…mam taką cichą nadzieję, że ten następny nie będzie gorszy. Najbliższe pół roku będzie stabilne, ale nie wiem, co dalej. Niedawno usłyszałam następujące niemal po sobie dwie informacje, które zestawione razem budzą mój niepokój. Rzecz dotyczy pracy…
I to jest na razie jedyna niepokojąca informacja.
Za to mam kilka marzeń, o których nie chcę tutaj pisać. Bardzo chciałabym, żeby się spełniły.
Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do roku poprzedniego i tego jeszcze przed nim wielkich rewolucji nie będzie.
Ten rok żegnam w dużo lepszym nastroju niż poprzednie dwa lata.
Na okoliczność wigilijnej psiej kupy i tego, że w drugi dzień świąt nie rozpoznała mnie koleżanka, zagrałam w totolotka. Poczekamy, zobaczymy.
A, jest jeszcze jedna rysa na tym całym szczęściu.
Te skurwysyny prusaki stoją u bram! Dostałam ostrzeżenie, że chodzą po korytarzu, sąsiadka parę dni temu zabiła jednego na moich drzwiach wejściowych. Ani się nie obejrzę, jak będzie powtórka z rozrywki. Dobrze, że nie ma tu puchatych czworonogów.

Sen o konkursie

30 grudnia 2013

Śniło mi się, że znów miałam jechać na konkurs do Bydgoszczy. Przygotowałam dwa utwory,przy czym drugi był nie wiedzieć czemu – instrumentalny. Zgłosiłam te utwory i jakoś nikt się nie przyczepił. Zostałam przyjęta.
Pojechałam tam, było spokojnie, nie było o dziwo żadnego bałaganu a ja sobie pomyślałam – O kurczę! Co ja najlepszego zrobiłam! Przecież utwór Marka Bilińskiego jest instrumentalny! Co ja będę robić w tym czasie? Stać na scenie? Może chociaż będę coś nucić?
I w tym momencie obudziłam się.

Śniło mi się, że znalazłam się w Laskach w starym Domu Dziewcząt. Nie wiem, czy byłam dorosła, czy byłam dzieckiem. Wiem, że to było lato a ja miałam jechać do Rabki z moją dawną wychowawczynią z grupy. Miało tam jechać sporo osób, bardzo mieszane towarzystwo: dorośli, dzieci, części osób nie znałam. Przed tym wyjazdem mieszkałam na trzecim piętrze w pomieszczeniu szóstej grupy. Akurat miałam jeść obiad. Siedzieliśmy w jadalni personelu. Obok mnie siedziała taka pani Janeczka – nazwiska nie podaję. Czasem spotykam ją w autobusie i wtedy jest mi wstyd, że ją znam i staram się do niej nie przyznawać. Ta pani śpiewa też w chórze seniorów, o którym pisałam tu gdzieś. Jest dość specyficzna.
W tym śnie o coś się z nią strasznie pokłóciłam. Ugryzłam ją mocno w rękę przez rękaw swetra, coś krzyknęłam i wybiegłam z jadalni. Za drzwiami usłyszałam, że ta pani włączyła nagranie tego, co przed chwilą powiedziałam. Chodziło to w pętli. Wciąż i wciąż słyszałam zza drzwi swój krzyczący głos, jedno powtarzające się zdanie.
Poszłam do kuchni. Powiedziałam – bo ja potrzebuję obiad. Dacie mi to na jakichś talerzach? – Usłyszałam na to – talerze to trzeba sobie przynieść.
W tym momencie już wiedziałam, że obiadu to ja dzisiaj nie zjem. Kogo mam spytać, gdzie są talerze, skoro w jadalni jestem już spalona? Poszłam na górę do pokoju z postanowieniem, że natychmiast ucieknę stamtąd i wrócę do domu. Siedziałam na swoim łóżku i płakałam, płakałam, zanosiłam się od płaczu aż się obudziłam. Po obudzeniu się byłam bardzo smutna.
A teraz co?
Sernik na zimno mi totalnie nie wyszedł!

…powinny być albo wszędzie, albo nigdzie.
Zdarzyło się to w pierwszy dzień świąt.
Stałam sobie na przystanku. Z daleka nadjeżdżał autobus i pewna kobieta poinformowała mnie o jego numerze. Jeszcze nie zdążył wyhamować, gdy kierowca włączył zewnętrzny komunikat głosowy o numerze autobusu i kierunku jazdy.
Pani powiedziała – o! – a w tym jej „o!” usłyszałam coś w rodzaju „Po cholerę ja się wysiliłam żeby poinformować tę panią, skoro ona ma te specjalne komunikaty”. I chyba nie pomyliłam się. Kiedy nadjechał autobus, na który czekałam, pani już mnie o nim nie poinformowała. Wiem, że tam była. Dobrze, że trafiła na mnie. Ja sobie radzę w takich sytuacjach. A co by było, gdyby trafiła na kogoś, kto wstydzi się pytać, kogo stresuje każde pytanie o numer autobusu i to słychać w głosach niektórych niewidomych. Ta pani już nikogo nie poinformuje z własnej inicjatywy o numerze nadjeżdżającego autobusu. Nikogo, kto będzie tego potrzebował, bo inaczej nie potrafi. Ta pani już za każdym razem będzie słyszeć komunikat zewnętrzny nawet wtedy, gdy w rzeczywistości go nie będzie. Bo widzący często słyszą dźwięki, których w rzeczywistości nie ma, np dźwiękową sygnalizację na przejściach dla pieszych. A kierowcy mimo że mogą, rzadko kiedy reagują na osobę z białą laską na przystanku i nie uruchamiają komunikatów zewnętrznych pomimo, że ponoć są w tym kierunku szkoleni i ponoć mają taki obowiązek.
Dlatego uważam, że głosowe komunikaty zewnętrzne powinny być albo wszędzie, albo nigdzie. W tej chwili robią nam więcej szkody niż pożytku. A jeśli już będą wszędzie, to powinny być uruchamiane przez osobę stojącą na przystanku za pomocą pilota, bo kierowca gdyby tak na każdym przystanku rozglądał się, czy przypadkiem nie stoi tam osoba niewidoma, to by zwariował po jednym dniu pracy.

A tak przy okazji.
Od pewnego czasu coś zmieniło się w moim kokpicie i od tej zmiany we wszystkich wpisach miałam „komentarze wyłączone” i nie umiałam ich włączyć. W tej chwili widzę, że znów można komentować moje wpisy. Ja tu nic nie robiłam. Jakiś duch robi to za mnie sam. Nie wiem, o co chodzi, może ktoś mi to wyjaśni.

Wczoraj na wigilii było 6 osób i dwa psy. Jeden miejscowy – stary i nieruchawy – drugi przyjezdny – sam żywioł. Ten pierwszy prawdopodobnie boi się tego drugiego, więc gdzieś się zaszył. Któryś z psów zrobił kupę za drzwiami łazienki. Ja w nią wdepnęłam! 🙂 Dobrze, że byłam bez butów.
Może będę mieć szczęście?

A przy okazji – sąsiad dostał dzisiaj mandat w parku. „Rzekomo za picie wódki”. Jak przechodziłam koło jego drzwi wracając z kościoła, to słyszałam, jak z kolegami bębnili i grzechotali do jakiejś muzyki. Przynajmniej nie jest sam. A mnie od wczoraj wieczora boli głowa.

Nie przypominam sobie, żeby mi w dzień wigilii prosto w okno świeciło słońce. Dziś jest taki dzień. Ale cóż. Były zaspy wielkanocne, to mamy wigilijne słońce.
Czas na odgruzowywanie mieszkania, czyli jakieś tam mycie, odkurzanie itp. Rok temu ciężko było utrzymać porządek w mieszkaniu, bo wciąż wnosiło się kurz z klatki schodowej. Rok temu był tu remont. Rok temu stały tu dwie klatki a w nich toczyło się życie. Może akurat nie w wigilię. Odwoziłam prosiaki kilka dni wcześniej. Wtedy, kiedy miał skończyć się świat. Świat się nie skończył, wszyscy chyba już zapomnieli o tym szaleństwie. Minął rok i świat trwa. Rok temu w klatkach toczyło się życie a dziś… to jest moja pierwsza od wielu lat wigilia bez zwierzaka. 😦
To jest też czas pisania smsów z życzeniami do znajomych. To dziwne, ale nawet smsy piszą do mnie osoby z tej samej klatki. Co ja mówię – z tego samego piętra. Znak czasów.
A telemarketer z banku niczym współczesna dziewczynka z zapałkami dzwoni do ludzi, żeby im proponować produkty bankowe. Ja próbowałam nie dać mu dojść do słowa, choć to było trudne, bo mimo że to ja do niego mówiłam, on niewzruszenie recytował swoją wyuczoną formułkę. Powinnam była mu powiedzieć, że ma chyba bezwzględnego szefa, który każe mu pracować w wigilię, że w tym czasie powinien… właściwie to co powinien? Może jest w takiej samej rozsypce, jak mój sąsiad? Może rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy? Może nie ma dokąd pójść? A może wręcz przeciwnie – pochodzi z tego samego miasta i przyjdzie do domu na gotowe? A może ma gdzieś cały ten cyrk? W każdym razie z pewnością nie skończy, jak dziewczynka z zapałkami. I dobrze.

…nie śpiewam na niej. Na płycie są raptem cztery utwory i została ona wydana w pięciu egzemplarzach. To są kolędy, które aranżowałam i o których pisałam jakiś czas temu przy okazji chyba festiwalu.
Pomysł wziął się stąd, że potrzebowałam coś na prezent za niewielką kwotę. W pewnym gronie organizowaliśmy imprezę mikołajkową. Każdy miał przygotować prezent dla innej osoby, przy czym nikt nie wiedział, dla kogo przygotowuje.
No więc ja nie wiele myśląc wydobyłam te moje kolędy. Poprosiłam starszą siostrę dawnej koleżanki z chóru, która do niedawna projektowała takie różne rzeczy, pomagała mi też w przygotowaniach do obu festiwali i koncertu od strony że tak powiem wizerunkowej, żeby pomogła mi przygotować tę płytę od strony graficznej, żeby to nie była taka goła płyta ze zbiorczego pudełka z marketu w gołej kopercie. Przygotowałam tekst na okładkę a ona wykonała ręcznie na płycie rysunek, na okładkę ponaklejała świąteczne naklejki a całość zapakowała w kwadratową kopertę. A jeszcze płyta w środku jest przywiązana wstążeczką do okładki.
Tak oryginalnie zapakowanej płyty to jeszcze nie widziałam!
Przygotowałyśmy takich płyt pięć, żebym ewentualnie miała jeszcze dla kogoś jako upominek.

W tym roku w święta zostaję w Warszawie. Wigilia u brata a potem to się zobaczy. I nie muszę w tym roku na wigilię robić sałatki w dużych ilościach! Nic nie muszę robić! Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Przecież potem jest Sylwester, no nie?
Do tego stopnia mnie rozleniwiła ta perspektywa, że nawet choinki nie chce mi się z piwnicy wyciągać. Ustroję bombkami karnisz i na oknie powieszę gwiazdę, którą się podłącza do prądu i świeci. Może ewentualnie jakiś stroik na ławę i już.

Jest tam potwornie głośno. Przesiadałam się tam kiedyś. Jechałam wtedy na Wolę do pewnej lecznicy ze świnkami. (Patrz wrzesień 2012). Nie wiem, co mnie wczoraj podkusiło, żeby przesiadać się z jednego autobusu w inny autobus akurat tam! Mogłam to zrobić przystanek wcześniej, mogłam to zrobić przystanek później i jeszcze dalej, więc nie rozumiem, dlaczego podjęłam tak nierozsądną decyzję. Pamiętam przecież, że tam jest tak głośno, że sama ledwo to wytrzymywałam i bałam się o wrażliwe uszy świneczek, które wtedy ze sobą wiozłam. Było tam tak głośno, że nie miałam pewności, czy zauważę autobus podjeżdżający na przystanek.
Autobus, to taki wielki obiekt zaburzający przestrzeń przed twarzą, sunący dostojnie z dyskretnym sykiem, którego można nie usłyszeć w tym hałasie. Ciekawe, czy usłyszałabym syk otwieranych drzwi. Ewentualnie mogłabym usłyszeć jedynie radosne „kwiiik kwiiik” podczas ich zamykania i wtedy było by po herbacie, bo autobus właśnie odjechałby warcząc nieco głośniej silnikiem z tyłu.
Nie ufałam sobie a dokładnie postrzeganiu przestrzeni na odległość wyciągniętej ręki, więc gdy wydawało mi się, że dostojnie sunący obiekt zbliża się ku mnie, podeszłam jak najbliżej i… dowiedziałam się nieco więcej o budowie autobusu, gdyż dostałam lusterkiem w łeb! Dobrze, że autobus zwalniał, bo pewnie w przeciwnym razie nic bym do Was teraz nie pisała, bo dostałabym tym lusterkiem znacznie mocniej.
Wniosek – jeśli nie widzisz, nigdy, nigdy, nigdy nie przesiadaj się na Osiedlu Potok! Można to zrobić na Żerań FSO, czy Park Kaskada, Metro Marymont, ale nigdy w życiu tam! Mam tylko nadzieję, że pewnego dnia autobus 114 wróci na starą trasę i dzięki temu ominę to piekło.

Święte oburzenie

15 grudnia 2013

Ja już chyba nie nadążam!
Dzisiaj na mszy zamiast organisty śpiewały harcerki. Grupka piskających z lekka fałszujących dziewczynek. Ostatnio ktoś z nimi grał na gitarze. Dzisiaj tej osoby nie było. I wszystko było jako tako aż do dziękczynienia. Wtedy wykonały coś takiego, że miałam ochotę wstać, podejść tam do przodu i przetrzepać im wszystkim tyłki.
Pełen kościół ludzi, w większości w podeszłym wieku a one śpiewały mniej więcej tak:

„Tak tak tak
Ja potrzebuję ciebie
Tak tak tak
Ja potrzebuję ciebie
Lewa nóżka prawa nóżka
Prosto z serca (odgłos cmoknięcia) buźka
Lewa noga prawa noga
Prosto z serca do Boga!”

Przydał by się im ktoś w rodzaju siostry B, kto by je postawił do pionu! Zastanawiam się, czy za to, co one śpiewają odpowiada ktoś dorosły.