To jest data historyczna, którą powinnam zapamiętać. Otóż dzisiaj udało mi się bardzo kogoś zdenerwować…
Auuuuuu!
Boli mnie język, w który się właśnie ugryzłam, żeby nie napisać nic więcej.
No i muszę zasznurować sobie usta.
mmm! Mmm! Mmm! UBUBUBUBUBUBU… BULBULBULBULBUL!!!!
Na chwilę rozsznuruję usta, żeby dodać, że spodziewałam się trochę innej reakcji a było jak na chińskim komunistycznym zebraniu…
mmm! Mmm! Mmm! UBUBUBUBUBUBU… BULBULBULBULBUL!!!!
I jeszcze wezmę Kropelkę i przykleję sobie palce do ściany, żeby nic więcej w tej sprawie nie napisać.

Jak mnie wkurza takie coś

27 czerwca 2012

Odbierasz maile, dowiadujesz się, że na kilku śledzonych wątkach na ulubionym forum pojawiają się nowe wpisy a gdy je otwierasz, to okazuje się, że w każdym z tych wątków jedna i ta sama osoba mniej więcej w tym samym czasie pisze jedynie – och jakie śliczne są te zdięcia!

I się nie dowiecie, bo to jest takie straszne.
Nie mogę zasnąć i przypomina mi się taka jedna scena, którą tu kiedyś opisałam. I w związku z tym chodzi mi po głowie coś strasznego!
Mógłby to być pomysł na straszną książkę sensacyjną, ale ja to chcę zrobić naprawdę!
JESTEM ZŁYM SFRUSTROWANYM CZŁOWIEKIEM!
JESTEM ZŁYM SFRUSTROWANYM CZŁOWIEKIEM!
PROSZĘ! ZNIENAWIDŹCIE MNIE WSZYSCY TERAZ!
JESTEM WARIATKĄ!
Chciałabym, żeby mnie gdzieś zamknęli! Póki co jeszcze nie w więzieniu, bo jeszcze nie mają za co, ale żeby mnie zamknęli!
Moje życie jest straszne i złe, bo to jest życie chorej na głowę frustratki!
Ja już nie chcę takiego życia! Mam dość takich upokorzeń!

Gdybym to opowiedziała jakiemuś lekarzowi temu od wariatów, to pokiwałby tylko głową – no tak. Pani to ma takie ciężkie nieszczęśliwe życie. – Nie uwierzyłby, że chcę to zrobić naprawdę.

Oj miałam ja dzisiaj sny!
Już się zaczynają marzenia o wyjazdach, które nigdy nie dojdą do skutku. W tych snach też wciskałam się na te wyjazdy na siłę, więc lądowałam w rezultacie na jakichś wyjazdach przeznaczonych dla dzieci i młodzieży i byłam tam jedynie zbędnym balastem.
Tak więc najpierw śniło mi się, że z jakimiś siostrami zakonnymi miałam jechać nad morze. Jak to zwykle w moich snach jechałyśmy pociągiem w nocy. Do tego pociągu jechałyśmy autobusami itd a jak już wsiadłyśmy do tego pociągu, to sobie pomyślałam – kurcze! Wolałabym, żeby to był sen, bo nie mam pewności, czy wszystko zapakowałam.
I wtedy obudziłam się.

Potem znów znalazłam się na jakimś obozie. To było gdzieś na południu Polski, ale nie umiem powiedzieć gdzie.
Spaliśmy jedną noc w jakimś schronisku a potem mieliśmy jechać pociągiem w inne miejsce. Wtedy to zbliżyłam się bardziej do kierowniczki obozu i jej męża. Pamiętam, że ona miała na imię Agata a on Krzysiek. Była jeszcze z nimi kuzynka któregoś z nich, która się przedstawiała jako „Janina Trrrrroczyńska”.
Potem poszliśmy na wycieczkę. Nie wiem co to było. Jakiś wąwóz, jakiś mur, jakieś krzaczory, w każdym razie droga dość prosta, ale z dwóch stron ogrodzona tym czymś i dość wązka. Wszyscy powiedzieli do mnie – idź sama. – No to sobie tak szłam tą drogą, przeciskałam się, bo było wązko i nie miałam nawet białej laski.
Gdy to coś się skończyło, wyszłam na dużą przestrzeń. To był jakiś taki plac, gdzie bawiły się dzieci. Okazało się, że te dzieci są miejscowe a moja grupa gdzieś znikła.
Wyciągnęłam komórkę i zaczęłam szukać telefonu do kogoś z tego obozu a miałam telefon do tej Agaty. Jednak w tych nerwach nie mogłam sobie przypomnieć… Agata?… Krystyna?… krzysiek?… Jeszcze na dodatek jakieś dziecko obserwowało mnie przez cały czas i powtarzało to, co usłyszało z mojego mówiącego telefonu.
W końcu dodzwoniłam się na telefon kierowniczki Agaty, ale wtedy okazało się, że telefon odebrała „Janina Trrrroczyńska”. Powiedziała mi, że ona nie jest na tej wycieczce, że siedzi w domu, że faktycznie mnie szukają, że myślą, że już się utopiłam i szukają moich zwłok.
Spytała mnie gdzie jestem, ale ja jej nie umiałam odpowiedzieć. Mówiłam tylko – tu było dużo dzieci, ale wszystkie uciekły.
– Może to jest plac przed szkołą? – zapytała Janina Trrroczyńska.
– Może. skoro tu były dzieci, to pewnie to jest plac przed szkołą.
No to moja rozmówczyni kazała mi teraz szukać grupy i się rozłączyła.
Potem spotkał mnie jakiś chyba policjant, który zasugerował, żebym poszukała jakiegoś samochodu – chyba tego, którym jeździła Agata i Krzysiek.
I wtedy obudziłam się.

A potem miałam jeszcze jeden sen.
Śniło mi się, że była sobota a ja przyszłam po coś do pracy, tylko że nasza biblioteka mieściła się w mojej dawnej szkole średniej.
Do budynku prowadziły schody, ale ja zamiast po tych schodach, to poszłam gdzieś obok. Przeciskałam się pod górę przez jakieś kłójące krzaki a obok stała starsza kobieta i w głos płakała na mój widok.
Ja się wycofałam i weszłam na schody. W ręku miałam bukiet kwiatów dla koleżanki z sekretariatu.
Podeszłam pod sekretariat, ale jej tam nie było. Ktoś kazał mi na nią czekać i dziwił się, czemu szukam jej właśnie dziś.
Ja też zaczęłam się nad tym zastanawiać, bo przecież tego dnia sekretariat nie pracuje. No ale nasza sala jest wynajmowana na jakieś kursy prawa jazdy, które odbywają się w weekendy i ktoś tu zawsze pracuje. Więc może dzisiaj jest ta sekretarka.
Potem zobaczyłam, że po korytarzu chodzą uczennice i testują jakieś urządzenia ułatwiające poruszanie się i wydające dźwięk jak alarm samochodowy.
Zdziwiłam się i powiedziałam – dlaczego one nie testują tych urządzeń w hałasie, kiedy po korytarzu przemieszcza się dużo uczennic? Teraz w ciszy to testowanie nie ma sensu.
I obudziłam się

Przeczytałam taki artykuł: Do usłyszenia na boisku Mnie zatkało. Sami przeczytajcie.

Koleżanka mnie pyta – słuchałaś wczoraj Trójki po południu?
A co ja robiłam wczoraj? Hm… Było tak strasznie gorąco, tak parno, tak duszno, że walnęłam się na podłogę i było mi wszystko jedno.
– Bo wczoraj jeden słuchacz napiszł taki sms:
„Kokokoko euro spoko
kukuryku i po krzyku”.

Coraz więcej autobusów jeździ z mojego przystanku, z którego wracam z pracy do domu.
Najpierw był jeden autobus, potem dwa, potem trzy a teraz doszedł jeszcze jeden.
I wczoraj i dziś wracałam z pracy ContiBusem. To taki autobus dla kibiców.
To jest jakiś taki inny autobus niż te co widziałam do tej pory, ale niskopodłogowy i z zapowiedziami przystanków – niestety zbyt cichymi i nagranymi chyba nie dla ZTM, bo zupełnie inne sample.
O właśnie – tu mała uwaga techniczna.
Gdybym widziała, to zobaczyłabym, jak ten „ContiBus” się pisze a tak, żeby nie popełnić błędu musiałam wpisać w google wyrażenie tak jak je słyszałam i przy drugiej próbie dopiero udało mi się znaleźć to czego szukałam.

No ale wróćmy do dzisiejszej przygody z owym autobusem.
Otóż okazało się, że na skrezyżowaniu pali się samochód. Faktycznie czuć było zapach palącej się gumy. W związku z tym kierowca nie mógł skręcić z Muranowskiej w prawo na wiadukt przy Dw Gdańskim. Pojechał więc prosto w Stawki. Pasażerka siedząca na przednim siedzeniu prowadziła kierowcę. W pewnym momencie pomagał jej jeszcze inny pasażer. Pojechaliśmy do ronda Radosława, stamtąd do Pl Inwalidów ale od tyłu i tu właśnie pasażer podpowiedział, że przegubowiec nie dojedzie do Mickiewicza, bo musiałby się złamać. Jechaliśmy więc dalej prosto do Krasińskiego a stamtąd już jak po sznurku. Kierowca podniecał się, że wyprzedził autobus 116 a na koniec podziękował za prowadzenie i rozeszliśmy się każdy w swoją stronę.

To było wczoraj.
Kobita wpakowała się nam bezceremonialnie do pomieszczenia socjalnego.
– Gdzie tu można kupić białą laskę?
– proszę pani, na przeciwko jest sklepik…
– Ale czy ją można dostać na NFZ?
– Nie. Tu się po prostu kupuje. No chyba że pani pójdzie na ulicę … do przychodni, gdzie pracuje pani … i takie rzeczy załatwia.
Pani nie miała pamięci ani do nazw ani do nazwisk a my nie mieliśmy przy sobie ani długopisu ani kartki.
– Bo to dla mojej córki. Moja córka jest początkującą niewidomą. Co się mojej córce jeszcze należy?

Szok!
Za komuny się zadawało takie pytania!
Wtedy się nie kupowało. Wtedy się wszystko „należało”.
Pamiętam, że o maszynę brajlowską pisało się podanie. Tak tak. maszyny się nie kupowało ani nie zdobywało się na nią pieniędzy w inny sposób. Po prostu konkretnie o tę rzecz pisało się podanie.
A jeszcze jako uczennicy a potem studentce „należało mi się” 5 kg papieru do pisania i 5 kaset magnetofonowych. A może to było 10?… Teraz nie pomnę.
A te kasety, to nie były czyste kasety. Hehehe! To były takie… jak by tu powiedzieć… coś było nagrywane, nakład się nie rozszedł, to się to dawało uczniom jako kasety magnetofonowe do wykorzystania.
Tak się złożyło, że w tym czasie dla niewidomych słuchaczy był nagrywany taki tygodniowy przegląd z Gazety Wyborczej.
No właśnie… I dlatego miałam nieprzyjemności w gronie znajomych ze studiów.
Kiedyś prosiłam o nagranie materiałów potrzebnych mi do napisania referatu. Dałam do tego kasety i mi się dostało, że czytam Wyborczą.

Tak więc gdy słyszę taki tekst „co się mojej córce należy”, to od razu mam skojarzenie z tamtym systemem a z kolei koleżanka skojarzyła to z taką osobą, która żeruje na tym, że ktoś z jej członków rodziny jest niepełnosprawny.

Postanowiłam wkleić pewien tekst, bo nie wytrzymałam.
Nie dość, że jego autor opowiada jakąś niestworzoną historię o pewnym panu, który od kilku lat wydzwania do jego rodziny podszywając się pod konsultanta za każdym razem jakiejś innej sieci telekomunikacyjnej, to na dodatek pisze z takimi błędami, że aż słychać je czytając tekst przy pomocy syntezy mowy.
To jest niestety ewidentny przykład umniejszania roli pisma w życiu osób, które nie widzą. Konsekwentnie umniejsza się rolę tego pisma poprzez zaporowe ceny sprzętu do pisania i czytania oraz książek a także nie dostosowania się do indywidualnych potrzeb osób, które mogłyby a nawet powinny z tego pisma korzystać. Jakie teraz ludzie robią błędy ortograficzne, to się w głowie nie mieści a lepiej nie będzie. Słuchają zamiast czytać i uczą się ze słuchu, bo tak jest taniej i szybciej. Piszą tak, jak słyszą syntezator mowy. Jaskrawym przykóadem spotkanym przeze mnie jest nazwa pewnego programu napisana następująco: „Stodeks”.
I żeby była jasność – ten problem dotyczy także mnie, bo też nie czytam.
A teraz ten tekst. Niechaj patrzy ten kto widzi.

„No bynajmniej na nas tak trafiło,że kolsultant podawał się za nie wiadomo
kogo mówił,że dzwoni z telekomunikacji  Polskiej i,że mają super ulge.Jak
zawsze przedctawiciel przyjechał i mówił,że jest z telekomunikacji
spominanej a jak podpisaliśmy umowę to za pare dni miała Pani dzwonić o
sprawdzenie danych i jak doszło co do czego to Pani powiedziała,że to jest
telekomunikacja Medium i,że zostaliśmy w błąd wprowadzeni przes oszustwo
umowa została anulowana,a już by niedługo po tym tp by ścigało za zerwanie
umowy.
Dzwoniłem też do TP  i się pytałem czy osoba o której pisałem pracóje tam to
Pani mnie poinformowała,że takiej osoby u nich nie ma.To jeżeli nie ma to po
co dalej się podszywa?
Prubował mnie wczoraj zastraszyć  jak mu powiedziałem,że raz dzwoni z takiej
potem z takiej telekomunikacji a puźniej jeszcze z innej.4 litery go
zabolały i mi jeszcze powiedział,że nie raz do nas zadzwoni.
No znów z tym głupim pytaniem    Zauważyłem to po tym jak ostatnio mu to
powiedziałem ,że z takiej i takiej dzwoni telekomunikacji  to przestał
przedctawiać się   jako (imię i nazwisko skreślone) i teraz mówi  Telekomunikacja
Polska
Myśli,że nikt jego głosu nie będzie pamiętał i tu się myli,bo do głosu i
nazwisk to ja mam pamięć
Mam w domu zfałszowaną umowę w której on pośredniczył i jeszcze
będzie mnie zastraszał
Potem jak kolsuntant dzwonił i się przedctawił z telekomunikacji Polskiej  z
nów z super ofertom to powiedzieliśmy jeśli wylegitymóje się jakimś
dokumętem,że jest przedctawicielem Telekomunikacji Polskiej to nagle gość z
pęk,bo nie przyjechał,a oszustwo musiało być w tym.Jak wiadomo w
dzisiejszych czasach wszystko idzie zfałszować,ale do pewnego czasu dopuki
się nie dobiorą komuś. .”

Hm… powiem tak:
Od czasu do czasu pewna telewizja odkrywa rewelację, że jakiś człowiek, po którym należałoby się spodziewać nieskazitelnego zachowania molestował kobiety. A to prezydent jakiegoś miasta, a to seksuolog, cośtam by się pewnie jeszcze znalazło. Jest wielka afera, oskarża się ich przed sądem, karmi się tym ludzkość a ja…
…ja trzymam stronę tych facetów.
Jak by tu powiedzieć, żeby za dużo nie powiedzieć… …opieram to na własnych doświadczeniach. Z jednej strony ma się świadomość, że to jest niewłaściwe, potem taki udowadnia, że to jest fajne, potem opowiada się różnym osobom, matce, że ktoś coś robi złego jednocześnie myśląc w duchu, że tak naprawdę to jest fajne, potem okazuje się, że on tak fajnie robi też drugiej i trzeciej i może jeszcze dziesiątej i jest zazdrość… Wiem co mówię.
A moja matka zawsze powtarzała – pamiętaj, suka nie da, pies nie weźmie. – i uważam, że jest w tym niemal 100 % prawdy.
A o przemocy domowej i gwałceniu też słyszałam, że to nasza wina. I wierzę w to. Świadomie, nieświadomie, ale same prowokujemy do takich zachowań.
Zauważcie, że jak jest reportarz o jakiejś przemocy domowej, to rozmawia się tylko z ofiarami. Nikt nie pyta mężczyzny o zdanie, dlaczego on to robi. Domniemany kat nigdy nie przyzna się, że jego żona prowokuje go do takiej przemocy swoim zachowaniem.
A gwałty? Ich sprawcy też często mówią, że to „ona sama chciała”.
Tak więc nie żal mi tych molestowanych pacjentek czy podwładnych. Same się o to proszą.