Długo się zastanawiałam, czy opublikować tę historię. Na szczęście nie znam tej osoby, nie znam nawet jej imienia ani nazwiska. Nie ujawnię też, gdzie słyszałam tę historię.
Otóż na jednej z uczelni studiuje sobie osoba niepełnosprawna. Widzi, słyszy, mówi, trochę porusza rękami, siedzi na wózku, mieszka w akademiku. W pokoju mieszka z nią koleżanka z roku, która codziennie rano i wieczorem musi jej pomagać przy myciu i ubieraniu. W zamian za to ma… …powiedzmy że 75 % zniżki za akademik. Studentka zmieniała już asystentki trzy razy.
– A dlaczego ona nie może studiować bliżej domu, żeby zajęła się nią rodzina?
– Bo całe życie spędziła w szpitalu. Rodzina się nią nie interesuje. „Przecież to jest tylko pomoc rano i wieczorem. Potem transport zabiera ją na uczelnię i przywozi z powrotem.”
– I co ona chce potem robić?
– Dziennikarką chce być.

Nikomu nie zabraniam studiowania, ale jak ktoś już idzie do akademika, to moim zdaniem powinien być w stanie sam się umyć i ubrać. A jeżeli musi iść do akademika i nie jest w stanie sam się umyć ani ubrać, takie rzeczy powinna przy nim robić matka, siostra, albo wykwalifikowana pielęgniarka. Może to być też studentka medycyny lub pielęgniarstwa. Rzecz jasna za odpowiednim wynagrodzeniem. I nie może to być 600 zł. Co najmniej minimalna.
Skąd wziąć na to pieniądze?
Nie wiem. Z programu Student, z renty socjalnej, może trzeba się zakręcić za jakimś sponsorem, ale to tylko wtedy, gdy taka osoba ma perspektywy na pracę albo… …jeżeli sponsorem jest firma, to żeby to potem taki student w tej firmie odpracował. Jeżeli rzecz jasna taka firma uzna, że student po ukończeniu studiów będzie się nadawał do pracy w tej firmie.

Ubieranie i mycie drugiej osoby, to są czynności bardzo intymne. Nikt nie ma obowiązku tego robić. Na pewno nie koledzy z roku. Z kolegami z roku można konkurować, można też chodzić na imprezy, ale gdy stosunki na roku osoby niepełnosprawnej z jej kolegami ograniczają się do tego, że oni muszą takiej osobie udzielać pomocy, to na tej pomocy się kończy i taka osoba ma niewielu znajomych a gdy studia się kończą, znajomości się natychmiast urywają. Wiem coś o tym mimo, że nikt mnie nie musiał ubierać ani myć. Niewidomi studenci takiej pomocy nie wymagają.
Kiedyś, kiedy nie było komputerów, skanerów ani pełnomocników do spraw niepełnosprawnych, niewidomi potrzebowali pomocy w zapoznawaniu się z uczelnią, z trasą pomiędzy uczelnią a miejscem zamieszkania, umiejscowieniem sklepów, żeby nie umrzeć z głodu i z brudu, ale to wymagało jednorazowego pokazania lub krótkiego treningu i w czytaniu potrzebnej literatury, bo tej raczej nigdy nie było w dostępnym dla nich formacie. Jeżeli niewidomy student posiadał jakiś urok osobisty, miał w sobie to coś, dzięki czemu inni widzieli w nim najpierw fajnego człowieka a potem osobę niewidomą, wtedy coś się w jego życiu działo. Jeżeli natomiast taki student wzbudzał jedynie litość lub podziw, inni studenci pomogli mu w tym, czego potrzebował, wszelkie kontakty ograniczały się wyłącznie do pomocy, zero innych interakcji, po czym po studiach wszelkie znajomości kończyły się. Jeśli natomiast student był na tyle odrażający, że nie dało się do niego zbliżyć albo na tyle nieśmiały, że sam nie potrafił zbliżyć się do innych, musiał przerwać studia.
Teraz są te wszystkie udogodnienia a kogoś z roku takiego studenta kusi się jakąś zniżką czy gratyfikacją finansową. Tak odgórnie. Tak z urzędu. Ale nikt niczego już studentowi czytać nie musi. No chyba że to jest literatura techniczna – jakaś matematyka, fizyka – albo nuty. Tutaj nadal nie wyobrażam sobie samodzielnego studiowania. Ale taką zwykłą literaturę to student może zeskanować sobie sam i czytać.

A wracając do tej konkretnej historii?
Koleżanka z roku, to obca osoba. Koleżanka z roku ma swoje życie, rodzinę, znajomych, może chłopaka, ma prawo gdzieś wyjść i nie wrócić na noc, ma prawo rano być niewyspana lub skacowana i nie chcieć wstać, żeby po raz kolejny wykonać te przymusowe czynności przy obcej osobie, jaką jest jej „współspaczka”.
Taka osoba powinna zamieszkać w jakimś domu opieki, gdzie będzie miała odpowiednią, wykwalifikowaną pomoc. W końcu stamtąd też transport może ją zabierać na uczelnię, czyż nie?
A w przyszłości?
W przyszłości to pewnie w takim domu opieki będzie z pasją redagować wewnętrzną gazetkę np pod nazwą „Wieści z naszego domu”.

Taką wiadomość usłyszałam dzisiaj w radiu. Jak się 2 dni w tygodniu nie pracuje, to się za dużo słyszy… 😦
Jakiś naukowiec brazylijski ogłosił, że za 30 lat będziemy nieśmiertelni, będziemy kontrolować swój kod genetyczny, żeby nie rodzić chorych dzieci a za 50 lat zwalczymy wszystkie choroby i w raz z robotami, które będą mądrzejsze od nas stworzymy nową rasę…
Nie wiem, czy chciałabym dożyć takich czasów… …żeby być nieśmiertelna tu na ziemi… ..bo w niebie, jeśli ono istnieje, to co innego… …tam już pójdą tylko wybrani… …no chyba że pójdę do piekła… …to już nie wiem, co bym w tej sytuacji wolała. No chyba, że z tą nieśmiertelnością pójdą jakieś udogodnienia techniczne dla niewidomych. Bo nie chciałabym być nieśmiertelna… …i do tego bezrobotna… …i samotna… …z coraz większą ilością cywilizacyjnych utrudnień w postaci… …dotykowych paneli i… …czegoś jeszcze, co nawet trudno mi sobie wyobrazić. No bo w końcu wraz z postępem techniki jest np coraz więcej urządzeń mówiących ale jednocześnie coraz więcej jest takich rozwiązań, które utrudniają życie i jesteśmy coraz bardziej samotni. Znaczy ja jestem coraz bardziej samotna.

Hmmm… …ten wpis miał wyglądać nieco inaczej, ale właśnie w telewizji zobaczyłam coś… co ma wpływ na jego treść i od czego zacznę.
Otóż przed chwilą widziałam człowieka bez rąk, który nauczył się prowadzić samochód stopą i przed kamerami powiedział, że chce się ścigać, jak równy z równym i że jak siedzi w samochodzie, to zapomina o tym, że jest niepełnosprawny.
Nie mam nic przeciwko takim ludziom. Bardzo dobrze, że mają swoje pasje i nie użalają się nad sobą, ale pokazywanie ich wizerunków szkodzi większości osób niepełnosprawnych. Czytałam kiedyś o pewnej firmie, która nie chciała sponsorować szkoleń psów przewodników. Uzasadnienie – poco mamy dawać pieniądze? Przecież ludzie niewidomi są tak sprawni. Pływają na żaglowcach i zdobywają szczyty najwyższych gór.
I to samo zaczyna robić ZUS. Koleżanka ze Śląska opowiadała, że tamtejszy ZUS nie chciał przyznać renty osobie z czterokończynowym porażeniem. Uzasadnienie – przecież może wziąć długopis w usta i pracować. Koleżanka, która mi to opowiadała, komentowała to tak – no to niech w tej sytuacji ZUS tę osobę zatrudni.
W grudniu 2013 pisałam o przypadku człowieka niewidomego, któremu odebrano stopień znaczny. Sprawa nie toczyła się co prawda w ZUSie, ale człowiek ten został ukarany za to, że radzi sobie mimo ograniczeń.

Wracam do tematu, ponieważ znalazłam dzisiaj coś takiego:
„Pocztą pantoflową podawana jest wiadomość, iż ostatnio pojawiła się w ZUSie tendencja do odbierania niewidomym różnych świadczeń z założeniem, że nie będą oni się odwoływać i w ten sposób da się uzyskać oszczędności. Jako argument, że osoba jest zdolna do samodzielnej egzystencji podaje się fakt, że ukończyła średnią szkołę, albo że mieszka samodzielnie.”

Takie przypadki są mi znane.
Kiedy zaczynałam pracować, a było to pod koniec lat dziewięćdziesiątych, zadzwoniła młoda osoba z południa Polski. Prosiła o zaświadczenie, że korzysta z usług biblioteki dla niewidomych. ZUS nie chciał przyznać jej stopnia niepełnosprawności, bo uczyła się w szkole masowej.
Z kolei jeszcze wcześniej, bo w 1992 r koleżance Ośrodek Pomocy Społecznej w jej miejscu zamieszkania nie chciał przyznać zasiłku stałego (dzisiejszej renty socjalnej). Powód – to nauka nie pozwala jej podjąć pracy. Zdaniem pracowników tego ośrodka gdyby uczyła się w szkole dla niewidomych, otrzymałaby zasiłek, ale ona chodziła do masówki. Sprawa oparła się o sąd, koleżanka sprawę wygrała.

Niewidomi burzą się na określenie „niezdolny do samodzielnej egzystencji”, ale na ulgi i otrzymywane świadczenia z tego tytułu już się nie burzą.
Samodzielne mieszkanie, to czasem nie do końca nasz wybór, lecz konieczność. Trudno, żeby niewidomy mieszkał całe życie z rodzicami lub rodzeństwem a w szczególności, gdy rodzina mieszka w takim miejscu, gdzie trudno o pracę. Trudno też, żeby niewidomy mieszkał z drugą osobą, jeżeli go nikt nie kocha. A przecież jest i tak, że dwie osoby niewidome wiążą się ze sobą i trudno, żeby z nimi mieszkał jeszcze jakiś… ..nadzorca. Nie znam takiego przepisu, który by nakazywał, że niewidomy nie może mieszkać sam.
A szkoła średnia?
Orzecznicy ZUSu często nie zdają sobie sprawy, ile stresu kosztuje niewidomego ukończenie szkoły średniej i jak efekt ukończenia takiej szkoły jest niewspółmiernie mały do energii w to włożonej. Ale dziś bez szkoły średniej to właściwie można tylko siedzieć w domu.
Samodzielność, to pojęcie względne. Kiedyś, żeby dobrze zestawić ze sobą ubrania, posegregować pranie, przeczytać cokolwiek, sprawdzić temperaturę swojego ciała, trzeba było latać po sąsiadach, albo regularnie kogoś ściągać do domu. Teraz tę sprawę załatwiają mówiące urządzenia elektroniczne.
A zdolność do pracy?
To też pojęcie względne.
Kiedyś były dostępne proste prace ręczne. Teraz ich nie ma. Kiedyś masażysta po prostu masował pacjenta a teraz oprócz tego powinien wypełnić mnóstwo papierków, przeczytać, na co pacjent został skierowany a w prywatnych gabinetach do tego powinien jeszcze umieć przystrzyc trawnik. Kiedyś niewidomy nie mógł pracować na komputerze, teraz może, bo ma odpowiednie oprogramowanie. Ale teraz niewidomi mają znacznie mniejsze możliwości podjęcia pracy niż kiedyś. Coraz mniej prac jest dla nich dostępnych.
Mnie też dwa lata temu straszono odebraniem grupy, bo pracuję. Ale nikt mnie nie pytał, gdzie pracuję, co tam robię, w jaki sposób i czego tam nie robię.
ZUS każe niewidomych za aktywność, za to, że pokonują trudności, bo zostali poddani procesowi rehabilitacji, uczyli się tego, co widzącym przychodzi z łatwością zupełnie odmiennymi metodami, które zna niewiele osób.
Nie wiem, czy ZUS postępuje słusznie czy nie, czy jesteśmy zdolni/nie zdolni… Każdy człowiek jest inny. Jak się zestawi ze sobą kilka osób, które nic nie widzą, to może się okazać, że każda funkcjonuje inaczej.
A na koniec… …wrócę jeszcze do pana z początku wpisu.
Dowiedziałam się, jak on prowadzi samochód. Ciekawa jestem, czy ZUS odbierze mu za to rentę uznając go za zdolnego do pracy i samodzielnej egzystencji. Jemu pewnie nie. Komu innemu rentę odbierze podając jego za przykład.
A jak on taki mundry, to ciekawa jestem, jak on się… …będę brutalna… …jak on się samooobsługuje w toalecie! Czy też nogą?!… …bo tego w telewizji nie pokazali!

A na koniec parodia reklamy pewnej fundacji

– „Emilka intelektualnie rozwija się bardzo dobrze. W tym roku pójdą razem z bratem do pierwszej klasy. Marzę, żeby w przyszłości Emilka była w miarę samodzielna.
– Mamo Emilki! Uważaj, co mówisz! Nie rób tego, bo ZUS w przyszłości nie przyzna Emilce renty a wtedy to już z pewnością nie będzie samodzielna.”

Na liście dyskusyjnej dla niewidomych jedna z uczestniczek zadała całkiem niewinne pytanie.
„Zmieniłam ostatnio nazwisko z racji ślubu i mam pytanie jakie dokumenty dotyczące niewidomych należy zmienić z tytułu zmiany nazwiska i czy dużo jest z tym biegania?”
Postanowiłam dać jej i wszystkim dyskutantom następującą odpowiedź:
„Oj, (…) O to trzeba było pytać przed ślubem… A teraz… niestety… przepadło… Wpadłaś jak śliwka w kompot… 😦
Teraz to już tylko wiadro, ścierka, woda, zupki, kupki, pieluchy i przemoc, siniaki, siniaki, siniaki, połamane kości, podbite oczy… …i zero maili na Typhlos. 😦 Buuuuu… 😦 Ogłośmy żałobę. :(”
Już zacieram ręce czytając ewentualne wypowiedzi osób, które bardzo mnie nie lubią i uważają, że samotność i mała powierzchnia mieszkalna spaczyła moją psychikę.

Jakiś czas temu zajrzałam do wyników głosowania na budżet partycypacyjny w Warszawie. Zajrzałam i z podanych tam informacji właściwie niczego się nie dowiedziałam. Dowiedziałam się, ile osób głosowało na dany projekt, ile pieniędzy przewidziano w dzielnicy na budżet partycypacyjny, dowiedziałam się, jakie są koszty projektów, dowiedziałam się, na jakiej zasadzie dobrano projekty do realizacji i właściwie nadal nie wiem, które projekty zostaną zrealizowane.
Ale ja nie o tym.
Otóż podsumowując napiszę tak:
Projekt z największą liczbą głosów – 1773.
Projekt „Niewidomi są wśród nas i razem z nami” otrzymał 394 głosy i był na 16 miejscu spośród 39 projektów. Mam nadzieję, że się nie załapał.
Projekt z najmniejszą liczbą głosów – 54.

Ja się tam nie wybieram. Kto czyta na stałe mój blog, ten wie, dlaczego. Ale jak ktoś jest zainteresowany, to odsyłam tu.
Od poprzedniego festiwalu ani razu nie odezwałam się do GB. I nie mam najmniejszego zamiaru się do niej odzywać. A bałagan tam zawsze był, jest i będzie.

Na początku tego wpisu chcę powiedzieć, że w sumie to cieszę się, że ten blog czytają uczniowie i zadają pytania w pewnym sensie o przyszłość. Ja jako uczennica nie miałam wiele do czynienia z dorosłymi niewidomymi prowadzącymi samodzielne życie a jeśli już, to nauczyciele przedstawiali takie osoby w samych superlatywach. Wyjątek może tutaj stanowić sytuacja opisana tutaj i może jeszcze to. A w ogóle, to polecam całą tę kategorię z klangobloga „Moje odkrywanie świata”. Są tam opisane różne dobre i złe sytuacje.
Kiedy wychodziłam z ośrodka, nie było jeszcze internetu a co za tym idzie, nie było możliwości tak łatwej i szybkiej wymiany doświadczeń między uczniami i dorosłymi niewidomymi, jak to jest teraz.
Wracając do pytań Kamila o poruszanie się po Dworcu Centralnym powiem tak:
Osobiście lepiej odnajduję się w tłumie niż w takim miejscu, gdzie jest pusto. Kiedy uczyłam się Dw Centralnego, nie było jeszcze prowadnic a kasy były tylko w holu głównym. Wtedy wiedziałam, jak się tam dostać. Teraz byłam tam całkiem niedawno i przerażenie mnie ogarnęło. Wiele się zmieniło od tamtego czasu. Pojawiły się też dodatkowe kasy na korytarzu prowadzącym na perony, których kiedyś tam nie było.
Najtrudniej jest odnaleźć się na Dworcu Centralnym, gdy się wysiądzie z pociągu. Wtedy nie wiadomo, gdzie się wyląduje po wyjechaniu poziom wyżej i w którą stronę rośnie numeracja peronów. Można to ustalić samemu, bo perony idą ze wschodu na zachód a korytarze, z których się zjeżdża na te perony z północy na południe. Jeśli chcę się dostać do Al Jerozolimskich, to po wjeździe z peronu poziom wyżej muszę iść w kierunku peronu pierwszego a jeśli na Al Jana Pawła II, to w kierunku peronu czwartego. Numeracja peronów rośnie w kierunku północnym. Powinnam więc zapamiętać, w którym kierunku jechałam, gdzie jest zachód, gdzie wschód. To czasem bywa trudne. No i coś jeszcze – gdy się wysiada, to nie wiadomo, do których schodów ruchomych będzie bliżej. Za każdym razem jest to moment stresujący. Jednak na szczęście tu zaletą jest to, że po dworcu kręci się dużo ludzi. Ostatnio znajomy mnie odebrał, ale z tym jest różnie. Często ludzie sami pomagają. Prowadnice na peronach dają mi poczucie bezpieczeństwa, że idąc z pewnością nie zboczę na samą krawędź peronu a czekając na pociąg mam pewność, że stoję twarzą do toru, którym ten pociąg przyjedzie. Ostatnio też miałam taką sytuację, że ktoś sam z własnej inicjatywy zaprowadził mnie na peron, więc nawet nie zwróciłam uwagi, gdzie skręcały prowadnice. Jak ich nie było, to kierowałam się zmysłem przeszkód, żeby znaleźć zejście na peron. Gdyby mi nikt nie zaproponował pomocy, to bym doszła, bo dojście od Al Jerozolimskich do peronów jest stosunkowo proste. Bilet staram się kupić wcześniej i wówczas unikam jeżdżenia na Dw Centralny. Bilet można kupić na każdym dworcu a ja mam dużo bliżej do Dw Gdańskiego. Ty, Kamilu, pewnie w przyszłości skorzystasz raczej z internetu przy kupowaniu biletu. Pamiętaj też, że jeśli jedziesz sam, to możesz kupić bilet u konduktora bez dodatkowej opłaty.
Ze znajdowaniem pociągów przynajmniej na Dw Centralnym już nie mam problemów. Na stronie internetowej http://www.rozklad.pkp.pl akurat w przypadku tego dworca przy odjazdach pociągów jest podawany peron a nawet tor, z którego pociąg odjedzie. A w razie czego można spytać w kasie.
Z odnajdowaniem wagonów jest już znacznie gorzej. Tu trzeba zdać się na pomoc innych pasażerów niestety.
Sporo osób niewidomych odczuwa lęk przed Dworcem Centralnym. Jest dla nich zbyt skomplikowany. Ja w liceum często jeździłam z koleżankami, bo trochę nas jeździło w tym samym kierunku, na studiach – wstyd się przyznać – też czasami ktoś mnie odwoził lub odbierał pod pretekstem, że mam dużo rzeczy, ale to różnie było. wiadomo było, że jeśli nikt nie będzie mógł, to nie usiądę, nie rozpłaczę się i pojadę. Teraz jeżdżę pociągami dużo rzadziej niż kiedyś i głównie tylko na jednej trasie.
Teraz jest pomoc dla niepełnosprawnych na dworcach a w Warszawie dodatkowo program Asystent – można z tego skorzystać lub nie. Ja z pomocy na dworcach nie korzystałam. Z asystentów zdarzało mi się, ale doszłam do wniosku, że to bez sensu i wolę jeździć na dworzec sama.
A egzaminem nie należy się przejmować. Życie mnie nauczyło, że człowiek zrehabilitowany, to nie koniecznie taki, który wszystko robi sam. Do rodzajów rehabilitacji zalicza się także rehabilitację społeczną.
Mam nadzieję, że wyczerpałam temat.

Do tej pory byłam przekonana, że nie ma już takich miejsc, w których ludzie np niepełnosprawni wyrabiają coś ręcznie.
Ale może zacznę od początku.
Otóż mama podczas mojego pobytu w domu przez prawie dwa tygodnie nic nie słyszała. No, może prawie nic. O szybkim dostaniu się państwowo do laryngologa rzecz jasna mowy nie było. To jest swoją drogą straszne. Ktoś nie słyszy i na przeczyszczenie uszu, żeby znów słyszeć, musi czekać kilka miesięcy. A co, gdy ktoś nie widzi i słuch jest jedynym zmysłem pozwalającym funkcjonować w domu i poza nim?
Ale to nie jest temat tego wpisu.
No więc na przeczyszczenie uszu lub stwierdzenie, o co w ogóle chodzi, trzeba było pójść gdzieś prywatnie. Mama poszła do lekarza w pobliskim mieście powiatowym „do inwalidów”. Cały czas słyszałam o tych inwalidach. Początkowo myślałam, że to nazwa ulicy, może placu, ale kiedy po powrocie mamy z przychodni usłyszałam, że widziała tam wiele osób na wózkach – i to młodych – zaczęłam zadawać pytania. A co to jest? A co oni tam robią? A gdzie to jest?
Rzecz jasna na żadne z tych pytań nie dostałam odpowiedzi. Nawet adresu tego miejsca nie znali!
– Jak to? Jedziecie gdzieś i nie wiecie gdzie?!
To proste. Oni nie zastanawiają się, jak nazywa się ulica, tylko jadą gdzieś na pamięć.
Ale na szczęście była kartka, na której rejestratorka napisała termin wizyty a na kartce pieczątka.
I w ten oto sposób znalazłam to!
Ciekawa jestem, czy pracuje tam ktoś niewidomy. Podejrzewam, że nie. Nawet wśród ogółu niepełnosprawnych jesteśmy takim czymś gorszej kategorii.
Czasami marzy mi się zmiana pracy na taką… …taką odmóżdżającą. Żebym mogła robić coś rękami nie angażując umysłu. Produkcja czegoś, co komuś jest potrzebne i się sprzedaje. Jakieś serwetki, podstawki, zabawki, biżuteria… Żebym mogła coś robić rękami a w tym czasie słuchać sobie radia albo książki. Najlepiej na słuchawkach, żeby nie słyszeć narzekań innych niepełnosprawnych.
Tylko… …jak długo bym tam wytrzymała? I jak byłabym traktowana? Jak muminek pod nadzorem paszczaków?
Mogłabym coś na ten temat poopowiadać, ale… …może nie tu.
W każdym razie przekonałam się, że takie miejsca jeszcze w Polsce istnieją.
Aha. Pewnie nigdy się nie dowiem, co o tym miejscu sądzą sami pracownicy – ci na wózkach. Może z kolei oni też chcieli by zmienić tę pracę na coś ambitniejszego? Mama twierdziła, że ci ludzie na wózkach byli jeszcze młodzi.

Super jazda do Warszawy

12 lipca 2014

Zaczęło się zupełnie zwyczajnie. Pojechałam do Łap, tam w kasie okazało się, że nie ma już miejsc na pociąg, którym chciałam jechać, ale mogę kupić bilet bez wskazania miejsca. Tak też zrobiłam. Uznałam nawet, że jest to dla mnie sytuacja komfortowa. Od czasu, gdy wprowadzono miejsca w pociągach TLK, mam wielki stres, którego nie jest w stanie zrekompensować fakt, że w pociągu będę siedzieć a jeszcze gorszy stres jest tam, gdzie pociąg stoi minutę a wagon, w którym mam miejsce jest gdzieś hen hen na drugim końcu pociągu. No bo numeracja wagonów nie świadczy absolutnie o niczym. Znalazłam się więc w sytuacji niezwykle komfortowej, bo mogłam wsiąść w ten wagon, który akurat podjedzie i miałam świadomość, że nie mam co szukać miejsca w przedziale, bo go nie ma. Modliłam się tylko, żeby nie było tłoku na korytarzu. I nie było. Wlokąc swój plecak przez korytarz znalazłam krzesełko przytwierdzone do ściany, które należy sobie odciągnąć i usiadłam. Potem jeszcze trochę ludzi chodziło po mnie w tę i z powrotem, w końcu się poukładali i wydawało się, że to będzie jeszcze jedna zwyczajna nudna podróż na trasie Łapy-Warszawa jak prawie za każdym razem od jakichś 40 lat.
Miejscówę urządziłam sobie super wygodną, lepszą niż w przedziale, prawie pół leżącą! 🙂 Usiadłam sobie tak, żeby nie być bokiem do kierunku jazdy, z tyłu za sobą postawiłam plecak, oparłam się o jego stelaż i czułam się niemal jak królowa. Jak chciałam, to sobie siedziałam, jak chciałam, to stałam i było mi bardzo dobrze.
W pobliskim przedziale jechała grupa dzieci z jakiegoś… …chyba obozu z… …pewnie opiekunką. Od razu zwróciły moją uwagę, bo już na dzień dobry pani musiała tłumaczyć im, co ja takiego trzymam w ręku. 😉
W Czyżewie dosiadła się kobieta z dziewczynką chyba dwuletnią. Jakiś facet zawołał do jednego z mężczyzn w wagonie – chłopaku! Poszukaj jej miejsca, bo ona jedzie sama z dzieckiem! Kobieta nie dość że była z dzieckiem, to jeszcze z wielką torbą, przez którą wszyscy musieli skakać, na dodatek okazało się, że nie miała biletu. Jechała do Katowic. Oprócz niej bilet kupował jakiś facet, który wsiadł z rowerem.
Matką z dzieckiem zainteresowała się grupa z pobliskiego przedziału i wtedy się zaczęło. Matka dziewczynki i opiekunka uczniów szybko nawiązały nić porozumienia a dzieciaki zabawiały dziewczynkę. Grali w łapki, próbowali coś czytać, generalnie zrobiło się tam bardzo wesoło. Taka scenka podobna do tych z moich snów o długich podróżach pociągiem , tylko tutaj ja byłam jedynie obserwatorem. Zazdrościłam tym dzieciakom, że są razem, że jest im ze sobą dobrze i że taka fajna opiekunka z nimi jedzie.
W pewnym momencie zorientowałam się, że w tym przedziale ktoś ma gitarę. Początkowo myślałam, że ten ktoś należy do tej radosnej grupy, ale później dowiedziałam się, że nie. Już nie wiem, dlaczego ten chłopak wyciągnął gitarę. Może dzieci go poprosiły?
Początkowo jedynie obserwowałam całe to radosne zamieszanie, ale dość szybko dołączyłam do śpiewających.
Wyglądało to mniej więcej tak
Nie są to filmiki. Wolałam nie bawić się w filmowanie na ślepo, co mi się czasem zdarza.
Wydaje mi się, że śpiewaliśmy tak od Tłuszcza do samej Warszawy Wschodniej. W trakcie tego śpiewania do przedziału weszła konduktorka. Pewnie chciała zaoferować tej pani z dziewczynką jakieś inne miejsca, ale ta oświadczyła, że już się stąd nie ruszy. Konduktorka była ucieszona takim obrotem sprawy. Mnie też jeden z tych chłopców ustąpił miejsca, bo przez jakiś czas śpiewałam stojąc w drzwiach przedziału i na dobrą sprawę mogłabym tak stać dalej.
Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę z kimkolwiek śpiewać akurat takie piosenki.
Ja wysiadłam na Dw Centralnym, gitarzysta miał wysiąść na następnej stacji i jechać dalej do Krakowa a cała reszta miała jechać do Katowic. Kiedy to piszę, oni pewnie jeszcze jadą, bo w Katowicach mieli być o północy. Ciekawe, co teraz robią…
Tej podróży długo nie zapomnę.
O nagraniach poinformowałam autora całego zamieszania… …yyy… znaczy… jak skończę ten wpis, to go poinformuję. 😉
A to prawdopodobnie jest ten człowiek.

Z powrotem w Wawie

12 lipca 2014

To, co popełniłam, to było mistrzostwo świata! Nie wiem, kiedy ostatnio byłam tak długo u rodziców. Miałam być do wtorku, wróciłam dzisiaj. Byłam u rodziców dwa tygodnie!
Tak, mogłam sobie na to pozwolić, bo do wczoraj miałam urlop. Ale to, że do wczoraj miałam urlop nie oznacza, że pojutrze idę do pracy. O nie… Od teraz znów nastąpiły zmiany… na gorsze… Pracuję już tylko trzy dni… …dalej nie będę rozwijać tego tematu.
Po raz pierwszy wracając od rodziców nie czułam się, jakbym opuszczała więzienie, choć w domu na dobrą sprawę nic się nie zmieniło. To chyba zmieniło się coś we mnie… …w każdym razie mnóstwo czasu spędzałam na siedzeniu z książką na huśtawce, łapaniu czerwieni na skórze i niekończących się rozmowach z ojcem – takich, jakich chyba nigdy wcześniej nie prowadziłam.
Było w tym wyjeździe coś jeszcze.
Kompletnie nie denerwowałam się jadąc w tamtą stronę. Może dlatego, że zgodnie z rozkładem pociąg miał stać ponad pół godziny na Dworcu Centralnym. Podróży powrotnej poświęcę oddzielny wpis.