Pourlopowe smutne refleksje

20 sierpnia 2015

Po prawie czterech tygodniach trzeba było zejść z chmur na ziemię. Nawet obawiałam się, że zapomnę dzisiaj wstać do pracy, albo, że zapomniałam, co się w niej robi. 😉
Jak wiecie, najpierw przez 2 tygodnie byłam w Olsztynie. Trochę o tym pisałam, potem trzeba było wpis usunąć… …w każdym razie na tym wyjeździe czułam się trochę tak, jakbym była na dwóch różnych wyjazdach. Konsekwencje tamtego wpisu były takie, że dzień po jego usunięciu już pakowałam się, żeby wracać do Warszawy. O, jak szybko się pakowałam! Przynajmniej dzięki temu przeprowadzka do innego pokoju wyglądała, niczym teleportacja. Przed wyjazdem tak szybko się nie pakowałam.
Mieszkaliśmy w seminarium duchownym na obrzeżach Olsztyna. Miejsce piękne! Wielki teren dookoła budynku, ławki przed wejściem, przy ulicy biegnącej za bramą siłownia plenerowa, dalej droga przez las, raz nawet doszłam z jedną osobą do gospodarstwa agroturystycznego z kozami, końmi i miejscem na ognisko. Jak się poszło dalej, to były dwa jeziora. Jak się podjechało do centrum, była plaża miejska z całym zapleczem.
Budynek seminarium był trochę przerażający, duży, mało czytelny, kilka klatek schodowych, kilka dróg z punktu A do punktu B. Poczatkowo wszyscy się gubili i nigdy nie odważyłam się chodzić po budynku sama bez laski. Wydaje mi się, że byłam jedyną osobą, która zasuwała sama po budynku. Spotykało się to prawdopodobnie z różnymi reakcjami, także negatywnymi. Ale dzięki temu czułam się niezależna. Drugi tydzień wyjazdu dzieliłam segment z jedną z sióstr zakonnych. Nie musiałam martwić się o to, że ktoś nie wstał, że gdzieś się spóźnimy. Żyłyśmy sobie bezkolizyjnie, w końcu siostra miała swoje sprawy i obowiązki. Jednak zawsze dyskretnie pojawiała się wtedy, gdy była taka potrzeba. Na spacery lub na plażę chodziłam z siostrami lub z osobami przypadkowymi. Opalałam się, wchodziłam do wody, raz nawet usiłowałam pływać, dwa razy pływałam rowerem wodnym. Zdarzyło się, że zostawałam sama wyłącznie z osobami, które nie chciały lub nie mogły wychodzić, ale wtedy była opcja siedzenia na ławce w słońcu lub w cieniu, z książką lub radiem, rozmowa z innymi lub spacer alejką od wejścia do seminarium do bramy i z powrotem, a alejka była długa i nie koniecznie prosta, ale za to ograniczona trawnikiem, więc zgubić się nie dało.
W tym czasie było kilka wycieczek: olsztyńska starówka, Stoczek Warmiński i zamek w Lidzbarku Warmińskim plus sklep firmowy pewnej firmy robiącej słodycze, Mazurolandia z parkiem miniatur zabytków i Święta Lipka, Frombork z pływaniem statkiem po Zalewie Wiślanym i Gietrzwałd. W niektóre wieczory też się coś działo: wspomnienia, śpiewanie piosenek, loteria fantowa, wieczory autorskie. Przez cały ten czas była możliwość chodzenia codziennie na Mszę Świętą i medytację.
Poznałam dziewczynę, która śpiewa i komponuje piosenki. Powiedziałam jej – ja mam podkłady, Ty masz podkłady, zróbmy coś razem.
Zdarzyła się prymicja pewnego księdza, który wcześniej jeździł z tą grupą będąc klerykiem. W przeszłości był wodzirejem. Po mszy był wtedy grill, na którym trochę pośpiewałyśmy. Także pomagałam koleżance przy jej wieczorze autorskim. Ona czytała swoje wiersze, ja jej od czasu do czasu robiłam przerywniki na gitarze.
Po powrocie stamtąd czułam się tak, jakbym była kompletnie zresetowana.
I tu kończy się miła część tego wpisu. Teraz będzie niemiło.
Prawdopodobnie to jest mój ostatni taki wyjazd w życiu. I to nie dlatego, że mi się nie podobało.
To jest mój ostatni wyjazd, bo przewodnik na wyjeździe, to jest połowa sukcesu. Wyjazd bez przewodnika polega jedynie na zmianie otoczenia i siedzeniu w pokoju lub przed ośrodkiem lub innym budynkiem, w którym się mieszka na takim wyjeździe. A mnie nie o to chodzi.
Tym razem miałam więcej szczęścia niż rozumu. No bo co by było, gdyby takich niewidomych nie pogodzonych ze swoimi przewodnikami było kilkudziesięciu? Takiej sytuacji cztery siostry zakonne i jedna wolontariuszka by nie ogarnęły. Dlatego każdy niewidomy, który jedzie, stara się dobrać z kimś widzącym. Na osoby słabowidzące w obcym miejscu nie ma co liczyć, bo one na obcym terenie też mają problemy, nie wiedzą, jakich przeszkód mogą spodziewać się na drodze itp.
Większość wyjeżdżających tam niewidomych ma jakichś znajomych, w sumie nie pytałam tych ludzi, co ich łączy z ich przewodnikami. Niektórzy jechali całymi rodzinami, ktoś jechał z siostrą, ktoś z mężem, reszta nie wiem. Jednak są to ludzie bardzo ugodowi, którzy idą na wielkie kompromisy. Jak ktoś ma widzącą matkę, siostrę, męża, żonę, który chce z niewidomym wyjechać, który mu się całkowicie poświęca, to taka osoba może sobie jechać, gdzie chce. Ja nie mam na świecie nikogo widzącego, komu na mnie zależy, więc do końca życia będę skazana na przypadkowe osoby. Rodzice już są w podeszłym wieku i z całkiem innej bajki, siostra mieszka daleko i jest bardzo zapracowana, widzącego męża też mieć nie będę. Trudno jest dobrać takiego przewodnika, który się nie grzebie, jest zorganizowany, lubi chodzić na długie spacery i będzie coraz trudniej. Tacy ludzie istnieją wyłącznie wśród osób w moim wieku i starszych. Ludzie starsi już niedługo zaczną się sypać, będą im wysiadać kręgosłupy, stawy, oczy, pamięć, będą umierać, ludzie w moim wieku będą się sypać jeszcze szybciej. A młodsi? Oni myślą tylko o sobie. Siostry zakonne na tych wyjazdach są wspaniałe, ale one też się kiedyś hmmm… też przestaną być zdrowe a powołań już prawie nie ma, więc za 10, 20 lat i tych wyjazdów pewnie nie będzie, bo nikt ich nie zorganizuje. Muszę też pamiętać ostre słowa mojej koleżanki od serca, która może mi powiedzieć najgorsze rzeczy, a ja się na nią nie obrażę. Otóż jak ktoś jedzie z niewidomym na wakacje, to ma „przesrane” i właściwie tych wakacji nie ma. Jeżeli nie mam nikogo, komu na mnie zależy, to też nikt się dla mnie nie poświęci. No chyba, że zapłacę takiej osobie za każdą godzinę spaceru, czy nawet za to, że mi powie, co jest na stole i wleje herbatę do kubka i zupę do talerza. Wtedy takie moje wczasy staną się baaaardzo drogie. Smutna to perspektywa, ale przy moim charakterze i braku widzących bliskich chcących wyjeżdżać – nieunikniona. No chyba, że zweryfikuję swoje wymagania i ograniczę całkowicie aktywność na takich wyjazdach. Będę tylko siedzieć w pokoju na tapczanie lub na ławeczce i kiwać się w przód i w tył, jak sierota.

Dodaj komentarz