odpowiada – nie jestem jeszcze taki święty, ale bardzo się staram, żeby zostać świętym.
Diabeł woła do kościelnego – A ty, imbecylu, co tutaj robisz?
Na co kościelny odpowiada – Jeszcze nie jestem takim imbecylem, ale bardzo się staram, żeby nim zostać.
Diabeł natychmiast opuścił opętanego a egzorcysta dziwił się, że egzorcyzm trwał tak krótko.

Już nie wiem, w jakiej kolejności miałam te sny.
Najpierw śniło mi się, że jechałam z mamą do Białegostoku do lekarki, która miała zbadać całe moje ciało, żeby sprawdzić, czy gdzieś mam raka. Jadąc myślałam sobie – może powinnam coś tej lekarce powiedzieć, żeby mi całego ciała nie przetrzepywała, bo szkoda na to czasu. Może o żołądku jej powiedzieć?
Potem znalazłam się w klasie na lekcji. Prowadziła ją nauczycielka. Nie wiem co to było – j polski, historia a może plastyka? W pewnym momencie nauczycielka się czymś zadławiła i takim dziwnym głosem powiedziała – ja muszę na chwilę wyjść.
Potem znalazłam się w jakimś wynajmowanym mieszkaniu. Tam koleżanka przyniosła mi w niewielkiej klatce trzy świnki morskie – dwie samice i jednego samca. Wszystkie świnki mieszkały razem. Powiedziałam jej, że jak już samice zajdą w ciążę, to samca trzeba będzie wykastrować.
Zaglądałam do nich co jakiś czas i bałam się, że jeśli rozmnożę te świnki, to „stowarzyszenie” mi je odbierze. Zaglądałam do nich a one mnie gryzły.
A potem znalazłam się z dziewczynami z Lutni i z dyrygentem w jakimś dużym kościele. Miałyśmy tam śpiewać i wcześniej robiłyśmy próbę ustawienia. Potem nagle znalazłyśmy się w autobusie, który nas wiózł do tego kościoła. W pewnym momencie nie mogłyśmy jechać, bo wrony coś przecięły czy coś. Potem wysiadłyśmy i padło hasło – biegniemy! I wtedy wszystkie dziewczyny mnie zostawiły. Ja odwróciłam się i poszłam do tego mieszkania. Nie wiem, skąd wiedziałam, że jestem w jego pobliżu. Weszłam do tego mieszkania, zamknęłam się na klucz, włączyłam radio i poszłam pod prysznic myśląc sobie, że zaraz muszę posprzątać u świnek.
I wtedy obudziłam się.

Potem, gdy zasnęłam ponownie, śniło mi się, że byłam na kursie w ośrodku rehabilitacyjnym podobnym do tego w Bydgoszczy na Powstańców Wielkopolskich.
Mieliśmy jakieś zajęcia, w trakcie których miałam orientację przestrzenną. Chodziłam z instruktorką po terenie ośrodka. Składał się on z dwóch budynków. W jednym był internat a w drugim sale lekcyjne, jednak gdy się wchodziło do tego drugiego innym wejściem, to była tam przychodnia. Właśnie instruktorka chciała mi tę przychodnię pokazać, jednak gdy weszłyśmy do środka, rejestratorka odezwała się do mnie
– Pani nie ma tutaj prawa wstępu!
– Dlaczego?
– Czy mówi coś Pani nazwisko Janusz Kowalczyk?
– Kto?
– Janusz Kowalczyk.
– Nie wiem, kto to jest.
– A szkoda. Ten pan o wszystkim nam napisał. Pani popełniła w swoim życiu wiele błędów. Nie może Pani korzystać z naszych usług. Pogotowia też nie wolno Pani wezwać. Tam wszystko wiedzą.
Pomyślałam sobie, że ktoś z Typhlosa się na mnie mści.
Była jeszcze mowa o jakichś naukowcach, profesorach i koncertach a potem wyszłyśmy. Uznałam, że nie ma co walczyć z rejestratorką.
Poszłyśmy do budynku, gdzie był internat. Tam pani instruktorka z gniewem w głosie stwierdziła – pracowałam z Panią od dziesiątej do wpół do szóstej. Na dziś wystarczy!
Tylko że ta pani wcale nie zaczęła o dziesiątej a w tamtym momencie nie było wpół do szóstej lecz piąta.
W pokoju stało akwarium a w nim takie trzy wielkie obślizgłe ryby, które piszczały jak świnki morskie. Woda w akwarium była lodowata.
Rano te ryby piszczały a gdy pszyszłam z tej orientacji, to zdawały się być martwe.
Oprócz mnie w pokoju była koleżanka i kolega z pracy. Szykowali się na kolejne zajęcia z takim księdzem Piotrem, który już nie żyje. Koleżanka stwierdziła, że ksiądz kazał jej umyć głowę jakimś konkretnym szamponem i ona musi to zrobić teraz. Tak więc ona myła głowę a kolega w pokoju czekał na nią. W tym momencie w pokoju włączył się prąd. Coś trzeszczało, buczało, włączyło się radio i wtedy się obudziłam.

Bo to było tak:
Pani X z głębi kuchni mówi do pani Y obsługującej klientów – Nie ma już mintaja!
Po jakiejś minucie czy dwóch pani Y obsługująca kolejnego klienta pyta panią X w głębi kuchni – Czy masz jeszcze mintaja?!
Za jakieś pół godziny przechodziłam obok bufetu. Wtedy usłyszałam panią Z, która nawiasem mówiąc jest szefową pani X i pani Y.
Pani Z do klienta
– Czy od Pana przyjęłam mintaja? Niestety mintaja nie ma!
Ech ludzie… Gdzie Wy macie słuch?… a przy okazji gdzie wy macie głowę?

Scenki komunikacyjne

24 lutego 2012

Znów chcę przedstawić parę pozytywnych zachowań kierowców miejskich autobusów i tramwajów, które należy popierać i mówić o nich.
Po nocnych przeżyciach z rańca przywitał mnie „pan autobus” przedstawiając mi się z… numeru i kierunku.
A tak na poważnie – przechodziłam koło stojącego na pętli autobusu 181 a kierowca siedzący w środku po prostu na mój widok uruchomił komunikat w głośniku zewnętrznym – jaki to numer autobusu i w którym kierunku jedzie.
Kiedyś już też mi się to zdarzyło, również rano. Może to był nawet ten sam kierowca? W każdym razie bardzo mądry odruch.
A po południu gdy wracałam z pracy „pan tramwaj” zapytał mnie, czy chcę nim jechać.
A tak na poważnie – chyba ten tramwaj przyjechał jako drugi i jako drugi otworzył drzwi. Jadąc bardzo powoli motorniczy wychylił się przez okienko czy drzwi 😕 i zapytał – trzydzieści pięć?
Pokręciłam przecząco głową na co kierowca nie otwierając drzwi gdyż nie musiał – pojechał sobie dalej.
I tak mogliby robić wszyscy kierujący tramwajami.

Śniło mi się, że znów śpiewałam w chórze i pojechałam z tym chórem na warsztaty. To w związku z tym, że do Warszawy miał przyjechać premier Węgier a my na uroczystości z tym związanej mieliśmy śpiewać jakieś utwory w tym np nowe opracowanie Roty.
Warsztaty odbywały się gdzieś na obrzeżach Warszawy przy dużej ulicy, którą jeździł tramwaj oraz autobus NVDA To była linia autobusowa, na której jeździły takie pojazdy, które po zatrzymaniu się na przystanku ogłaszały komunikat o swoim przyjeździe syntezatorem AGata.
No więc byłam sobie na tych warsztatach i było mi tam strasznie źle. Podobnie jak na ostatnich warsztatach, w których z tym chórem uczestniczyłam o czym można poczytać na Klangoblogu.
Działo się ze mną coś takiego, że byłam w dwóch miejscach jednocześnie – na próbie chóru i na przystanku autobusowym. Właśnie okazało się, że już od trzech godzin nie przyjechał żaden autobus NVDA. W końcu podszedł do mnie jakiś młody facet i zapytał – proszę pani, nie wie pani co się dzieje z autobusem NVDA? Czekam już 7 minut i nie przyjeżdża.
Ja na to:
– Siedem minut to pikuś! Tego autobusu nie ma już od kilku godzin. Ale za to jest przecież tramwaj.
Faktycznie – co jakiś czas było słychać przejeżdżający tramwaj – taki starego typu, wyjący.
Potem przyjechała na chwilę nasza była dyrektorka ze swoim mężem. Poprosiłam ich, żeby mnie stamtąd zabrali, że chcę wrócić do domu. Kiedy już z nimi wychodziłam, chór właśnie ćwiczył Rotę. Idąc z nimi myślałam sobie – nic jej nie będę mówić jak mi tu źle. Znów się przyczepi, że jestem zgorzkniała, że ludzie przede mną uciekają, że ona też nie może słuchać moich narzekań. Już to przerabiałam, gdy była dyrektorką i wzywała mnie na dywanik.
W samochodzie mąż byłej dyrektorki opowiadał:
– Wszystkie główne ulice są już napromieniowane. To tak dla bezpieczeństwa. Na przyjazd premiera Węgier. W niektórych blokach też pozostawiono tabletki promieniotwórcze.
Wystraszyłam się i powiedziałam
– Ojej! Żeby tylko moja Miśka się tym nie zatruła.
Nagle samochód zatrzymał się. Mąż byłej dyrektorki powiedział – musimy zawrócić. Tędy nie pojedziemy. Naszykowali jakąś zasadzkę.
Samochód przechylił się niebezpiecznie na bok. Uznałam, że pewnie w jezdni jest wielka dziura na miarę przepaści, w którą zaraz wpadniemy.
I wtedy obudziłam się z uczuciem ulgi – jeszcze przed budzikiem.