Najpierw śniło mi się, że przybłąkała się do mnie świnka morska. Przyszła do mnie ot tak, jak po domach chodzą myszy, szczury czy karaluchy. Tak po prostu nagle się pojawiła a na dodatek ze snu wynikało, że to nie pierwsza taka. Jednak tym razem uznałam, że skoro już się pojawiła, to ją przygarnę.
Świnka miała dość niezwykłą sierść – krótką a jednocześnie coś jak owieczka i do tego kręconą. Pomyślałam sobie – może taka sierść nie będzie mnie uczulać.
A potem śniło mi się, że wracaliśmy skądś pociągiem do Warszawy. Po drodze jeden z kolegów miał wysiąść.
Pociąg stanął na stacji a ja słyszałam, jak kolega usiłuje bezskutecznie otworzyć drzwi prowadzące na zewnątrz. Musieliśmy siedzieć gdzieś z brzegu wagonu, skoro to słyszałam. Kolega walił w te drzwi i nic, w końcu pociąg ruszył a on do nas wrócił.
Po chwili zjawił się konduktor. Chwilę rozmawiali. Konduktor mówił, że zaraz pójdzie i włączy hamulec bezpieczeństwa a naszemu koledze radził wrócić się wzdłuż torów. A zapomniałam dodać, że kolega był niewidomy.
W pewnym momencie konduktor mówi – o kurczę, właśnie pociąg skręca na południe, to będzie panu trudniej, ale zaraz pójdę i uruchomię ten hamulec.
I potem się obudziłam.

Koszmarny sen o śpiewaniu

29 czerwca 2013

Śniło mi się, że siedzieliśmy w kilka osób w… sali o nazwie na literę T. W pewnym momencie osoba tam pracująca mówi – no to Danusia, teraz zaśpiewaj.
Podeszłam do przodu, stanęłam i zaczęłam się spierać, co mam śpiewać. W końcu zaczęłam.
Uczucie było koszmarne. Śpiewając nie słyszałam własnego głosu. Miałam wrażenie, że coś go pochłania, jakaś gąbka czy mgła a dźwięki fortepianu rozsadzały mi głowę. Jak przez tę mgłę ledwo słyszałam, że coś mi nie wychodzi a przez głowę przeszła myśl – koleżanka miała rację mówiąc, że tam jest okropna akustyka i że powinnam śpiewać z mikrofonem.
Przy fortepianie siedział jakiś mruk a koło niego stał pewnie jego kolega. Gdy zaśpiewałam, rozmawiali ze sobą. Głosy mieli bardzo niskie i mówili półsłówkami. Sprawiali wrażenie przestępców. Coś burczeli na mój temat – znaczy tylko domyślałam się, że na mój temat.
A potem się obudziłam.

Chyba powinnam stworzyć taką kategorię jak tytuł tego wpisu. Chodzi o okno pokoju w pracy.
Kiedy pracowałam na górze, nasze okno wychodziło na stadion i to słabowidzący kolega miał różne wizualne atrakcje. A teraz ja mam ciekawie.
Było już granie w piłkę, biegi po parkingu, ktoś chciał sobie od nas „pożyczyć prądu” a dzisiaj to był jak do tej pory mój numer jeden na liście atrakcji – obcojęzyczni muzycy z gitarami.
Znaczy zaczęło się od tego, że w radiu Andrzej Rosiewicz śpiewał „Do odsiedzenia jeden rok” no i ja z koleżanką zaczęłyśmy się drzeć na całe gardło. A pieśń jest dla nas bardzo aktualna, bo będziemy miały właśnie do odsiedzenia jeden rok. Tylko w przeciwieństwie do głównego bohatera piosenki, który chce, żeby ten rok jak najszybciej minął my byśmy chciały, żeby był jeszcze drugi i trzeci itd.
A potem oni przyszli i zaczęli tam coś sobie brzdąkać na gitarach. W pewnym momencie nawet zaczęło się to układać w jakiś konkret. Szkoda, że nie miałam przy sobie dyktafonu albo nie włączyłam tego w telefonie albo kamerki.
Byłyśmy przylepione do okna i nie chciałyśmy stamtąd odejść. Uchyliłam nawet balkon, czego ostatnio boję się robić i miałam wrażenie, że jeden z tych ludzi też na nas patrzy. Miałam ochotę wrzasnąć – where are you from – ale rodzicielskie wychowanie mi na to nie pozwalało.
Mówili w języku, którego nie byłam w stanie kompletnie rozpoznać. Myślałam, że to jacyś murzyni.
W końcu koleżanka mnie namówiła, żebym sprawdziła że tak powiem u źródła, kto to jest. No i dowiedziałam się, że to muzycy z Gruzji.
Był to super przerywnik w monotonnej pracy a że wakacje idą a ja cały lipiec i sierpień będę tak pracowała, to marzy mi się, żeby takich przerywników było więcej. Wtedy praca będzie ciekawsza.
Ech, marzą mi się też inne rzeczy, ale co ja tam będę o tym pisać.

To się zdarzyło jeszcze przed moim wyjazdem do rodziców, ale jakoś tak nie miałam siły pisać.
W nocy poprzedzającej wyjazd ktoś notorycznie walił w ścianę. Nie umiałam zlokalizować tego źródła dźwięku. Nie wiedziałam, czy to sąsiadka zza ściany czy może sąsiad z dołu.
Najpierw to było takie stukanie w rytm popularnego klaskania kibiców. Myślałam, że może sąsiad lub sąsiadka słyszy coś z mojego mieszkania i to mu przeszkadza.Jednak gdy się położyłam, ten ktoś nadal stukał. Co kilka minut stuk-stuk-stuk, tym razem jakby walił młotkiem.
Wyszłam na schody, usłyszałam ponownie stukanie, ale nadal nie potrafiłam zlokalizować źródła dźwięku, więc wróciłam do mieszkania. Ten ktoś nadal stukał a ja zastanawiałam się, czy przypadkiem ta osoba nie wzywa pomocy.
I wtedy wyobraziłam sobie siebie w sytuacji moim zdaniem bez wyjścia.
Jest noc, drzwi są zamknięte na klucz i na łańcuch, jestem sama, przez najbliższe dni nikt się nie będzie mną interesował, bo jestem przecież na urlopie a ja w tym czasie w środku nocy nagle tracę władzę w rękach i nogach oraz nie mogę mówić. Nie mogę doczołgać się do drzwi, nie mogę otworzyć mieszkania, nie mogę sięgnąć po telefon, nie mogę wezwać pomocy,nawet jeśli ktoś zadzwoni np rodzice, nie mogę zareagować. Mogę tylko czekać na śmierć z głodu. Ktoś znajdzie mnie dopiero, jak się zacznę rozkładać.
Brrrr!
Teoretycznie może mnie taki los spotkać, ale mam nadzieję, że Bóg nie jest aż tak okrutny i ześle mi jedynie coś, co jestem w stanie znieść.

Kiedyś napisałam na starym blogu, że dla mnie dobrze się stało, że nie widzę, że mam dzięki temu ciekawsze życie.
Innym razem czytałam w książce Witka Kaczyńskiego pt „Spoglądam na świat oczyma duszy”, że właściwie to fajnie jest nie widzieć.
Kiedy dzielę się swoim poglądem z innymi niewidomymi, mówią mi, że chyba jestem nienormalna, że niby skąd mam wiedzieć, co bym robiła, gdybym widziała.
Fakt, może i chciałabym robić w swoim życiu coś innego niż robię obecnie,ale gdybym widziała, to tym bardziej bym tego nie robiła, może nawet nie przyszło by mi to do głowy.
No i proszę – okazuje się, że w swoich poglądach mam sojusznika!
W dzisiejszej „Godzinie prawdy” w radiowej Trójce komentator sportowy Krzysztof Głąbowicz powiedział coś takiego:
Dzięki temu, że człowiek staje się niepełnosprawny, jego życie staje się ciekawsze.
Ja bym tak nie generalizowała, ale to już któraś osoba, która tak mówi.
Solidaryzuję się z tym panem. Ma podobnie jak ja, tylko niepełnosprawności nas różnią.

Śmieszne?

20 czerwca 2013

„Ktoś mówił, że w internecie można znaleźć rasowe psy, ale po dwa tysiące. To ja już sam wolę iść do budy i szczekać.”

Wizyta u alergologa

17 czerwca 2013

Zrobiłam wreszcie to, co sobie obiecałam po śmierci Miśki.
Kiedy robiłam testy w marcu, obiecywałam sobie, że Miśka będzie u mnie aż do śmierci i wtedy wydawało mi się, że to będzie jeszcze kwestia roku, może dwóch lat. Jak wiadomo to nie były dwa lata, lecz niecałe dwa miesiące. 😦
No i wtedy obiecywałam sobie albo zrobić testy z krwi na świnkę albo w ogóle testy na psa i kota.
No więc dzisiaj byłam u alergologa. Miałam szczęście. Udało mi się zbiegiem pewnych okoliczności dość szybko dostać się na wizytę taką z NFZ.
Lekarz kiedy zobaczył zrobione w marcu testy, to uznał, że nie ma co robić, że i tak nie powinnam mieć już żadnego sierściucha. Odpowiedziałam mu, że „to chyba jakieś jaja”, że ja bez zwierzaka żyć nie mogę, że muszę mieć 100 % pewności, że mogę przyjąć pod swój dach jakieś puchate stworzenie.
ŚWINKI NA PEWNO JUŻ NIE BĘDZIE.
To już wiem.
Lekarz popatrzył na te testy, stwierdził, że musi je powtórzyć, że w ogóle jest ich za mało, zapytał, czy ktoś w rodzinie ma na coś alergię.
Potem uznał, że „powinnam być potraktowana wyjątkowo”, ale ja nie chciałam mieć tych testów natychmiast. Powiedziałam, że teraz nie mam czasu, nie jestem na to gotowa, muszę wracać szybko do domu i takie tam.
Zapisałam się na testy za dwa tygodnie i w końcu nie wiem, czy to mają być testy skórne czy wziewne. Nie ważne. Byle by były.
Mam nie brać żadnych leków antyhistaminowych ani nawet wapna! I nie balsamować się.
Leków nie łykam już dawno! Od ponad miesiąca. Ale o wapnie, to akurat nie wiedziałam. Chyba przed poprzednimi testami w marcu łykałam jakieś wapno bezkarnie.
A teraz pomału zwijam interes, bo jutro wyjeżdżam do rodziców.
Jak zwykle i cieszę się z tego i nie.
Cieszę się, że w te zapowiadane upały nie będę się tu dusić, ale w sumie to wcale nie chcę się nigdzie ruszać, ale z kolei gdybym się nie ruszyła, to bym się tu dusiła i koło się zamyka.
A poza tym to jest ostatni moment, bo potem cały lipiec i sierpień będę tu siedzieć i pracować – mam taką nadzieję, że będę pracować, bo dopóki nie zobaczę umowy, to… …no dobra, chyba się zagalopowałam.
W każdym razie biorę ze sobą netbooka, więc będę pisać, ale będę piiiiisaaaaać pooooowoooooliiiii, bo ta klawiatura jest tak mała, że jeeeeszczeeeee nieeee maaaaam wpraaaaawyyyy.

Wymiana zaworów

17 czerwca 2013

Skoro tak skrupulatnie opowiadam o wszystkich remontach w naszym domu no to wypada być konsekwentną.
Że tak powiem… byłam taka jeszcze w proszku, dochodziła 8 rano a tu pukanie do drzwi.
Okazało się, że znów ktoś mnie o czymś nie poinformował. Wkroczyła ekipa dwóch hydraulików w celu wymiany… jednego zaworu przy kaloryferze. Na szczęście zajęło im to jakieś 10 minut i sobie poszli. Jednak w grę wchodzi jeszcze puszczanie wody a ja akurat jutro znikam stąd. Panowie hydraulicy uznali, że puszczanie wody może poczekać i że na pewno ogłoszenia jakieś będą.
Pocieszam się tylko, że zdaje się nie byłam jedyną osobą, której nie zastali w mieszkaniu w celu tej wymiany zaworów.
A taka ciekawostka – za kratą są dwa mieszkania. Przy kracie są dzwonki do tych mieszkań. Oba dzwonki są popsute. Dostanie się do tych mieszkań graniczy więc z cudem. Na dodatek ci sąsiedzi zmienili zamek w kracie i nie mam do niego klucza, więc gdyby coś stało się z korkami, to lepiej nie mówić. Na dodatek gdyby ktoś chciał sprawdzić liczniki gazowe i elektryczne, to w tej chwili nie ma żadnej możliwości, żeby się tam dostać. A ja ciągle zapominam zadzwonić do sąsiadów, właścicieli jednego z tych mieszkań, żeby poinformować o tej sytuacji.
Z resztą pocieszam się, że to i tak pikuś w porównaniu z tym, co zaniedbuje mój sąsiad P. Nie chcę tu opowiadać ostatnich wydarzeń, bo to naprawdę hmmmm… nie wszyscy muszą o tym wiedzieć, ale ostatnie wydarzenia, o jakich dowiedziałam się przez przypadek… hmmm… to zepsuty od początku domofon i fakt, że wszyscy kumple sąsiada wchodzą na mój kod w porównaniu z tym co usłyszałam w sobotę, to pikuś.

Śniły mi się obie

16 czerwca 2013

Sen był z gatunku koszmarnych. Chyba moja podświadomość chce mi powiedzieć – nigdy więcej zwierząt!

Obie były chore, skakałam koło nich zaglądałam przez pół nocy, Zosia nagle zaczęła rzęzić i jakoś tak dziwnie piszczeć. Podeszłam do niej a ona miała taki twardy brzuch i nie dała się w ogóle do siebie dotknąć, broniła się łapkami i piszczała. Miśka siedziała natomiast osowiała w swojej klatce.
Obie klatki stały wzdłuż ściany – tak jak wtedy w grudniu i w styczniu.
No więc Zosia z tym twardym, bolesnym brzuchem a ja nie wiedziałam, co jej podać.
Pomyślałam sobie – zaraz muszę jechać pociągiem, włożę ją do woreczka foliowego, ale tak, żeby jej pyszczek wystawał i włożę sobie do kieszeni.
Tak też zrobiłam.
W pociągu jechałam z kolegami i koleżankami z pracy. Wagon był bezprzedziałowy i siedziało w nim więcej ludzi.
W pewnym momencie rzuciłam hasło, że „wyciągnę zwierzaczka i go pokażę”. Kolega z koleżanką powstrzymywali mnie przed tym, bo obawiali się, że chcę wyciągnąć martwe zwierzę.
Potem znów byłam w domu był wieczór i pomyślałam sobie – zajrzę do środka.
Najpierw obejrzałam przez worek – jak na martwe, to chyba jeszcze nie jest zimna.
Zajrzałam do środka a ona tam wciąż jeszcze żyła.
Pomyślałam sobie – jak długo jeszcze będę musiała sprzątać te klatki – i obudziłam się.

A może to dlatego, że wczoraj zajrzałam do „adopcji” tak z ciekawości. Ale nawet gdybym coś stamtąd chciała, to tam wszystkie były „…do innej samiczki, …do innego samczyka, …do kastrata, albo …razem z…”
Ale coś sobie w lutym postanowiłam i tego będę się trzymać.

Hej! Kto ogląda festiwal w Opolu?
Ja oglądam i…
Festiwal rozpoczęła pewna aktorka, której imienia i nazwiska tu nie wymienię. Aktorka śpiewała piosenkę „Człowieczy los” Anny German no i… hmmmm… Jak by tu powiedzieć, żeby nie powiedzieć a powiedzieć… Po usłyszeniu jej występu przestałam mieć kompleksy. Może to mieć duży wpływ na to, co wydarzy się we wrześniu. 😉