To będzie wpis z serii Jak by tu powiedzieć, żeby nie powiedzieć a powiedzieć.

Wiem, że składanie PIT prawdopodobnie nie jest takie trudne. Wiem, że jak się wejdzie na odpowiednią stronę i wpisze odpowiednie dane, to gotowy, wypełniony PIT z całą sumą mojego dochodu z różnych opodatkowanych źródeł już na mnie czeka. Niewidomi często otrzymują więcej niż jeden PIT: renta, praca zawodowa, czasem jakieś zlecenia: płatne badania nad czymś, co ma się niewidomym przydać lub inne prace zlecone, jeśli ktoś ma odpowiednie umiejętności. Nie trzeba przedstawiać wszystkich papierków. Wystarczy dochód z pitu składanego rok wcześniej i dochód (no właśnie… lub przychód) z pitu, który dostało się teraz.

Ino jest jeden mały problem – przynajmniej u mnie. Co z tego, że mam wersję elektroniczną PITu, kiedy i tak nie umiem tego przeczytać. Analfabetką nie jestem. Jakąś głupią osobą też nie. Jednak nie potrafię zinterpretować tego, co tam jest napisane. Czy tylko ja mam ten problem? Skutek jest taki, że nie potrafiłabym się zalogować do tego systemu, gdyż w gąszczu rubryczek i słów nie umiem znaleźć tych magicznych liczb, które trzeba wpisać.

Skutek tego był taki, że omal nie cofnęłam się do rozliczania pitu metodami z czasów przysłowiowego króla Ćwieczka. Groziło mi wysyłanie papierowego pitu tradycyjną pocztą, czego nie musiałam już robić wiele lat. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, ale pytanie pozostało.

Obiecuję sobie, że za rok sama rozliczę ten pit, bo mimo, że ktoś mi wmawiał, że tak nie jest wiem, że aby samodzielnie rozliczyć pit, nie jest potrzebny podpis kwalifikowany ani nie ma potrzeby wpisywania wszystkich dochodów ze wszystkich pitów, żeby się zalogować. Ale czy to jest proste, skoro nawet pewien mój widzący kolega miał z tym problem? Czy taki przeciętny niewidomy Kowalski jest w stanie rozliczyć się samodzielnie?

Ta historia jest zmyślona. No, prawie zmyślona. Myślę jednak, że mogłaby zdarzyć się naprawdę. Mogłaby, ale nie słyszałam, żeby się zdarzyła.
Pewnej niewidomej pani w podeszłym wieku… a może pewnemu niewidomemu panu w podeszłym wieku… płeć nie ma znaczenia… a więc…
Pewnej niewidomej osobie w podeszłym wieku w przedpokoju wypadł z ręki banknot na podłogę. Osoba ta już trochę niedosłyszy, kręgosłup już nie ten; próbowała szukać, ale nie znalazła. To było 20 zł. Tak jej się wydawało, że to było 20 zł. Ostatnie 20 zł do końca miesiąca. Jeśli ich nie znajdzie, umrze z głodu, a do wypłaty kolejnej, nędznej renty został jej tydzień. Gdy skończy się jej to, co ma w lodówce i w szafce, nie będzie mieć już nic i umrze z głodu. Szukała zgubionego banknotu, szukała, macała, nie znalazła. Poczekała do wieczora, bo wiedziała, że wieczorem będzie sąsiadka. Jedyna sąsiadka w całym bloku, która się do niej odzywa. Jedyna sąsiadka, ba, jedyna osoba na świecie, do której ma zaufanie.
Nadszedł wieczór. Nasz bohater/bohaterka zastaje sąsiadkę w jej mieszkaniu.
– Dobry wieczór, sąsiadko – mówi do niej. – Czy możesz do mnie przyjść? – Idą razem do jej/jego mieszkania. Wchodzą do przedpokoju.
– Słuchaj, upadło mi na podłogę 20 złotych i nie mogę ich znaleźć – mówi.
I tu mam kilka wersji zakończenia tej historii.
1. Sąsiadka natychmiast widzi zgubę na podłodze, jednak wyczuwając okazję udaje, że bardzo długo szuka, stwierdza – no niestety, nie widzę banknotu – mówi, po czym podnosi z podłogi banknot, zabiera go i wychodzi żegnając się z ofiarą.
2. Sąsiadka widzi banknot, jednak okazuje się, że to wcale nie jest 20 zł, jak twierdzi ofiara, lecz 50 zł. Wpada na pomysł. Mówi niewidomej ofierze, że chyba żarówka jej się przepaliła, nic nie widzi, więc idzie po latarkę, bo bez niej niczego nie znajdzie. Zabiera ze sobą podniesione z podłogi 50 zł. Po chwili wraca przynosząc 10 zł, udaje że szuka ich na podłodze i znajduje i wręcza ofierze pieniądze.
3. Początek jak w wariancie nr 1, ale do tego dyskretnie kradnie coś ofierze z mieszkania i twierdząc, że zgubiony banknot zapadł się pod ziemię, wychodzi.
Dlaczego historia prawie zmyślona?
Bo wpadłam na ten pomysł, gdy mi z ręki wypadło na podłogę 20 zł. Tylko, że w przeciwieństwie do bohatera mojej straszliwej historii, ja te pieniądze znalazłam.

Nie lubię „Baranków”!

18 kwietnia 2022

„Oto są baranki młode,
Oto ci, co zawołali alleluja…”
Piszę z palca, więc tu skończę cytat.
Nie lubię tej pieśni! Moim zdaniem tę pieśń napisał jakiś psychopata ze skłonnościami do znęcania się nad ludźmi.
Kiedy ją usłyszałam po raz pierwszy, towarzyszyło mi uczucie zniecierpliwienia. Nocna liturgia wielkosobotnia w jednym z kościołów, kończąca się około 2 w nocy, zbliżała się już ku końcowi, a schola śpiewała, śpiewała, śpiewała… nie było widać końca tego tasiemca.
Potem nie słyszałam jej wiele lat, aż trafiłam do wspominanego tu wiele razy chórku. Koszmar powrócił, tylko pod inną postacią. Okazało się, że tekst był trudny i do rozczytania i do zaśpiewania w odpowiednim tępie. A żeby było mało, to śpiewałyśmy na jeden głos – rzecz jasna, ten wyższy… Sama na własną rękę nauczyłam się drugiego głosu i nauczyłam go Śpiącą. O tyle było łatwiej, ale i tak było trudne.
A żeby było mało, mam traumę związaną z tymi Barankami.
Któregoś roku Śpiąca była tylko w Wielki czwartek, potem wyjechała. Gdy nie było Śpiącej, to reszta chóru miała mnie (a co tam) w dupie. Opisywałam teksty typu „Pan Jezus będzie koło ciebie stał”. Poszukajcie. Wyznaczyłam, kto z sopranów ma stać koło mnie, bo z altów oprócz mnie była jedynie bucząca i fałszująca rowerzystka, która na dodatek była roztrzepana i w ogóle należało ją schować, żeby nie było za bardzo słychać jej buczenia. Pani Korporacja wtedy obok mnie stała. Wydawała się być najbardziej ogarniętą osobą w ówczesnym składzie. Ale gdy śpiewałyśmy „Baranki” i w tzw międzyczasie miałyśmy gdzieś tam w bliżej nieokreślonym kierunku iść do komunii, to ona się zagapiła.
Ja już w chórku nie jestem. A organista w Wielką sobotę dalej męczy te „Baranki”.

Dzisiaj usłyszałam od pana miłościwie panującego nam premiera, że to są już kolejne, trzecie z rzędu smutne święta wielkanocne. Z kolei od pewnej youtuberki usłyszałam, że teraz trzeba się cieszyć, słuchać muzyki i najlepiej nie karmić się wiadomościami z mediów. Pan premier, wystarczy że się odezwie, to bije z niego taki smutek i mrok. I puszczają przemowy premiera i prezydenta – komuna bis.
Kuźwa! To ja decyduję o tym, jakie są te święta, a nie pan premier!

Triduum AD 2022

17 kwietnia 2022

Zapamiętam je, jako najsmutniejsze triduum. Chyba nawet to pandemiczne, mroczne triduum sprzed dwóch lat nie było takie smutne, jak tegoroczne. Oczywiście z mojej perspektywy smutne. A może raczej wkurzające.
Wielki czwartek
Już trochę wspominałam o czwartku. Po raz pierwszy od marca 2020 doświadczyłam kościoła pełnego ludzi. Cały kościół śpiewał na cały głos. Ksiądz na kazaniu mówił o doświadczeniu stołu. Jesteśmy zaproszeni do stołu. Przy stole wszyscy się widzą. Nareszcie mamy odsłonięte twarze. Namówił nas, żebyśmy odwrócili się i spojrzeli na tych, co siedzą za nami. Inny ksiądz powiedział, że przez ostatnie 2 lata, kiedy szli z NS do ciemnicy, płynęły im łzy. Ludzie na znak pokoju podawali sobie ręce. Było jakoś tak radośnie. No i coś, o czym już pisałam – schola męska zamiast chórku. Tysiąc myśli przeleciało mi wtedy przez głowę… A na koniec po procesji do ciemnicy odśpiewaliśmy pierwszą część Gorzkich żali.
Wielki piątek
O dziwo rano wstałam na jutrznię. A tam – wrrrr! – organista tak śpiewał antyfony, że nijak nie mogłam się zorientować, na jaką melodię śpiewał. A z księdzem na głosy to tak fałszowali… Drugi ksiądz też brzmiał, jak dobry, ale rozstrojony instrument. Organista gdy nie śpiewał, to kasłał straszliwie. Z resztą tak samo było podczas wieczornej liturgii, gdy śpiewał Mękę Pańską. Jak zbliżała się jego rola, zaczynał kasłać i chrząkać.
Miałam poświęcić temu zagadnieniu oddzielny wpis, ale skoro zaczęłam ten temat, to niech już go skończę.
Zawsze irytuję się, gdy ktoś lituje się nade mną, gdy na mnie patrzy, gdy widzi, że na coś wpadam, albo idę nie tak, jak by chciał. Tak samo mnie litość bierze, jak ktoś tak publicznie walczy ze swoimi słabościami. To takie przykre. To takie smutne. Tak jak ktoś nie może na mnie patrzeć, tak ja nie mogę tego słuchać. Żeby pracować głosem, to trzeba mieć końskie zdrowie. I nie może być tak, że odchorowuje się każdą Wielkanoc. To tak, jakby zawodowy kierowca po każdej trasie musiał walczyć z zaćmą na oczach. Albo lekarz na SOR po każdym dyżurze musiałby korzystać z pomocy psychologicznej a rehabilitant po każdym pacjencie potrzebowałby zabiegu usprawniającego przepracowane ręce.
W piątek zaczęłam się już irytować. Wszystko za długo, ludzi za dużo, bolała mnie prawa łopatka i szyja. Chór śpiewał na głosy, ludzie zagłuszali chór, MG darła mi się prosto do ucha. W pewnym momencie poprosiłam ją delikatnie, żeby się zamknęła. Szkoda chóru i ich wysiłku. Lepiej by wszystko śpiewali na jeden głos. Na jedno by wyszło. Na koniec trzecia część Gorzkich żali. Pani Hania niezadowolona. – To nie pasuje – mówi. Pytam ją więc – a kiedy twoim zdaniem to powinno być? – Nie wiem – odpowiada p Hania. – Jakoś inaczej to powinno być skomponowane, ale nie wiem jak.
Wielka sobota. Nie idę na jutrznię. Nie mam ochoty widzieć ludzi. I tak muszę iść wieczorem. Mam do zaśpiewania psalm po II czytaniu. Wszystko przebiega gładko. Znowu jest chór. Nie prowadzą litanii do wszystkich świętych. Myślę sobie – Boże! Aż tak zeszli na psy? Przed rozpoczęciem liturgii MG robi łapankę na osoby, które podczas procesji poniosą jakieś… te… feretrony. Zastanawiam się, po kiego te piiiiip z kółka różańcowego to noszą.
Msza się kończy. MG szepcze, że „Hanusia” mnie poprowadzi, bo ona musi coś tam nieść. P Hania bierze mnie. Jestem przekonana i nastawiona na to, że idziemy w procesji. Kiedy wychodzimy, orientuję się, że idziemy w przeciwnym kierunku niż procesja.
– Ej! – mówię do niej pokazując ręką – Ale procesja tam poszła. – A ona mi na to – Ale przecież ty nie chciałaś iść na procesję. Idziemy do domu. – No to jej zaczynam tłumaczyć, że ja tak nikomu nie powiedziałam. Na co ona, że idziemy do domu, bo ona tak chce, bo boli ją głowa, chce jej się spać, że to w ogóle było za długo, za późno, że kto to widział tyle czytań i psalmów i w ogóle po co ta procesja, a w ogóle, to jest zimno. Ja jej na to, że rok temu też było tak długo, a nawet że w 2019 było tak długo i że procesja też była, a ostatnio nie było, bo pandemia. I w ogóle, że ona jutro idzie na rezurekcję, bo musi nieść jakąś figurkę w procesji. Kiedyś tłumaczyłam jej, że jak się idzie w wielką sobotę, to w niedzielę już nie trzeba, ale ona nie przyjmuje tego do wiadomości. W ogóle drażni mnie, wciąż mnie pyta o to samo i ciągle coś krytykuje.
Źle się dla mnie to triduum skończyło, a do MG mam wielki żal. To nie jest normalne, że w takim procesyjnym amoku jakieś figurki i poduszki stają się ważniejsze niż drugi człowiek. Zła jestem i tyle. Dobrze, że to się już skończyło.

Siostra Regina

16 kwietnia 2022

Pamiętam, że w latach 80tych pracowała w kuchni. To, co najbardziej zapamiętałam, to kolonie w Sobieszewie w 1981 roku, na których gotowała. Pamiętam te śniadania, na których prawdopodobnie nam tak dogadzała. Nigdy przedtem ani nigdy potem takich sobie nie przypominam. Te truskawki, sałatki z pomidorów albo z rzodkiewek. W ciągu roku nie jadłam tak wspaniale.
Pamiętam, że ciężko wtedy zachorowałam. Odizolowano mnie od reszty grupy gdzieś z boku domu, w pokoju chyba właśnie z nią. W ciągu dnia w ogóle jej tam nie było. Tylko rano słyszałam budzik i jak wstaje. Z resztą wtedy było mi wszystko jedno. Miałam ponad 40 stopni gorączki.
Nie pamiętam, jak długo pracowała w internacie w kuchni. Potem już jej nigdy nie spotkałam.
Nie wiedziałam, że zmarła tak młodo. Miała tylko 66 lat.
No cóż. Pewnie aniołowie w niebie zapragnęli jakiejś pysznej potrawy… Zmarła dziś rano. [*]

Taka wrzutka z mojego Facebooka sprzed trzech lat, czyli z czasów, kiedy jeszcze nie miałam świadomości, jak bardzo media sterują naszymi poglądami, emocjami i w ogóle tym, co mamy wiedzieć.

Spłonęła katedra w Paryżu. Ok. Zabytek światowej rangi. Dorobek ludzkości. Ja to wszystko rozumiem, ale jednak wrzucę kij w mrowisko.
W mojej ulubionej stacji histeria conajmniej, jakby doszło do katastrofy lotniczej, w której zginęło wielu ludzi. Cały czas puszczana jest francuska muzyka. W innych radiowych rozgłośniach pewnie też. Nie sprawdzałam.
Ok. Ja to wszystko rozumiem. Prikaz z góry, że w radiu trzeba histeryzować.
Ale ja się pytam
Gdyby spłonęła Jasna Góra, czy ktoś w Niemczech, we Francji, w Anglii, w ogóle w unii europejskiej przejąłby się tym faktem? Czy ktoś w paryskiej, berlińskiej, londyńskiej rozgłośni puszczałby polską muzykę? Czy w ogóle kogoś by to obeszło?
Obawiam się, że nie.
Czy kogoś obchodziło, kiedy Niemcy burzyli Warszawę podczas II Wojny Światowej? Ile zabytków wtedy zniszczono. Czy kogoś to obchodziło poza samymi Polakami?
My przęjmujemy się wszystkimi dookoła podczas kiedy wszyscy dookoła mają nas… …wiecie gdzie.
Wyprowadźcie mnie z błędu, jeśli nie mam racji.
Pod moim wpisęm kolega z pracy zamieścił bardzo mądry komentarz.

jednej rzeczy nie rozumiem. katedra przetrwała noc św. bartłomieja, rewolucję francuską 1789 roku, rewolucję 1831 i 1870 roku. .
teraz wystarczyło zapruszenie iskry podczas szlifowania kamieni, aby powstał pożar.
Nie szukam teorii spiskowej, choć myślę o tym. z drugiej strony, jeżeli to wykluczymy, to zaraz pytam, a gdzie nadzur budowlany i bhp?
nie jestem całkiem przekonany o tym, że przyczyną pożaru były prace remontowe.
bardzo współczuję francji i francuzom. życzę im tego, aby nawrócili się prawdziwie i odzyskali swóej skarb na ziemi i w Niebie.
Wtedy jeszcze nie myślałam w kategoriach teorii spiskowych. Wtedy też jeszcze nie wiedziałam, co wydarzy się rok później, co zmieni mój pogląd na to, jak mam traktować to, co mi podają media głównego nurtu.
Kończę, bo wielka sobota, trzeba stworzyć jakieś pozory, że coś robię…

Dziś mamy Wielki czwartek AD 2022. Do wczoraj byłam przekonana, że dziś będę śpiewać psalm. Jednak wczoraj przed mszą podszedł do mnie organista i mówi: – Gdybyś nie chciała śpiewać jutro psalmu, to Piotrek zaśpiewa.
Przez głowę przeleciało mi tysiąc myśli.
Skąd on wie, że mogę nie chcieć? Faktycznie, ostatnio jestem w nastroju „nie chce mi się”. Ostatnio często na ambonie zacinam się, zawieszam, jestem wiecznie zmęczona. Czyżby to było po mnie widać?
Czy to jest sugestia, że mam nie chcieć?
Jaki Piotrek?
W pierwszej chwili przyszedł mi do głowy przychodzący niegdyś kilka razy na zastępstwa Piotrek zwany prze ze mnie „melizmatem”. Ale on chyba nie. Przecież on ma pracę w innym kościele. No to który Piotrek?
Jedyny śpiewający Piotrek, jaki w tym momencie przyszedł mi do głowy, to syn chórzystki, zwanej przeze mnie „panią korporacją”. To ta, której ostatnio odmówiłam pomocy.
Piotrek… Ile on teraz ma lat… Przeszedł mutację, czy jeszcze nie?… A on w ogóle tu przychodzi?… Śpiewa?… A niech się wprawia młody człowiek, a nie ciągle tylko ja i ja…
– No dobra – odpowiedziałam organiście – niech śpiewa.
Dzisiaj rano gadałam dość długo z bratem. Umawialiśmy się już na śniadanie wielkanocne i przy okazji coś tam wspomniałam o mojej tegorocznej, wielkotygodniowej aktywności: Dzisiaj nie, jutro nie, pojutrze psalm II, w niedzielę na rezurekcję nie idę. W chórze też nie śpiewam. Dzisiaj miałam śpiewać, ale zamiast mnie będzie śpiewał jakiś Piotrek. Chyba wiem który. Chętnie posłucham, jak młody śpiewa.
Brat mi na to odpowiedział, że powinnam dać innym pogwiazdorzyć.
Ja już wiem po tylu latach, że śpiewanie psalmu, to jest taka sama czynność, jak czytanie, a nie żadne gwiazdorzenie. No ale niech mu będzie. W końcu kilka lat temu Śpiąca mi wysyczała, że powinnam ustąpić młodszym, bo ponoć jest „tylu chętnych”.
Jestem w kościele. Zaczyna się msza. Nie ma chórku!😮 Znów przez głowę przelatują mi myśli, których tu nie zamieszczę, bo może to złe domysły. (Zaczynam zachowywać się jak moja własna matka!) No więc nie ma chórku. Zamiast chórku jest schola męska, która u nas od czasu do czasu śpiewa w niedzielę. Yyy???😮 W tej scholi śpiewa jakiś Piotrek. Schola stała z tyłu. Pan Piotrek musiał zrobić to, co ja w przeszłości czasem robiłam, śpiewając w chórku i na ambonie jednocześnie.
Gdybym wczoraj wiedziała, że to TEN Piotrek, to bym się 3 razy zastanowiła, bo on mnie już półtora tygodnia temu wykolegował z ambony.😂 Chociaż z drugiej strony… to do ich oprawy muzycznej pasowałabym, jak pięść do nosa.

Wcale się nie cieszę z tych świąt. Od tygodnia myślę tylko o tym, żeby zasnąć i obudzić się we wtorek po świętach. Jest mi wszystko jedno, czy będę miała czysto czy brudno, co będę jadła, co będę robiła, a najbardziej… najbardziej to tęsknię… nie chcę, żeby to zabrzmiało obrazobórczo… to powiem tak łagodnie… Najbardziej to tęsknię za tym, co było 2 lata temu, rok temu… tak konkretnie, to za pewnymi limitami tęsknię…

W covidzie nie miałam takich wątpliwości. Byłam przekonana, że rację mają tamci i teraz się to potwierdza. I ci i tamci używali wtedy wielu argumentów słownych. Jednak teraz jest ten konflikt i mam wątpliwości – ci czy tamci. Z góry zakładam, że tamci, bo to, co piszą i mówią tamci, nie zgadza się z tym, co piszą i mówią ci z mediów głównego nurtu. Ale tym razem mam problem, bo i ci, i tamci powołują się na coś, czego nie mogę zobaczyć, bo nie widzę.
W głębokiej przeszłości uważałam, że rację ma zawsze ten, kto jest osobą widzącą. Ma rację, bo widzi. Jest piękniejszy, mądrzejszy, więcej wie… Teraz już wiem, że widzący mogą być mądrzy i głupi, ładni i brzydcy, mogę zgadzać się z ich poglądami lub nie, mogę zgadzać się z ich gustami lub nie.
Ale tym razem nie wiem, z kim się zgadzać, bo jedni i drudzy powołują się na filmy i zdjęcia i na to, co obserwują na ulicach i w sklepach.
Ale tak czuję, że jednak rację mają tamci. Dlaczego? Bo tak.