Lulajka

28 listopada 2017

Chodzi mi to po głowie. Od wczesnych godzin rannych nie mogę przestać tego słuchać.

Dlaczego?

Bo chciałabym to zaśpiewać. Będę miała do tego chyba dwie okazje. Jednak do dziś nie miałam pojęcia, że istnieje taka wersja. Znałam inną.

Tak, tak. U mnie już panuje adwent mimo, że w rzeczywistości zacznie się dopiero za tydzień.
Ponieważ nie śpiewałam psalmu ani dzisiaj, ani tydzień temu, na szafce za telewizorem, gdzie kiedyś panoszył się kineskop od starego telewizora a teraz stoją segregatory z psalmami, nastąpiło już przemeblowanie. 🙂 Segregator z psalmami na okres zwykły poszedł sobie pod samą ścianę, gdzie jest najtrudniej sięgnąć, a jego miejsce zajął segregator,w którym jest Adwent, Boże Narodzenie, Wielki Post i Wielkanoc.
Wiem już, na jaką melodię będę śpiewać w najbliższym czasie, więc próbowałam szukać w internecie jakiegoś dobrego wzorca, jak śpiewają to inni.
No i… miałam wątpliwą przyjemność… natrafić na to:

Nie zamierzam tak śpiewać i zakładam, że nasz organista nie będzie tak grał, jak ta osoba z powyższego nagrania.
Więcej takich nagrań można znaleźć tutaj
Chyba namówię naszego organistę, żeby zaczął nagrywać psalmy. I je publikować! 🙂 I jeszcze zarabiać na reklamach! 🙂 Z pewnością zrobi to lepiej niż ten z nagrania! 🙂
A tak z innej beczki:
Kiedy byłam uczennicą, przez cały rok tłukło się w koło tę samą melodię psalmu. Nie ważne: okres zwykły, post, adwent, ślub, pogrzeb, cokolwiek! A teraz?
Na okres zwykły taka melodia, na Adwent taka, na Wielki Post taka, na święto maryjne taka, ślubna, pogrzebowa, przy czym… to, co jeden organista zaśpiewa np w Wielki Post, inny zaśpiewa na pogrzebie, jeszcze inny w Adwencie, a jeszcze inny będzie to śpiewał cały rok. 🙂 Dajcie spokój! Do czego to doszło!

Warsztat, jak w temacie, odbył się dzisiaj w Kąciku. Prowadziła go Weronika o wyglądzie i wrzaskliwym głosie babochłopa. Po prostu jest wielka i potężna, jak facet, dłonie ma męskie, gdy ją pierwszy raz usłyszałam rok temu, nie byłam pewna, czy mam do czynienia z kobietą, czy z mężczyzną, na dodatek jej głos do szału mnie doprowadza. ma niewidomego męża. No cóż… pewnie nikt inny jej nie chciał, a ten mąż jest wyjątkowo… tolerancyjny, albo… odpowiada mu taka… herod niańka.
Weronika oświadczyła, że lubi pracować z niewidomymi, bo większość z nich ma zaniżone poczucie własnej wartości. Traktowała nas, jak dzieci. Przygotowała dla każdego kartkę z siedmioma naklejkami oraz mnóstwo różnego rodzaju materiałów i od razu dała do zrozumienia, że z pewnością niewidomi są manualnymi niedorajdami, bo bardzo się ucieszyła obecnością większej ilości osób widzących, którym rozkazała, że mają nam pomagać. Nie pozwoliła też mieć przy sobie żadnego kubka z piciem – jak się okazało, wyłącznie osobom niewidomym.
Pierwsza część tych zajęć, to była rozmowa o samoocenie i poczuciu własnej wartości. Takie tam pitu pitu, które skończyło się zaleceniem, żebyśmy codziennie przed lustrem mówili sobie miłe rzeczy.
A pod koniec tej rozmowy zaczęło się odrywanie naklejek od kartek, przy czym osobom niewidomym nie pozwalała na to, żeby same je odklejały. Nawet gdy sama zaczęłam to robić, Weronika osobiście zabrała mi kartkę, żeby zrobić to za mnie. Kiedy chciałam dotknąć rezultatu jej działania, zaczęła krzyczeć – nie bawić się teraz naklejkami!
I to był koniec mojej obecności na tych zajęciach. Mam na tyle wysokie poczucie własnej wartości, że nie pozwolę się tak traktować przez jakiegoś odrażającego babochłopa. Po prostu wstałam i wyszłam bez słowa. Nawet nie wiem, czy to zauważyła, tak była pochłonięta tym swoim gadaniem do nas.
A lustro na mnie, jako na osobę, która nie widzi od urodzenia, kompletnie nie działa.

Wyobraźcie sobie, że na całym świecie żyją wyłącznie ludzie niewidomi od urodzenia i ten stan trwa przez wiele pokoleń. Ludzie niewidomi od urodzenia rodzą kolejnych ludzi niewidomych od urodzenia itd i tak to trwa przez wiele wieków.
I teraz wyobraźcie sobie, że na tym świecie pojawia się człowiek widzący. Zaczyna on opowiadać o swoim życiu, o tym, że widzi, próbuje opisywać przyrodę, morze, góry, chmury, niebo, kolory i w ogóle posługuje się terminologią nie znaną tej społeczności.
Jak myślicie? Jak reagują na to ludzie niewidomi od urodzenia i od pokoleń? …

Od pewnego czasu włączam transmisję Mszy Św z Łagiewnik o 7 rano, głównie po to, żeby posłuchać, na jaką melodię ktoś zaśpiewał psalm i o czym jest kazanie. Po kazaniu wyłączam telewizor.
Dzisiejsze kazanie było właśnie o tym, co napisałam powyżej.
Znów ktoś w kościele porównał ludzkie niedoskonałości do ślepoty. Znów do ślepoty… 😦 Dlaczego?… 😦

Pani Ola z chórku już się przyzwyczaiła, że w drodze powrotnej jest przez kogoś odwożona samochodem. Robią to na zmianę dwie osoby. Ja też prawie zawsze załapuję się na tę podwózkę, bo mieszkam w bloku obok. Pani Ola wręcz zaczyna się tej podwózki dopominać. Coś w zeszły czwartek mówiła, że odprowadzanie na piechotę nic jej nie daje, bo ciemno, bo się boi, że się przewróci i coś sobie złamie.
Pani Ola, gdy chodzi sama do lub z kościoła, chodzi jezdnią, bo jest równiejsza od chodnika. Wydaje mi się, że ciężko jest jej pomóc, bo trzeba dostosować się do jej tempa chodzenia, no chyba, że wzięłoby się ją na ręce, albo na plecy, albo wsadziło na wózek inwalidzki. Wydaje mi się, że łatwiej jest w tej sytuacji pomóc osobie niewidomej bez problemów ruchowych, bo się jej nadaje swoje tempo marszu i się idzie.
Jazda samochodem z panią Olą też jest dość… hmm… uciążliwa. Bardzo długo wsiada do samochodu i tutaj chyba też nie da się jej w żaden sposób pomóc.
Ale odeszłam zanadto od wątku i w ogóle od tytułu tego wpisu.
Zacznę więc jeszcze raz.
Pani Ola z chórku już się przyzwyczaiła, że w drodze powrotnej jest przez kogoś odwożona samochodem. Robią to na zmianę dwie osoby. Wczoraj niestety było inaczej. Jedna z tych osób nie przyszła na próbę, a druga się śpieszyła. Przez pół próby siedziałam jak na igłach i zastanawiałam się, co pani Ola zrobi w tej sytuacji i czy nie będę miała w perspektywie powolnego wracania z nią do domu. Tylko pół drogi idzie w tym samym kierunku „szalona rowerzystka”.
Kiedy tylko padło hasło „koniec próby”, wystrzeliłam do wieszaka na kurtki a następnie z sali, jak z procy, żeby nie mieć z tym wszystkim nic wspólnego. Przy furtce prowadzącej na ulicę dopadła mnie ta od „gupiego smartfona”. Zaproponowała odprowadzenie. Ja na to – no dobra, a pani Ola? Z nią trzeba iść powoli.
A ona na to, że się śpieszy, że jest po całym dniu wykończona swoją pracą, której nienawidzi.
A pani Ola?
– Skoro dała radę sama przyjść, to i da radę sama wrócić – odpowiedziała. – W końcu na ulicy jest jasno, bo są lampy. Nic się jej nie stanie.
Nie wiem, jak i czy w ogóle taką postawę komentować. Nie wiem, jak pani Ola wróciła do domu. I chyba nie chcę tego wiedzieć, bo prawda może być zbyt przerażająca.
Nie powinnam mówić, że ktoś powinien się nią na stałe opiekować, bo o mnie ktoś mógłby powiedzieć to samo. Nie powiem też, że jej obecność bywa czasami uciążliwa, bo o mnie też ktoś mógłby powiedzieć to samo.
A to, że ktoś mimo ograniczeń „dał radę” sam przyjść, wcale nie oznacza, że było to dla niego łatwe, przyjemne, a przede wszystkim bezpieczne.

Cytuję, co usłyszałam:
„Co to dla nas za zasługa, żeśmy się urodzili?
To jest zasługa naszych rodziców, że oni przekazali nam dar życia.
W dniu urodzin to my powinniśmy pamiętać o naszych rodzicach, szczególnie o matce, bo to ją najwięcej kosztowało.
Obchodzenie urodzin, to jest tradycja protestancka, bo oni nie uznają swoich świętych patronów.
My powinniśmy obchodzić imieniny.”
No cóż… Ja tylko cytuję.

Myślałam, że napiszę „wolałabym nie pamiętać”. Ale właściwie, to nic się takiego złego nie działo, może z wyjątkiem tego, że czułam się w tej organisty budzie, jak w zatłoczonym wagonie, na dodatek cierpiałam na brak kontaktu z nim. On coś do nas mówił, słyszałam, że coś mówi, ale nie rozumiałam co. A jeszcze przed mszą rozśpiewkę prowadziłam. Bałam się tego bardzo, ale te dziewuszyska nawet były grzeczne. A koleżanka z altów jak zwykle się spóźniła i przyszła na ostatnią chwilę, dopiero do kościoła.
No i to tyle w zasadzie. Mam nadzieję, że następne śpiewanie będzie dopiero na pasterkę, w każdym razie w święta, i że nie będzie w tym wagonie.

Właśnie miałam wyrzucić śmieci i iść do sklepu, właśnie szłam po schodach na dół, gdy postanowiłam zatrzymać się na dole przy drzwiach wejściowych.
Dlaczego?
Otóż idąc schodami w dół usłyszałam, jak co chwila w coraz to innym mieszkaniu dzwoni domofon. Słyszałam ten dzwonek to na górze, to na dole, znowu na górze itd. Postanowiłam więc zatrzymać się przy wejściu, żeby dowiedzieć się, co z tego wyniknie. Stałam tak z workiem śmieci, pustą siatką, białą laską i słuchałam. Dzwonek przemieszczał się to tu, to tam, najczęściej nikt tego domofonu nie odbierał, ale potem zaczęło się coś dziać.
Ktoś na parterze podniósł słuchawkę, po czym natychmiast ją odłożył. Ktoś inny podniósł słuchawkę, odnosiło się wrażenie, że rozmówcy nie słyszą siebie nawzajem, po czym po krótkiej wymianie powitań, gdzie osoby nie słyszały się nawzajem, osoba gdzieś w mieszkaniu nacisnęła przycisk zwalniający drzwi. Jednak ktoś stojący za drzwiami i dzwoniący do ludzi tych drzwi nie otworzył, tylko dzwonił dalej. Sygnał zwalniający drzwi powtórzył się jeszcze może ze dwa razy, nadal do środka nikt nie wchodził.
Postanowiłam w końcu wyjść na dwór. Kiedy wyszłam, przywitało mnie dwoje młodych ludzi. O nic mnie jednak nie pytali, więc nie zagadywana poszłam w swoją stronę.
Ale zastanawiam się, o co tym ludziom dzwoniącym po mieszkaniach tak naprawdę chodziło.

Miałam pisać o czymś innym, ale zanim przejdę do tego, o czym miałam pisać, zareaguję spontanicznie na to, co właśnie zobaczyłam.
Kto zna WordPress, ten wie, że każdy blog ma tzw „kokpit”. Jak się wejdzie do tego kokpitu, to w statystyce najczęściej wyświetlanych wpisów można zobaczyć m.in. coś takiego, jak „najczęściej szukane”. Dzisiaj w tych najczęściej szukanych znalazłam zapytanie, jak w tytule tego wpisu.
No to odpowiem:
Brajla najczęściej czyta się palcami wskazującymi obu rąk. Pewien niewidomy internauta chwalił się niejednokrotnie, że brajla czyta wszystkimi palcami obu rąk, chyba z wyjątkiem kciuków.
Jeśli zaś o mnie chodzi, to brajla czytam tylko jednym palcem – wskazującym lewej ręki. To mi ułatwia życie, a jednocześnie prawdopodobnie je utrudnia. Jak stracę ten palec, to zostanę wtórnym analfabetą. 😉

Nie mogę sobie teraz przypomnieć, dlaczego wczoraj przed próbą zaczęłam mówić o tym projekcie.
Najpierw jedna z osób niby to żartem zapytała mnie – jak zdobyć papierek, że się jest niewidomym?
Ja wiem, że ta osoba ma skłonność do czarnego humoru, ale.
Potem inna osoba zaczęła mnie wypytywać o więcej. Kiedy się dowiedziała, że pieniądze, które ratusz wydaje na ten projekt pochodzą od jakiejś zagranicznej fundacji, uznała, że na pewno jest to fundacja genderowa.
W końcu, jak jej powiedziałam, że aplikacja, której mamy używać, nie działa, a beneficjenci będą musieli pisać sprawozdania z jej używania, powiedziała w końcu.
Po co ci te gupie aplikacje. Nie bierz tego gupiego smartfona. On Ci jest niepotrzebny.
I to „nie bierz tego gupiego smartfona” powtórzyła kilka razy.
Oczywiście nie wiem, z którą to rozmawiałam, bo tych sopranów prawie w ogóle nie rozpoznaję, ale myślę sobie, że… sama jest… „gupia”.