Filmik z mojego występu

29 grudnia 2017

Chciałam opublikować na Youtube, ale – niestety – chyba nie będzie mi to dane. Koleżanka z pracy opublikowała to na swojej osi czasu na Facebooku

To kolejna obok Lulajki piosenka dotycząca Bożego Narodzenia, podczas słuchania której mam ciarki. Poznałam ją dopiero dziś dzięki dwum osobom niezależnym od siebie. Rano usłyszałam ją w radiu w oryginalnej, angielskiej wersji językowej i moją uwagę zwrócił właśnie tekst, z którego zrozumiałam prawie wszystko. A kilka godzin później ktoś podał link do polskiej wersji.
Dzielę się nią z tymi, którzy nie grzebią namiętnie po internecie, ale wiem, że zaglądają tutaj. Szczególnie dzielę się nią z tymi, którzy – jak ja – mają doła. Ta piosenka poprawiła mi humor, niestety nie na długo, ale dzięki niej zmobilizowałam się, żeby odkurzyć mieszkanie i umyć podłogę w mojej przedpokojokuchni.
Ja nie wiem, co to za dzień dzisiaj. Ni to święto, ni to nie wiadomo co… A z resztą – doła i tak mam od paru dni, więc co to za różnica. Nawet nie chce mi się do nikogo ust otworzyć, żeby nie dzielić się z nikim tym dołem swoim. Po co… Z klawiaturą tylko mogę.
Chciałabym, żeby było już po świętach, a najlepiej, to już po 7 stycznia. Wtedy wszystko wróci do normy. Mam taką nadzieję.
Tak więc posłuchajcie tej ni to kolędy, ni to piosenki razem ze mną.

Nie chciałam pisać „o bardzo długim wtorku z koncertem w tle”, bo taki wpis już jest. 🙂
No, ale znów był to wtorek, znów zamieniłam się w pracy na zmiany, znów rano byłam sama w dziale, znów po południu brałam czynny udział w koncercie.
Jednak było parę różnic.
tym razem poprzedniej nocy wzięłam tabletkę nasenną, żeby zasnąć i spać, bo akurat takie miałam pod ręką, żeby potem rano nie być zmęczona. Oprócz tego mieliśmy wigilię w pracy. Dostałam mnóstwo zbędnych, niepotrzebnych, wręcz nieużytecznych dla mnie gadżetów, które – na szczęście – udało mi się rozdać, bo byli na nie chętni wśród osób obecnych na próbie chórku.
Ale może wrócę, bo poszłam za bardzo w przód.
Tak więc poszłam rano do pracy a potem czekałam 3 godziny na koncert, w którym brałam udział.
Był to koncert kolęd, gdzie zaśpiewało 10 osób a jedenasta akompaniowała niektórym na fortepianie. Jednej osobie jej mąż podgrywał na gitarze a 3 osoby – w tym ja – śpiewały z podkładami.
Nie denerwowałam się w ogóle. Miałam wrażenie, że to śpiewanie, ten koncert, w ogóle mnie nie dotyczą. Swój podkład miałam w telefonie, więc zorganizowałam próbny występ w miejscu pracy. 🙂 Tak się złożyło, że po 15 nie było żadnego czytelnika. Jeszcze koleżanka i kolega mnie skorygowali, że dół za cicho, albo góra za głośno, że śpiewam kołysankę dziecku i takie tam.
Organizacja koncertu – może tę kwestię przemilczę. Najbardziej wkurzył mnie podprowadzający wolontariusz.
Otóż podczas próby śpiewałam do mikrofonu, który był na statywie, ale wolontariusz o tym nie wiedział, bo go na tej próbie nie było. Wykonawcy siedzieli w dwóch rzędach i ci, którzy mieli wystąpić, wstawali, podchodzili, odwracali się, brali mikrofony i śpiewali. No, ale część kolęd śpiewała czteroosobowa grupa i na zmianę z jakimś pojedyńczym wykonawcą. Kiedy przyszła moja kolej, wolontariusz podszedł do mnie z mikrofonem na długim kablu, zaczęłam z tym iść, w pewnym momencie myślałam, że się o ten kabel przewrócę. Gdy się już z tym mikrofonem na kablu odwróciłam, to okazało się, że muszę jeszcze się cofnąć, więc szłam tak tyłem, jak rak, głupio podprowadzana przez tego wolontariusza, który zachowywał się tak, jak czasem zachowują się osoby podprowadzające do przystanku, które robią to zbyt ostrożnie i spowalniają niewidomego, jakby to było już, już, a tam jeszcze spory kawałek. Denerwuje mnie coś takiego. Obserwuję to również, gdy z panią Hanią podchodzę do ambony.
A jak już udało mi się ustawić, to ten wolontariusz zapytał mnie, czy chcę mieć ten mikrofon na statywie.
Myślałam, że w tym momencie po prostu walnę go tym mikrofonem w łeb. Jakie były wcześniej ustalenia? Kurczę! Dla świętego spokoju powiedziałam mu, że nie, dziękuję.
No i wtedy dopiero się zaczęło. Realizator włączył podkład, zaczęłam śpiewać i okazało się, że z ustawieniem mikrofonu jest coś nie tak.
Z tym realizatorem starłam się 6 lat temu na Typhlosie.
Otóż wtedy komentowaliśmy udział niewidomych aktorów w sztuce „Ślepcy”. Nazwałam ich wtedy frustratami i właśnie ten realizujący wczoraj uczestnik listy odpisał mi na priv, że skoro tak, to on jest jednym z takich frustratów. Coś tam mi jeszcze wtedy napisał, nie pamiętam co, ale generalnie… była różnica zdań.
Mam nagranie i uważam, że i tak wypadłam dobrze.
Śpiewałam jako przedostatnia, prawie nikogo z moich znajomych nie było. Dobrze, że chociaż miałam wsparcie ze strony koleżanek z pracy.
Koncert był stosunkowo krótki, więc udało mi się jeszcze dotrzeć na próbę chórku. Spóźniłam się tylko 20 minut. Na próbie ćwiczyłyśmy śpiewy na pasterkę.
Dopiero gdy dotarłam do domu i usiadłam na tapczanie, poczułam, jaka jestem bardzo zmęczona.
Mam świadomość, że wystąpiłam w roli tzw łatajdziury, nic mnie z tym środowiskiem śpiewających nie łączy. No, może prawie nic. Znam swoją wartość, byli tacy, którzy wypadli gorzej, była grupa 5 osób, która swój repertuar śpiewa już od lat i oni wypadli najlepiej. Uważam też, że regularne śpiewanie na ambonie bardzo dużo mi daje. W przyszłości raczej nie będę startować do tego typu projektów, jeżeli takie w ogóle będą.

Od kilku miesięcy, a może nawet dłużej, kiedy rano czekam na swój autobus, często kierowca autobusu 157 zatrzymując się i otwierając drzwi, włącza zewnętrzny komunikat głosowy. Nie wiem, czy to jest zawsze ten sam kierowca, albo zawsze ten sam pojazd, ale tego kierowcy jest mi szczerze żal, że włącza mi ten komunikat na darmo, bo do tego autobusu nie wsiadam.

Tę historię opisałam ponad miesiąc temu. Jest tu
Dzisiaj ta pani odezwała się do nas i opowiedziała ciąg dalszy tamtej historii.
Otóż ta pani pojechała do szpitala. Ręka faktycznie była złamana, ale w taki sposób, że ani nie można było założyć gipsu, ani operować.
Dziwne to było dla mnie, ale – jak widać – jeszcze o nie jednej dziwnej rzeczy dowiem się w tym życiu.
Tak więc, ani tej pani nie założono gipsu, ani nie operowano ręki. Lekarz kazał zakupić specjalną kamizelkę – na własny koszt – i zapisać się w zwykłym trybie do ortopedy.
Rzecz jasna – państwowo do ortopedy, to trzeba czekać miesiącami, więc owa pani poszła prywatnie. Tam też usłyszała, że ani do gipsu, ani na operację, lecz dostała skierowanie na zabiegi – również płatne.
I tak oto pani z tamtej historii męczy się i cierpi. Ale mimo wszystko życzyła nam wesołych, ciepłych i rodzinnych świąt.

„oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia.”

Nie chce mi się już nawet pisać, o co się wczoraj wieczorem wkurzałam, bo było tego zbyt dużo i wszystko w jednym momencie. Za to napiszę, co dzisiaj usłyszałam.
Otóż ktoś postanowił zliczyć wszystkie wersety Biblii, następnie podzielił ich liczbę na pół, żeby sprawdzić, gdzie wypadnie środek, czyli jakby centrum Biblii.
No i okazało się, że środek Biblii wypada tu:
Psalm 118 wiersz 8.
I to jest odpowiedź na moje wczorajsze wieczorne wkurzenie.
Cały psalm 118 jest np tutaj

1. Napisano projekt, w którym miało wziąć 1000 osób.
2. Niemal do końca okresu, w którym należało składać wnioski, było ich mniej niż 500, więc robiono łapankę na białe kije.
3. Prawdopodobnie w wyniku tej łapanki zebrano więcej niż 1000 zgłoszeń, po czym oświadczono, że trzeba zmienić regulamin, bo zgłosiło się za dużo osób.
4. Większość beneficjentów tego projektu albo widzi na tyle dużo, że nie będzie korzystać z tych telefonów tak, jak korzystają osoby niewidome, albo w ogóle nie będzie potrafiła tych telefonów obsłużyć, albo w ogóle odda je wnukom lub dzieciom.
5. A ci, którym naprawdę potrzebne są i te telefony i zainstalowana w nich aplikacja, prawdopodobnie nie załapią się na dofinansowanie.
6. A tak w ogóle, to przecież ta aplikacja, z której korzystanie będzie obowiązkiem, tak naprawdę nie działa.
No i po co to wszystko?

Nie daje mi to spokoju po przeczytaniu artykułu, który znajomy udostępnił na Facebooku. Nie chce mi się teraz szukać linku. Chodzi o propozycje wsparcia osób niepełnosprawnych. Była tam mowa m.in. o „życiu niezależnym”, co oburzyło niektórych opiekunów osób niesamodzielnych.
Muszę napisać o tym teraz, bo do rana zapomnę.
Wydaje mi się, że życie niezależne, to nie to samo, co życie samodzielne. Myślę, że życie niezależne wcale nie musi być samodzielne, a życie samodzielne nie koniecznie jest życiem niezależnym.
Bo to jest tak:
Załóżmy, że ktoś nie jest w stanie być samodzielny, ale mimo to nie jest przywiązany do jednej osoby, decyduje, co chce robić i z kim, i ta niesamodzielność go nie ogranicza, bo ma wsparcie z zewnątrz.
A może być tak, że mimo ograniczeń ktoś jest samodzielny, bo jest samotny, więc życie takiej osoby nie jest niezależne, bo są ograniczenia w postaci… jak by tu powiedzieć… barier i braku pomocy z zewnątrz.
Piszę na telefonie, więc moje przemyślenia mogą być bez ładu i składu, ale co o tym myślicie?

Dzisiaj był wielki dzień – dzień pieczenia pierniczków. Ciasto zagniotłam wczoraj i choć poszło mi to niezwykle szybko, coś było z nim nie tak. Mimo konsystencji właściwej piernikowemu ciastu, czyli struktury plasteliny, ciasto kleiło się do rąk. No bo komu by się chciało odmierzać 15 dag miodu (połowa porcji z posiadanego przeze mnie przepisu na ciasteczka). Chlusnęłam miodu tyle, ile mi się wydawało i pewnie było to zbyt dużo. Przyprawy do pierników też nie pożałowałam, no bo co zrobiłabym z połową opakowania. Dzisiaj z gotowym ciastem pojechałam piec te pierniki do koleżanki z dużą kuchnią i pełnowymiarowym piekarnikiem. I tu niespodzianka – piekarnik podpalany zapałką! Oj, dawno już czegoś takiego nie widziałam!
Trochę mąki i mimo lepkości ciasta, pierniczki prawie że same wyskakiwały z foremek. Niemożność regulowania temperatury sprawiła, że piekły się ekspresowo, zupełnie inaczej, niż w piekarniku elektrycznym. Byłam pod wrażeniem. A smakują prawie jak pewne ciastka korzenne w dużych, okrągłych pudełkach, sprzedawane w sieci sklepów na literę… T! Nie trzeba by ich było lukrować! Jednak zostało mi jeszcze trochę lukru z poprzedniej partii pierniczków, pieczonych w KPW. Może jeszcze dorobię lukier cytrynowy. Zobaczymy. Bo na razie, to strasznie chce mi się spać.