Relacji z festiwalu część 2

24 października 2012

Ło matko!
Rozchorowałam się na dobre. Nie poszłam dzisiaj do pracy, cały dzień leżę w łóżku, kaszlę jak stary gruźlik, rano nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Jestem słaba, leje się ze mnie, ale obiecałam relację, więc spróbuję się zmobilizować i ją napisać.
Dobrze, że to laptop, więc mogę siedzieć z nim w łóżku, choć na to też mam jakoś niewiele siły. Jutro muszę się powlec do notariusza, ale to już całkiem inna historia.

No to może zacznę od początku

Na początku zeszłego tygodnia zadzwoniła do mnie koleżanka po fachu, tylko z innej biblioteki, która też zakwalifikowała się na ten festiwal, czy może się do nas dołączyć, bo nie ma z kim jechać.
Uznałam, że to jest bardzo dobry pomysł, tym bardziej, że miałam jechać aż z dwoma osobami widzącymi i było mi z tym trochę głupio a tak będzie 1 na 1 i generalnie większa ekipa. Śmiałam się, że nasza ekipa rośnie niczym kula śniegowa.
Zadzwoniłam do Gosi z chóru kościelnego, że jedzie z nami jeszcze jedna osoba niewidoma. Ona też się ucieszyła.
W czwartek poszłam z Gośką kupić bilety na sobotę na pociąg. Pogoda była piękna, więc ode mnie z pracy poszłyśmy spacerkiem na Dw Gdański a potem stamtąd do mnie do domu.
Widziałam, że Gośka jest bardzo przejęta tym wyjazdem i rolą, jaką mają spełniać razem ze swoim chłopakiem Radkiem.
W sobotę wstałam przed 5 rano i jakoś ok 6.30 byłam umówiona z Gośką i Radkiem na stacji Metro Centrum. Jadzia dołączyła do nas już na dworcu. Ktoś ją podwiózł. Trochę bałam się, jak ona się z tej wsi wydostanie o tak wczesnej godzinie. Po 4 i po 5 rano jeździ tylko jeden autobus i w ogóle strasznie jest iść przez las na przystanek, jak jest tak pusto. Też się strasznie przejmowałam, bo nie wiedzieć czemu uważałam się za odpowiedzialną za całą grupę i to ja zadecydowałam o tym, że jedziemy ze śpiworami i karimatami i śpimy gdzieś na podłodze.
Jazda do Bydgoszczy była bardzo komfortowa. Siedzieliśmy w przedziale, który mimo że był II klasy, to miał tylko 6 miejsc, z czego prawie przez całą drogę jechaliśmy tylko w czwórkę.
Śmiałam się, że w pociągu zrobimy sobie generalną próbę. Jedna osoba będzie śpiewać a reszta będzie robić podkład udając instrumenty. 😉 Jednak zamiast tego całą drogę gadaliśmy i śmialiśmy się. Od razu coś pozytywnego w grupie zaiskrzyło. Zupełnie jak w tych moich snach o podróżach pociągiem. Jadzia okazała się bardzo sympatyczną osobą, przyciągającą do siebie ludzi. Gośka i Radek szybko ją polubili.
A jeszcze dodam, że to właśnie Jadzia o festiwalu dowiedziała się z mojego bloga i postanowiła w nim wystąpić.
Śmialiśmy się, że pewnie nie tylko my wstaliśmy o 5 rano, że o 5 rano wstał także nasz akompaniator i uczy się naszych piosenek hehehehehehehe.
W Kutnie dosiadł się jakiś facet. Zaczęłam sobie żartować, że oto wsiadła publiczność i teraz możemy śpiewać. 😉 Gościu był bardzo sympatyczny i gadał z nami. Jednak w Toruniu wysiadł i dalej znów byliśmy sami. Myślałam, że od tego nieustannego gadania zedrę sobie struny głosowe, ale było bardzo wesoło w przedziale.
W Bydgoszczy dość szybko znaleźliśmy autobus, który zawiózł nas na właściwe miejsce. Potem trochę pobłądziliśmy, ale w końcu dotarliśmy na miejsce.
Była to sala na pierwszym piętrze wielkości – ja wiem – kiedyś widziałam na Myśliwieckiej studio im Agnieszki Osieckiej i ta sala chyba wielkością była podobna. Na niską scenę prowadziły dwa stopnie.
Gdy weszliśmy, już jakaś osoba próbowała na scenie. Usłyszałam fortepian – ło matko!
Znaczy to nie był fortepian, tylko zapewne jakiś dobry keyboard. Pomyślałam sobie – no dobra, trzeba jakoś przez to przejść. 😉
Głośno tam było jak nie wiem co. Myślałam, że zwątpię.
Akurat śpiewała któraś z babeczek z Krakowa. Coś się nie mogli z akompaniatorem dogadać a ja sobie pomyślałam – ło matko! Moje przepowiednie się ziściły! 😉 Załamka! Nic, tylko uciekać stąd w podskokach. 😉
Pojawił się organizator i… okazało się, że nie wiadomo, gdzie będziemy spać. Wkurzyłam się i powiedziałam mu, że w tej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak wyjść przed ogłoszeniem wyników, żeby zdążyć na ostatni pociąg do Warszawy. Usłyszałam wtedy, że może coś się znajdzie. Ja na razie postanowiłam skupić się na próbie.
Usiadłyśmy więc sobie na krzesłach w pierwszym rzędzie a w tym czasie Gosia z Radkiem poszli rozejrzeć się za jakimś miejscem, gdzie można zjeść obiad.
Myśmy siedziały, inni śpiewali. Ponieważ wcześniej dostałyśmy program koncertu, po piosenkach rozpoznawałyśmy, kto akurat ma próbę. Choć był jeden mały wyjątek.
Zanim Gosia z Radkiem wyszli z uniwersytetu, spotkali po drodze jeszcze jednego uczestnika, Przemka, który szedł na próbę, to go przyprowadzili i posadzili koło nas. No i się zaczęło.
Przemek – Kto teraz śpiewa?
Ja – Wydaje mi się, że Krzysztof.
Przemek – nie, to musi być Grzegorz.
Ja – Nie! Jestem pewna, że to Krzysztof!
Przemek – Ale ja znam jego głos. To jest Grzegorz z Wrocławia. Chcesz się ze mną założyć?
Ja – NO. A o co?
Przemek – O pół litra.
Ja – A jak Ci to potem dam.
Przemek – Może być woda.
Kiedy podczas koncertu zorientowałam się, że to Przemek miał rację, to gdy wchodził na scenę, ja miałam ochotę krzyknąć – PRZEMEK! MASZ U MNIE PÓŁ LITRA!!!
Potem poszła śpiewać Jadzia a do mnie w tym czasie podszedł ktoś i zapytał – a właściwie to czemu nie pójdziecie do tego ośrodka? Przecież on jest specjalnie dla niewidomych.
Pomyślałam sobie – i co z tego. Nie po to przywieźliśmy karimaty i śpiwory, żeby teraz iść do ośrodka. Z resztą były też inne względy, o których nie chcę tu pisać. Ten ktoś podał mi numer do ośrodka i kazał tam zadzwonić po próbie i jeszcze coś mówił, że sam tam zadzwoni, żeby się dowiedzieć, czy będzie jeden pokój dla 4 osób.
Po Jadzi na scenę poszłam ja. Ktoś pokazywał mi, gdzie jest mikrofon. Chciał, żebym go sobie dotknęła. Ja się zaczęłam burzyć, że nie będę dotykać mikrofonu ani teraz, ani tym bardziej na koncercie, bo to obciach jest. Ten ktoś się ze mną nie zgodził, ale ja postawiłam na swoim. Czy słusznie?
Teraz z filmiku dowiedziałam się, że podczas koncertu rytmicznie się kołysałam. To był dopiero obciach! Jeszcze powinnam była włożyć paluszki w oczka i była by ślepa artystka, co robi małpkę i ma w domu cyrk. 😉
Właściwie próba przebiegła sprawnie, choć ja byłam przerażona. Nie jestem przyzwyczajona do śpiewania do mikrofonu, próbowałam przekrzyczeć akompaniatora i odsłuch i mi to nie wychodziło i jeszcze do tego głos mi się łamał na niskich dźwiękach. Nie byłam zadowolona z tej próby. Na dodatek uznałam, że jest za nisko i chciałam coś wynegocjować w tej kwestii, ale czekający już w kolejce Józek – znajomy z wypadów w góry ze Smrekiem – zaczął się burzyć, że tonację to ustala się wcześniej. Dałam więc sobie spokój i zeszłam ze sceny. Gdy schodziłam, ktoś złapał mnie za rękę wołając – oj nie denerwuj się tak, Danka! – Ale nie wiem, kto to był.
Gdy już wróciłam na swoje miejsce, okazało się, że do Jadzi podszedł ktoś i powiedział, że będziemy nocować u „takiego pana”.
Zdurniałam już do reszty, bo przecież sama usłyszałam coś innego.
Józek jak wszedł na scenę, to zaraz zaczął rzucać tonacjami i akordami i się mądrzyć. Wkurzył mnie. A taki kiedyś był fajny… Ciężko mu ta próba szła. Coś było nie tak. Cieszyłam się tylko, że jednak nie postanowiłam śpiewać „Nie ma wody na pustyni”, bo na instrumencie imitującym fortepian mogłoby to zabrzmieć dość… że tak powiem… egzotycznie. No chyba że znalazłabym jakiś podkład, co było dozwolone. Znalazłam nawet taki jeden w internecie, ale mi się nie spodobał.
Kiedy już Gośka z Radkiem wrócili, odetchnęłam z ulgą, gdy wyszliśmy wszyscy razem na powietrze zostawiając nasze rzeczy, tych wszystkich ludzi i cały ten… …mniejsza z tym.
Na dworze świeciło słońce i było ciepło. Wszyscy byliśmy bez kurtek, gośka to nawet w krótkim rękawku. Poszliśmy do pierogarni na – zdaniem Gosi – najpiękniejszej ulicy w Bydgoszczy. Pierogarnia była dość niezwykła, na dodatek okazało się, że 1 % z każdego zamówienia idzie na Caritas. Pierogi były smaczne, choć w innych okolicznościach pewnie bardziej bym to doceniła. Teraz byłam skurczona ze stresu i ledwo je w siebie wcisnęłam a było ich rabtem 6.
Potem poszliśmy na spacer do parku i spacerowaliśmy tak dość długo. Jadzia z Radkiem daleko przed nami gadali jak najęci a my śpiewałyśmy na cały głos obie piosenki z mojego występu a potem zaczęłyśmy wykonywać śmieszne ćwiczenia emisyjne, które pamiętam jeszcze z czasów Szanownego D Z. Jakiś facet w mundurze żołnierza z Afganistanu spojrzał się na nas i pokazał coś takiego, jak by nam dopingował. 😉
Kiedy wróciliśmy na uniwersytet, co nie spotkało się z moim entuzjazmem 😉 ktoś jeszcze ćwiczył. Przebrałyśmy się w jakiejś toalecie i poszłyśmy na salę.
Dość ciekawe doświadczenie. Ludzie chodzili sobie po sali, rozmawiali, spotkałam parę znajomych, z jedną to nawet wyszłam na korytarz pogadać.
W przypadku konkursów czy występów chóralnych coś takiego, że siedzę sobie ze słuchaczem na korytarzu albo chodzę po sali, byłoby nie do pomyślenia. A tutaj – pełen luzik. Takie między nami brajlakami. Inaczej to sobie wyobrażałam szczególnie po artykule prasowym z zeszłorocznego festiwalu.
Minęła szesnasta i nic się nie działo a potem – ku mojemu zaskoczeniu – jak się już zaczęło dziać, to poszło bardzo sprawnie.
My usiadłyśmy w pierwszym rzędzie, podeszła do nas jakaś babeczka z listą do podpisu, pytała o imiona, nazwiska i pesele. I to był właściwie chyba jedyny element przypominający, że to jest taki hm… festiwal specjalny. Potem dodała, że jest tu trzech przystojnych wolontariuszy, którzy będą wprowadzać uczestników na scenę. Tak więc nasza dzielna „ekipa techniczna” usiadła za nami i dokumentowała cały przebieg festiwalu przy pomocy telefonów komórkowych.
No i potem się zaczęło.
Byłam mile zaskoczona, bo nie było żadnego zadęcia, żadnego och i ach, że my tu duszą widzimy i takie tam jak czytałam w artykule prasowym, może z małym wyjątkiem na samym początku, gdzie wspomniano o urzędzie miasta – tym od medalu z buraka, 😉 no i w kółko jak mantra powtarzane, że nie ma czegoś takiego jak artysta niepełnosprawny.
A potem to właściwie wchodziliśmy po kolei i śpiewaliśmy a konferansjer nas zapowiadał.
Ja śpiewałam jako trzecia, Jadzia jako piąta.
Przede mną śpiewał taki facet, co ma strasznie rozwibrowany głos i kiedyś go widziałam, jak występował w programie „Droga do gwiazd”. Gdy wykonywał piosenkę „Niech żyje bal”, tam jest takie solo gitarowe pod koniec, to wszyscy klaskali do rytmu a my z Jadźką zaczęłyśmy się kiwać na boki. Bardzo mnie to rozbawiło i weszłam na scenę taka uhahana i radosna jak skowroneczek. 😉 Przed wejściem ścisnęłyśmy się z Jadzią za ręce, potem na scenie wolontariusz życzył mi powodzenia i się zaczęło.
Pamiętam, że gdy śpiewałam drugą piosenkę, jakiś człowiek albo więcej ludzi siedzących lub stojących gdzieś z mojej prawej tupało do rytmu nogami. Bardzo mi to pomagało. No i także myślenie o jednej z osób siedzących na sali… …ale to takie tam… Dopiero gdy odsłuchałam nagranie z mojego występu, okazało się, że kilka osób na widowni śpiewało razem ze mną „Przeżyj to sam”.
Byłam bardzo zadowolona ze swojego występu, ale jak już usiadłam na krześle, to się z emocji poryczałam.
Potem gdy Jadzia wchodziła na scenę, też ścisnęłyśmy się za ręce.
Powiem szczerze, że głos Jadzi lepiej brzmiał na próbie, ale za to na próbie w jednej z piosenek miałam wrażenie, że ona nie słyszy instrumentu i śpiewa ćwierć tonu wyżej. Teraz tego nie było.

Generalnie to wszyscy byli dobrzy, choć każdy inny. No prawie dobrzy.
Nie lubię jak ktoś śpiewa piosenki rozrywkowe głosem operowym a jedna babka jak brała górne dźwięki, to mnie zęby bolały. Ona ich nie śpiewała. Ona je wykrzykiwała.
Bardzo fajnie śpiewała inna babeczka piosenkę „Być kobietą”.
No i jeden facet się posypał. Żal mi go szczerze. Na próbie tak mu dobrze szło.
W trakcie występów innych osób wolontariusz przyniósł nam wodę, co przyjęłam z wielką radością. A jeszcze pamiętam, że ci zapowiadający byli momentami bardzo śmieszni. Np jak zauważyli, że ktoś gadał przez komórkę, to tak śmiesznie powiedzieli, że jak jeszcze raz coś takiego usłyszą, to pozabierają telefony a potem rozdadzą je w ramach nagród albo zrobią loterię.
Potem na przerwie można było zjeść pyszne domowe ciasto i napić się herbaty.
Po przerwie jury obradowało a taki zespół śpiewał piosenki PRLu. Same znane, co większość potrafi zaśpiewać. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. Nawet jeśli była to piosenka angielska i znałam tylko refren, to też się wydzierałam. Czułam się taka totalnie wyluzowana. No i oczywiście pomiędzy piosenkami klaskaliśmy i wyliśmy najgłośniej jak się dało.
Potem było ogłoszenie wyników. Przyznano dwa pierwsze miejsca, jedno drugie, dwa trzeciei trzy wyróżnienia. Jadzia nie dostała nic. 😦
Za pierwsze trzy miejsca dostawało się pieniądze, za wyróżnienia bliżej nieokreślone nagrody rzeczowe.
Dlaczego napisałam „bliżej nieokreślone”?
A no bo te nagrody miały być wręczone następnego dnia a my już nie zostaliśmy na koncert laureatów. Dla mnie i tak wielkim wyróżnieniem był fakt, że na nocleg wylądowaliśmy u samego przewodniczącego jury, do czego za chwilę wrócę. A nagrodę chrzanię. Wyślą to wyślą. Nie wyślą, to trudno. Najważniejsze, że sobie pośpiewałam. Żałuję tylko, że nie dane mi było posłuchać zespołu Czerwony Tulipan na żywo.

Potem pojechaliśmy na chwilę do tzw Światłowni, czyli nowo otwieranego miejsca, gdzie będzie kawiarnia artystyczna, żeby sobie tak po prostu pośpiewać przy gitarze. Różnie nam to śpiewanie szło. Trochę się wygłupiłam, bo zaproponowałam piosenkę, której zapomniałam drugiej zwrotki a na dodatek sama ją grałam na gitarze i średnio mi to wychodziło.
Było mi głupio, że jedziemy spać do obcego domu jak jakieś dziady, zwalamy się obcym ludziom na głowę i że to wszystko przeze mnie. Co sobie o nas inni ludzie pomyślą? Gosia jednak była innego zdania. Jeszcze na dodatek bardzo się obawiałam, jak usłyszałam, że następnego dnia mamy iść półtora kilometra na kolejkę do Bydgoszczy, bo spaliśmy poza miastem i to dość daleko bo 30 km.
Kiedy już jechaliśmy samochodem, Maciej – bo tak się nazywał – okazał się bardzo fajnym człowiekiem. Całą drogę gadał z Gosią i Radkiem siedzącymi z przodu o życiu, o Bogu i w ogóle a przy okazji puszczał fajną muzykę. Przewiózł nas po Bydgoszczy i koło zalewu w Koronowie i w rezultacie zjechaliśmy do jego domu na godz 22 a tam czekała na nas jego żona z kolacją. Oni mają małe dzieci, które gdzieś tam już spały.
Zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio.
Siedzieliśmy tak i gadali do północy a potem to tylko siusiu, ząbki, paciorek i spać. 😉 Nawet swoich karimat nie musieliśmy wyciągać. Dostaliśmy materace a jedna osoba spała na kanapie, bo była mała i się tam mieściła.
Gdy wstaliśmy rano, przywitał nas piesek gospodarzy. Poprzedniego wieczora nie zwracałam na niego większej uwagi. Wszystko mnie denerwowało. Jednak rano to już co innego. Piesek o imieniu Maks – bardzo puchaty i z takimi fajnymi uszkami – podbiegał do każdego z nas i dawał się głaskać. Kiedy podniosłam się na materacu do pozycji siedzącej, to piesek już zdążył się ułożyć tam, gdzie wcześniej była moja głowa. 😉 Śmiałam się, że zabiorę go do Warszawy w ramach nagrody rzeczowej. 😉
A potem znów były kanapki i herbata. Każdy jadł tam gdzie stał – ja po turecku na materacu, kubek w jednej ręce, kanapka w drugiej. Czegoś takiego to już dawno nie przeżyłam.
Potem Maciej odwiózł nas na kolejkę i pojechał do pracy, bo on jest organistą w kościele. Zostawiliśmy im w dowód wdzięczności parę drobiazgów, które akurat ze sobą mieliśmy.
A potem to już była jazda kolejką do Bydgoszczy, kupowanie w kasie biletów do Warszawy z przesiadką w Kutnie – tak akurat wypadło. Okazało się, że tym samym pociągiem jedzie dwoje uczestników z Krakowa. Też jak widać nie zostali. Jedna z nich była wyróżniona – jak ja.
W Kutnie mieliśmy pół godziny czasu do następnego pociągu, więc Gosia poszła na dworzec po jakieś herbaty i kto tam co chciał. Siedzieliśmy tak sobie na peronie na słoneczku i piliśmy herbatę z papierowych kubków.
A potem, to wszystko tak szybko zleciało, że nie wiadomo kiedy. Wysiedliśmy, Gosia z Radkiem odprowadzili nas do metra, ja pojechałam na Pl Wilsona, Jadzia na Młociny i to był koniec. 😦

Na ten festiwal jechałam po to, żeby go potem obśmiać a tu zostałam mile zaskoczona. Poza niedoróbkami porannymi, to właściwie same pozytywy. Było po prostu normalnie a na dodatek na 11 osób to chyba tylko jedna czy dwie osoby były słabowidzące. Resztę stanowili całkowicie niewidomi. Podkreślam to, ponieważ niestety istnieje od wielu lat takie niepokojące zjawisko, że w imprezach pod szyldem „niewidomi” biorą udział osoby całkiem dobrze widzące, z niewielkim ubytkiem wzroku a osoby całkowicie niewidome są źle widziane, no chyba że znajdą sobie przewodnika i mają resztę tej grupy gdzieś.
Gosia i Radek byli fantastycznymi przewodnikami i bardzo nam pomogli. Nie wiem, jak ten wyjazd przebiegałby bez nich. Może by tam jakoś było, ale z pewnością miałybyśmy więcej stresów.
Myślę, że ten wyjazd był dla nich bardzo ważny i to nie z tego samego powodu co dla nas. 😉

A teraz jeszcze o moim występie
Powiem tak…
Kiedy pokazałam ten filmik na komórce mojemu sąsiadowi, strasznie się przeraziłam. Na scenie byłam zadowolona z siebie a to co usłyszałam na komórce, to był jakiś koszmarek. To nie ja, ale jakaś czarownica tam występowała. 😉
Analizuję ten występ i mam świadomość, że najlepiej to to nie było. Było dużo nieczystych i nieprecyzyjnych dźwięków a niektóre płaskie i niedociągnięte albo wykrzyczane. Trzeba było więcej ćwiczyć. Skupiłam się na pewnych elementach a inne odstawiłam na bok i wyszło w trakcie koncertu. Emocje i głośne dźwięki wokół mnie zrobiły swoje. Inni są jednak bardziej obyci ze sceną. To słychać. Ja jeszcze muszę dużo nad sobą pracować.
No i akompaniament – hm…. no muszę to napisać. Przy „Przeżyj to sam” był trochę… hm… przy refrenach przekombinowany, ale podczas próby i występu nie miałam czasu, żeby się nad tym rozwodzić. Po prostu robiłam swoje. Za to „Jesteś lekiem” było TAKIE! Mam to nagranie, więc jak mi będzie smutno, to będę to sobie puszczać. Z resztą już się od tego uzależniłam. 😉 Tylko te moje nieczysto wyśpiewane dźwięki wszystko psuły. 😦

Ten wyjazd będę pamiętać długo i może za rok, jeśli coś takiego będzie organizowane, to znów wystąpię – kto wie.

Komentarze 2 to “Relacji z festiwalu część 2”

  1. porcella7 said

    pokażesz w tubce ten występ? Pooookaż! 😉

  2. danuaria said

    W tubce nie pokażę, bo nie umiem tam założyć konta. Właśnie założyłam konto na dropboxie. Jak się już naumiem korzystania z niego, to powrzucam tam te filmy, bo nawet nie wiem, czy mi wolno pokazać to na youtubie.

Dodaj komentarz