Wczorajsza wizyta u neurochirurga

23 sierpnia 2018

W noc przed wizytą miałam koszmary. Najpierw śniło mi się, że noc przed wizytą spędzam u brata i bratowej i rano przypomina mi się, że asystent miał przyjechać do mnie do mieszkania, ale nie wie o tym, że jestem gdzie indziej i powinnam o tym kogoś poinformować. Ale po chwili obudziłam się i z ulgą stwierdziłam, że jestem u siebie.
Jednak chwilę później znów zasnęłam i znów śniło mi się, że tym razem jestem na jakimś wyjeździe pod Warszawą, że jest ten dzień, mam jechać do neurochirurga i znów asystent nie wie, że jestem poza domem i musi do mnie dojechać. Jest 5 minut do przybycia asystenta a ten dzwoni do mnie na komórkę i pyta.
– Miałem być na Placu Siódmym, ale dowiedziałem się, że pani tam nie będzie. Proszę podać mi adres, pod który mam dojechać.
No i ja w tym momencie w panice zaczynam grzebać w telefonie i szukać adresu, gdzie przebywam. Oczywiście nie mogę go znaleźć…
I wtedy znów budzę się i stwierdzam z ulgą, że jestem u siebie i leżę we własnym łóżku.
Noc wcześniej też miałam jakieś koszmary, ale już nie pamiętam, czego one dotyczyły.
Rano pojechałam na umówioną wizytę do neurochirurga.
Najpierw kolejka marudnych ludzi w rejestracji, wypełnianie jakichś papierów i przeze mnie i przez rejestratorkę, potem wyprawa do drugiego budynku, bo choć rejestrować się trzeba było w poradni, to lekarz przyjmował na szpitalnym oddziale. Spacer między budynkami, schody na pierwsze piętro a tam… czterdziestominutowa obsuwa. A potem, gdy przyszła moja kolej, okazało się, że to nie jest tak, jak w przychodni, że siedzicie na korytarzu i macie powiedzmy naprzeciwko drzwi do gabinetu. O nie. Pacjenci siedzieli na korytarzu przy sekretariacie a do gabinetu szło się kolejnym korytarzem gdzieś tam.
No i jak już w końcu znalazłam się w tym gabinecie, dość młody, sympatyczny lekarz wziął ode mnie płytkę z rezonansem z marca, włożył ją do komputera, otworzył, obejrzał i… powiedział coś, czego się kompletnie nie spodziewałam. Nie mówił o nowotworze, guzie, włókniaku, ale o wypadniętym dysku, który wpadł do kanału kręgowego a także o poważnej operacji i wstawieniu implantu.
Nie wzięłam jego słów poważnie i do tej pory nie traktuję tego poważnie. Facet jest neurochirurgiem i myśli po neurochirurgowemu. On potrafi tylko kroić ludzkie kręgosłupy i coś tam w nie wstawiać. Gdybym poszła z tym samym badaniem do rehabilitanta, pewnie uznałby, że trzeba to rehabilitować.
No a potem stało się to, czego się spodziewałam. Dostałam skierowanie na powtórny rezonans, tym razem z kontrastem. Z tym skierowaniem poszłam na parter, przemierzając kolejne długie korytarze do pracowni rezonansu. Tam pani rejestratorka najpierw stwierdziła, że dopiero we wrześniu będzie zapisywać na kolejny rok, ale potem poprosiła mnie o dokument potwierdzający niepełnosprawność, wzięła ode mnie numer telefonu a także skierowanie.
I to chyba tyle.
O ironio – od poniedziałku znów boli mnie prawa noga, ale tym razem nie z przodu, lecz z tyłu i nie tak strasznie, jak wtedy. Ból mnie nie ogranicza, ale jednak drażni, bo nie ustępuje. Nie mogę siedzieć, nie mogę leżeć ani stać, za to zupełnie nie przeszkadza mi w chodzeniu. Wypadnięty dysk prawdopodobnie drażni jakieś nerwy w nodze.
A czemu kręgosłup mnie nie boli?
Lekarz stwierdził, że mam w miarę zdrowy kręgosłup, dlatego nie boli.
Ale czy to jest dysk, czy inna cholera, to okaże się po rezonansie, który będzie w bliżej nieokreślonym czasie.

Dodaj komentarz