O warsztacie z poczucia własnej wartości, z którego uciekłam

26 listopada 2017

Warsztat, jak w temacie, odbył się dzisiaj w Kąciku. Prowadziła go Weronika o wyglądzie i wrzaskliwym głosie babochłopa. Po prostu jest wielka i potężna, jak facet, dłonie ma męskie, gdy ją pierwszy raz usłyszałam rok temu, nie byłam pewna, czy mam do czynienia z kobietą, czy z mężczyzną, na dodatek jej głos do szału mnie doprowadza. ma niewidomego męża. No cóż… pewnie nikt inny jej nie chciał, a ten mąż jest wyjątkowo… tolerancyjny, albo… odpowiada mu taka… herod niańka.
Weronika oświadczyła, że lubi pracować z niewidomymi, bo większość z nich ma zaniżone poczucie własnej wartości. Traktowała nas, jak dzieci. Przygotowała dla każdego kartkę z siedmioma naklejkami oraz mnóstwo różnego rodzaju materiałów i od razu dała do zrozumienia, że z pewnością niewidomi są manualnymi niedorajdami, bo bardzo się ucieszyła obecnością większej ilości osób widzących, którym rozkazała, że mają nam pomagać. Nie pozwoliła też mieć przy sobie żadnego kubka z piciem – jak się okazało, wyłącznie osobom niewidomym.
Pierwsza część tych zajęć, to była rozmowa o samoocenie i poczuciu własnej wartości. Takie tam pitu pitu, które skończyło się zaleceniem, żebyśmy codziennie przed lustrem mówili sobie miłe rzeczy.
A pod koniec tej rozmowy zaczęło się odrywanie naklejek od kartek, przy czym osobom niewidomym nie pozwalała na to, żeby same je odklejały. Nawet gdy sama zaczęłam to robić, Weronika osobiście zabrała mi kartkę, żeby zrobić to za mnie. Kiedy chciałam dotknąć rezultatu jej działania, zaczęła krzyczeć – nie bawić się teraz naklejkami!
I to był koniec mojej obecności na tych zajęciach. Mam na tyle wysokie poczucie własnej wartości, że nie pozwolę się tak traktować przez jakiegoś odrażającego babochłopa. Po prostu wstałam i wyszłam bez słowa. Nawet nie wiem, czy to zauważyła, tak była pochłonięta tym swoim gadaniem do nas.
A lustro na mnie, jako na osobę, która nie widzi od urodzenia, kompletnie nie działa.

Dodaj komentarz