Sen o morzu

28 lipca 2023

Pamiętacie może, jak opisywałam powtarzający się sen, w którym jestem w ośrodku znajdującym się kilka kilometrów od morza na turnusie, turnus zbliża się ku końcowi, a ja jeszcze ani razu nie byłam nad morzem i proszę, by mnie ktoś tam zabrał?
Dziś znów miałam ten sen, ale tym razem właśnie szłam nad morze.
Było po śniadaniu i wyszliśmy większą grupą, prowadzoną przez jakiegoś mężczyznę. Nie wiedzieć czemu, ubrałam się w taką moją ulubioną, brązową spódnicę i rajstopy. Wiedziałam, że ten strój średnio nadaje się na plażę, ale tak właśnie się ubrałam.
Najpierw szliśmy drogą, a gdy już doszliśmy do plaży, odpowiedzialny za nas mężczyzna kazał nam zdjąć buty i iść na boso po piasku. Zdjęłam więc buty i rajstopy. Niedługo stałam już po kostki w wodzie a morze szumiało. Wyjęłam telefon. Chciałam nagrać morskie fale, ale wtedy woda się zatrzymała i zapadła całkowita cisza. W tej ciszy usłyszałam, że u kogoś zadzwonił telefon. Z rozmowy wywnioskowałam, że jedną z uczestniczek jej przewodniczka porzuciła gdzieś na wydmach i poszła sobie.
I wtedy się obudziłam.

Gadająca toaleta

28 lipca 2023

To było wczoraj. Wracając z pracy tradycyjnie wysiadłam przystanek wcześniej i wracałam przez park do domu. Kiedy weszłam przez bramę, dobiegły mnie dźwiięki. Dziwne, ale jakby znajome. Gdzieś kilkanaście metrów za moimi plecami coś gadało. Po chwili rozpoznałam znajomy, syntetyczny, damski głos. Po następnej chwili zaczęłam odróżniać słowa. Chyba się nie przesłyszałam.
– Jeśli chcesz skorzystać z toalety… …panel znajduje się po lewej stronie.
Gadająca toaleta?😮 Czy teraz wszyscy w parku się dowiedzą, że właśnie ktoś zamierza z niej skorzystać?
Ten obiekt – jeśli oczywiście się nie przesłyszałam – znajduje się w Parku Żeromskiego.

Nie byłam w stanie doczytać do końca. Ciekawa tylko jestem, czy ponad 40-letnia Zuza z Radomia naprawdę istnieje. Jeśli tak, to zastanawiam się, co skłoniło ją do pójścia z tymi rewelacjami do gazety.

„Nie chce ciąży. Nie chce żadnego dziecka. Przed każdym badaniem ma nadzieję, że płód obumrze”
— Read on weekend.gazeta.pl/weekend/7,177344,29901712,nie-chce-ciazy-nie-chce-zadnego-dziecka-przed-kazdym-badaniem.html

W dalszym ciągu bardzo konsekwentnie nie śpiewam psalmów w swojej parafii. Zanim zaczęłam jeździć na chór na Wrzeciono, zdarzało mi się zabierać ze sobą tekst psalmu licząc na to, że może organistka nie przyjdzie. Moja komunikacja z nią jest żadna. Często te przeczucia się sprawdzały, więc jeszcze zdarzało mi się śpiewać. Potem było tak, że w środy były próby, w piątki padałam na twarz i nie chciało mi się iść nigdzie, a w niedzielę były śpiewanki na Wrzecionie, więc potrafiłam nie chodzić do siebię przez całe tygodnie. Obiecałam sobie, że będę przychodzić w poniedziałki w maju i czerwcu, ale po dwóch tygodniach zapał gdzieś zniknął. Teraz są wakacje. Nie ma prób, śpiewania, więc częściej zaczęłam przychodzić tutaj. Jednak nadal konsekwentnie nie śpiewam.
Kilka dni temu przydarzyła mi się w związku z tym taka sytuacja:
Jest taki ksiądz, który zawsze przed mszą rozglądał się po kościele w poszukiwaniu kogoś do przeczytania i zaśpiewania. Podchodził więc do mnie z pytaniem, czy zaśpiewam psalm, ewentualnie, gdy nie było osoby do grania pytał, czy będę zaczynać pieśni. Kilka dni temu też tak było, ale wyglądało to tak:
– Pani Danusiu, czy…
– Nie mam.
– Ale czy…
– Nie mam!
– Ale co to znaczy „nie mam”?
– Nie mam tekstu.
– Ale czy może pani zaczynać pieśni?

Przy okazji poszukiwań natrafiłam na coś takiego… Kto pamięta, jak w pierwszych miesiącach lockdownu 2020 puszczano nam takie wirtualnie powstające nagrania. Ludzię nagrywali swoje partie w domach na komunikatorach lub w jakiś inny sposób, przesyłali, ktoś to montował. Takie utwory znikły z mediów jak kamfora. Ale internet nie zapomina.

youtube.com/watch

Szła biedronka…

6 lipca 2023

Znajomy mi opowiada, że na jego uczelni w chórze na koniec roku pani dyrygentka przynosi im do zaśpiewania opracowanie jakiegoś przeboju z lat 80-tych – mojego nastoletniego czasu! Rok temu był to mój ulubiony przebój zagraniczny, w tym roku taki jeden przebój polski… A mnie chodzi po głowie opracowanie na chór akurat tej piosenki. Tekst nadal mnie rozbawia, ale ten aranż – jaki po latach wydaje się być prostacki! Kto to jeszcze pamięta!

youtube.com/watch

Zacznę od makaronu w sosie serowym z cukinią.
Ten przepis miałam umieścić już tydzień temu, bo wtedy to robiłam.
W jednym garnku trzeba ugotować dowolny makaron, jaki się tam lubi, a w drugim rondelku lub na patelni zrobić sos.
Miałam w lodówce kawałek sera pleśniowego typu Lazur, cukinię i mały pojemniczek śmietany 18 %. Miałam jeszcze kilka nóżek od pieczarek, z którymi nie bardzo wiedziałam, co zrobić. Kapelusze upiekłam kiedyś z dodatkiem mozzarelli, czosnku i odrobiny masła. Nie napiszę Wam proporcji poszczególnych składników. Każdy sam musi wiedzieć, ile zje. Miałam pół trójkąta tego sera, pokroiłam pół cukinii, śmietany też zużyłam pół pojemniczka.
Najpierw pokrojoną w kostkę cukinię dusiłam pod przykryciem z dodatkiem oliwy, od czasu do czasu mieszając. Dusiłam ją z tymi nóżkami od pieczarek. Potem dodałam śmietanę. Jak to się dobrze rozgrzało, wkruszyłam do tego ser. Chodziło o to, żeby rozpuścił się w śmietanie i w tym, co puściła z siebie cukinia. Jak już się wszystko połączyło, dodałam pieprzu i odrobinę soli. Wbrew pozorom, ten sos wcale nie był za słony. Wyłączyłam gaz, dorzuciłam makaron, wymieszałam… mmmmmniaaaaam!
Zostało mi pół cukinii, na którą nie miałam pomysłu. Żeby nie bawić się w stanie przy patelni, któregoś poranka pokroiłam ją w dość cienkie plasterki, takie powiedzmy na oko pół centymetra albo więcej, na pewno grubsze, niż ogórki na mizerię, wytarzałam je w oliwie z przyprawami i upiekłam w piekarniku. Poczekałam, żeby wystygła i dorzuciłam ją do pomidorów z mozzarellą. Zapakowałam w pudełko i zabrałam do pracy. W oddzielnym pojemniczku zrobiłam winegret.
A dzisiaj, żeby przypomnieć sobie studenckie wakacje, zrobiłam galaretkę z owocami w miseczkach. Galaretka wymieszana ze śmietaną, już bez dodawania cukru, w miseczkach maliny, borówki, połówki truskawek, zalane galaretką zmieszaną ze śmietaną. Studzą się teraz w lodówce.
A co! Niech żyje namiastka wakacji!😋

Myślę, że nie mogę podać nazwy tej laski. Powiem tylko, że jest amerykańska, sztywna, leciutka, chyba grafitowa. Lubię ją najbardziej. Składana tej samej firmy jest dla mnie na tyle ciężka, że od używania jej na dłuższą metę boli mnie ręka w łokciu. Jednak jeśli wiem, że będą okoliczności, w których trzeba ją będzie złożyć, to tylko z taką mam odwagę wyjść na ruchliwe miasto. Z aluminiową to mogę sobie co najwyżej iść do sklepu, albo do kościoła, bo tam jest mały ruch. Mam pecha, jeśli chodzi o składane laski czeskie. Jedną mi kiedyś złamał nieuważny mężczyzna, drugą kiedyś pokierowałam tak, że najechało na nią koło hamującego autobusu. Została nieco skrócona przez zręcznego pracownika portierni budynku w którym pracuję no i chodzę z nią do sklepu, albo do kościoła.
Ale tematem wpisu miała być metalowa końcówka do amerykańskiej laski. Te końcówki robią mniej hałasu na chodniku, ale też szybciej się ścierają. Miałam kiedyś taką laskę z końcówką chyba ceramiczną. Szybko się zużywała ta końcówka, ale przynajmniej – w przeciwieństwie do metalowej, której dotyczy ten wpis – zużywała się w sposób cywilizowany.😂
Co mnie podkusiło, żeby kupić taką końcówkę zamiast zwykłej. Pożałowałam już tego zakupu na samym początku, gdyż przez jej budowę nie mogłam początkowo przyzwyczaić się do tego, jak przy jej pomocy odbierałam podłoże.
Nie pamiętam już, jak długo jej używałam, ale kilka tygodni temu zauważyłam, że dzieje się z nią coś dziwnego. Miałam wrażenie, że prowadzę laskę po chodniku wysmarowanym klejem. Irytujące to było, ale można było na to coś poradzić. Wystarczyło obrócić końcówkę i wszystko wracało do normy. Wczoraj jednak tak się nie stało. Usłyszałam, że moja laska w kontakcie z podłożem wydaje jakiś dziwny dźwięk. W domu zobaczyłam, że sprawiająca wrażenie solidnej końcówka rozwarstwiła się na części pierwsze. Zaryzykowałam jednak iść z nią dzisiaj do pracy, bo miałam to wielkie szczęście, że w razie potrzeby w bezpośrednim sąsiedztwie mojej pracy dokupię nową końcówkę do laski.
Kiedy szłam na autobus, coś od tej końcówki odpadło i mimo, że laska jest odpowiedniej długości, przemieszczanie się z nią przypominało horror. To co z niej zostało, było z gumy i stawiało opór na chodniku. Na szczęście udało mi się kupić nową, zwykłą końcówkę. Nie kupujcie tych metalowych, bo tylko wyglądają na solidne.

Ostrzegam – to jest sarkazm. Obserwując dyskusje na temat trwałości małżeństw i z jakich powodów mężowie zostawiają żony, przychodzi mi do głowy taki tekst przysięgi małżeńskiej:
Ona mówi: ‘..i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że się nie zmienię aż do śmierci”.
A on: „I nakazuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię opuszczę, gdy przytyjesz”.

I to deklarując się, jako gorliwa katoliczka! Otóż pani Hani nie widziałam już całe wieki. Mnóstwo powodów się zbiegło. Ale to w tej historii akurat jest najmniej ważne.
Otóż dzisiaj nasz proboszcz przypomniał na profilu parafii, że przyszedł do nas 5 lat temu. Padły miłe słowa i takie tam różne… dyrdymały. Pojawiły się też komentarze i o jednym z nich jest ten wpis.
Pamiętam, co pani Hania mówiła o naszym obecnym proboszczu 5 lat temu. Nawet coś pisałam na ten temat. Najważniejsze, co zapamiętałam: – Szybko chodzi, szybko mówi, szybko się modli, …
Jakież więc było moje zdziwienie, gdy pod dzisiejszym wpisem zobaczyłam to:
„Dziękuję Panu Bogu, że Ksiądz z nami jest i toruje nam drogę do nieba”.
Miałam ochotę dać odpowiedź pod jej komentarzem, że kłamie i że powinna natychmiast się z tego wyspowiadać. Pomyślałam sobie coś znacznie gorszego… ale sobie daruję. Nie będę psuć miłej atmosfery, choć uważam, że napisałabym niewygodną prawdę.