Osoby komentujące wprowadzenie tego programu porównywały to do średniowiecznego cyrku.
Pamiętam, co sobie myślałam o inicjatywach takich jak restauracja w ciemności i niewidzialna wystawa.
O restauracji w ciemności zmieniłam zdanie po rozmowie z pewną niewidomą Niemką litewskiego pochodzenia, która pracowała w takiej restauracji w Berlinie. To od niej dowiedziałam się, że klienci nie przychodzą tam po to, żeby oglądać niewidomych, ale po to, żeby sprawdzić, jak smakuje jedzenie po ciemku. Taka fanaberia bogatych snobów. A niewidomi? Po prostu najlepiej nadają się do takiej pracy, bo potrafią poruszać się w ciemności. Tyle. Taką narrację potwierdziła też koleżanka, która 2 lata temu pracowała w takiej restauracji w Warszawie. Chyba lubiła tę pracę i kontakt z ludźmi. Problem był inny… i z powodów zdrowotnych już tam nie pracuje.
O Niewidzialnej pisałam rok temu. Uważałam, że tam rozgrywa się szantaż emocjonalny na zwiedzających. Po pobycie tam zmieniłam zdanie, bo usłyszałam od uczestników, że oni potraktowali to zwiedzanie, jak zadanie do wykonania, mieli świadomość, że zaraz stamtąd wyjdą i wrócą do rzeczywistości. Czy po tym zwiedzaniu bardziej przejmą się życiem niewidomych? Chyba nie.
No i w ten sposób podchodzę do tego programu.
Ktoś napisał, że „ślepi w Średniowieczu byli żebrakami”.
Gdzieś czytając historię o cudzie odrośnięcia nogi przeczytałam, że w tamtych czasach żebractwo kalek było po prostu ich obowiązkiem. Pełnosprawni szli do pracy, żeby utrzymać dom, oni też szli do… pracy i to w tamtych czasach było czymś normalnym.
I ostatnia rzecz: Stwierdziłam, że niepełnosprawni uczestnicy tego programu na pewno dostaną kasę za udział.
I tu kolega wyprowadził mnie z błędu. Przypomniał mi wywiady prasowe z niewidomymi, za które oni nigdy nie dostali żadnej gratyfikacji, a mnie przypomniało się zdarzenie, jak to pewna osoba niewidoma bez wiedzy i zgody została sfotografowana gdzieś na ulicy, a jej zdjęcie zostało użyte do artykułu o niewidomych. Ta osoba nigdy by się o tym nie dowiedziała gdyby nie fakt, że kilka osób zobaczyło jej zdjęcie w gazecie. Oczywiście też za to pieniędzy nie dostała. Zdaniem kolegi ta sytuacja może się powtórzyć. Gwiazdy zarobią za udział ciężkie pieniądze, a ich podopieczni – no cóż…
Mam nadzieję, że tym razem już naprawdę wyczerpałam temat programu, którego pewnie nigdy nie obejrzę, bo akurat nie odbieram tej stacji.

Właśnie słucham wywiadu, którego jedna z niewidomych koleżanek – kompozytorka i autorka tekstów – udzieliła do radia. W wywiadzie padło zdanie, że to mózg widzi, a oczy tylko przetwarzają. I padła też kontynuacja tego zdania, która jest dla mnie nowością i odkryciem. Otóż koleżanka powiedziała dziennikarce, że intuicyjnie wybiera ubrania w sklepie. Kiedy chodziła z koleżankami do sklepów z ubraniami, pierwsze co robiła, to wchodziła w wieszaki i pokazywała, co jej się podoba. Zawsze były to te same kolory. Ale nie. Te kolory z biegiem jej życia ewoluują.
Dla mnie to jest niesamowite. Mnie nigdy nie przyszło do głowy, żeby tak wchodzić między wieszaki i coś wybierać. Zawsze uważałam, że to nie jest możliwe, że na pewno wybrałabym coś niewłaściwęgo, brzydkiego, nie pasującego do mnie, bo przecież dotyk z czyimś wzrokiem nie musi iść w parze.
Chyba tylko raz wybrałam coś zupełnie sama. Byłam wtedy z koleżanką w pewnym bardzo wielkim sklepie na obrzeżach Warszawy, w którym jest mydło i powidło, wielka hala z mnóstwem stoisk. Koleżanka poszła czegoś szukać, a mnie zostawiła przy wieszakach w innej części sklepu. Wtedy z nudów oglądałam ich zawartość i właśnie wtedy wybrałam tę… długą, czarną spódnicę, którą mam do dziś i w której czuję się bardzo elegancka, bo ktoś kiedyś mi powiedział, że elegancko w niej wyglądam. Spódnica kosztowała 10 zł, ale dostałam ją za darmo, bo tak się złożyło, że miałam 50 zł, a kasjer nie miał wydać.
Hmm… Chyba kiedyś muszę wykonać eksperyment koleżanki.

Parę dni temu rozgorzała dyskusja na temat tego programu, którego pierwszy odcinek jeszcze się nie ukazał. Nawet jeśli się ukaże, to w takiej stacji i o takiej porze, że moim zdaniem obejrzą go jedynie osoby niepełnosprawne, członkowie ich rodzin, ewentualnie osoby pracujące wśród ludzi z niepełnosprawnościami.

Żeby nie odsyłać nigdzie, zacytuję:

„”To tylko kilka dni” to nowy program TTV, w którym znane osoby przejmą opiekę nad osobami z niepełnosprawnościami. Będzie to pozytywne i burzące stereotypy spotkanie dwóch światów. Misiek Koterski, Sławomir i Dagmara zostaną opiekunami osób niepełnosprawnych.” Pierwszy odcinek 16 maja w TTV o godz 22.

W sieci rozpętała się burza. Odezwali się aktywiści z niepełnosprawnościami tacy jak: (przepraszam, że nazwę tak tę panią, ale inaczej nie potrafię) wulgarna karlica – niejaka Ola Petrus oraz wojownicza „Pełnoprawna”, którą odlajkowałam, gdy się zorientowałam, o czyje prawa walczy i jeszcze jakieś kobiety, których imion i ksywek teraz nie pamiętam.

W komentarzach ludzie czepiają się słówek takich jak „opiekun” czy „dwa światy”. Tak, tak, tego pierwszego słowa też się czepiam, ale nie w kontekście akurat tego programu. Dlaczego?

Sama pisałam o różnicy pomiędzy opiekunem a asystentem, opiekunem a przewodnikiem, jednak to na protestach rodziców osób niepełnosprawnych bez przerwy padało słowo „opiekun” i używali go ci, którzy na co dzień (i teraz nie wiem, jakiego słowa użyć) mieszkają z tymi osobami niepełnosprawnymi i się nimi (yyy…) karmią je, myją, nie śpią po nocach, siedzą z nimi, obsługują ich, bo ci ludzie nie są w stanie sobie sami poradzić. Chociaż pamiętam, była tam też matka niewidomego człowieka i też mówiła, że się nim opiekuje. Temat opieki wyszedł także przy okazji strajku kobiet. W każdym razie matki i chyba jeden ojciec tych niepełnosprawnych osób protestowali w sejmie i poszła w Polskę narracja, że niepełnosprawni mają „opiekunów”. Nie słyszałam wtedy o komentarzach, które by się tej narracji sprzeciwiały. Nikt wtedy nie mówił, że niepełnosprawni są stygmatyzowani, że niepełnosprawnymi nie trzeba się opiekować, że niepełnosprawni uczestniczą w życiu społecznym, zakładają rodziny, wychowują dzieci itp. Wtedy mówiło się wyłącznie o tym, że te osoby są niezdolne do samodzielnej egzystencji i mają opiekunów, którzy… no właśnie… dostają za mało pieniędzy. I nic innego nie chcieli, tylko pieniądze, pieniądze, pieniądze. No i w końcu osoby, które mają na papierze „niezdolność do samodzielnej egzystencji” dostają teraz za to pieniądze co miesiąc.

A teraz, kiedy ktoś z zewnątrz używa słowa „opiekun”, jest wielka burza. No jak to! Opiekun! Oni będą się opiekować!

Jedną z komentujących przeciwniczek tego programu była niewidoma pani Monika, (nazwisko pominę), która dowodziła, że osoby z niepełnosprawnościami przecież nie potrzebują opieki i robią to, (co napisałam powyżej). Podejrzewam, że w podskokach pędziła złożyć papier o pieniążki za niezdolność do samodzielnej egzystencji.

Z zapowiedzi programu zrozumiałam, że te tytułowe „kilka dni”, to będzie czas, gdzie „opiekunowie” uczestników programu wyjadą na kilka dni odpoczynku, a ich miejsce zajmą wymienione wyżej gwiazdy, których imiona i nazwiska nic mi nie mówią, może z wyjątkiem Sławomira i nie wymienionej tutaj Barbary Kurdej-Szatan. A skoro „opiekunowie”, tzn te osoby z kimś mieszkają, ktoś ich myje, karmi, ubiera, wozi i co tam jeszcze. Jednak ktoś mi opisał zdjęcie, które mi wskazuje na całkiem coś innego. Jedna z gwiazd usiłuje udawać grę na gitarze na protezie nogi swojej partnerki. Hmm… czy osoba z protezą nogi potrzebuje opiekuna? Może po prostu mieszka z rodzicem, bo nie ma się gdzie wyprowadzić albo może ma męża a w mediach mówią, że to opiekun.

Ludzie w komentarzach zadawali pytania, czy gwiazdy na wizji będą podcierać tyłki, ubierać, rozbierać, karmić i – tu cytat – „palpacyjnie usuwać kamienie kałowe” i czy będzie stać za nimi sztab medyczny, żeby tym ludziom nie stała się krzywda. Porównywano ten program do cyrku z dawnych wieków. Zastanawiano się,czy niepełnosprawni uczestnicy programu w ogóle będą świadomi, co się z nimi dzieje. Zastanawiano się, kto mógł zgodzić się na udział w tym programie i co nim kierowało.

Była mowa o dwóch światach i dobrej energii, jaką gwiazdy wniosą w życie tych uczestników. Każde z wyrażeń budziło sprzeciw komentujących. „Niepełnosprawni bez energii”, „do cholery, żyjemy przecież w jednym świecie”.

Zacznę od końca.

Może i w jednym, ale różne bariery, czy architektoniczne, czy informacyjne powodują jednak, że w tym świecie dla wszystkich tworzy się chcący czy niechcący taki ograniczony kawałek świata, odrębny dla każdej niepełnosprawności. Np świat obrazków i gestów nie jest światem osób niewidomych, wręcz do świata mówionych książek, wypukłych grafik, dotykania, oznakowanych gier trzeba wejść. Osobie widzącej jest trudno obsługiwać telefon czy komputer, gdy włączony jest program odczytu ekranu, osoba niewidoma nie nauczy widzącej obsługi tych sprzętów i na odwrót. Osoba widząca musi przejść szkolenie z tych programów, żeby wejść w świat niewidomych. Widzący, żeby uczyć niewidomych czegokolwiek, muszą skończyć specjalne studia. Nawet robienie audiodeskrypcji,to już jest przedmiot studiów. Taki przeciętny człowiek musi mieć w sobie dużo empatii, żeby dotrzeć ze swoim przekazem do osoby, która nie widzi. Daleko szukać – ja śpiewając w tym nieszczęsnym chórku, obcując z nimi czułam się, jakby one były w innym świecie niż ja, jakby nas dzieliło takie pancerne, weneckie lustro, do którego niestety tylko jedna osoba miała klucz. Ale to tak na marginesie.

Ten sam problem jest z niektórymi osobami niesłyszącymi. Pamiętam, jak próbowałam rozśmieszyć taką osobę, opowiadając jej coś śmiesznego, co właśnie oglądałam w telewizji. Jej matka powiedziała – nie rób tego, bo ona i tak nie zrozumie. Generalnie dysfunkcja jakiegoś zmysłu powoduje, że świat takiego człowieka się ogranicza, a nawet nie styka się ze światem osób, które nie mają dysfunkcji zmysłów. Że już nie wspomnę, że nawet świat wszystkich niepełnosprawnych nie jest ten sam. Ktoś z osób poruszających się na wózku zwrócił uwagę, że dla niego to nie jest jeden świat, bo może pójść tylko tam, gdzie jest równo i nie ma schodów. A sport niepełnosprawnych? Jakieś dyscypliny sportu na wózkach? To nie jest świat kogoś na zdrowych nogach.

I wreszcie – ta energia, którą gwiazdy wniosą. Też spotkało się to z oburzeniem. Nie zgadzam się z taką reakcją. Jeśli jakaś osoba widząca gdzieś mnie zabierze, o czymś opowie, coś mi pokaże, powie mi o czymś, czego nie wiedziałam, bo tego nie widzę, nawet podyskutuje ze mną o czymś na komunikatorze, to jednak wnosi coś w moje życie, jakąś energię. Jeżeli ktoś na co dzień siedzi w czterech ścianach i widzi 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku tę samą osobę – swojego zmęczonego „opiekuna”, który już nie ma energii, nie ma siły z tym człowiekiem gdzieś wyjść, może go chowa, bo się wstydzi, że ma niepełnosprawnego członka rodziny, to gdy ktoś przyjdzie, coś zmieni, gdzieś zabierze, zrobi coś innego, to też może wnieść do życia takiej osoby inną perspektywę.

Ktoś napisał, że taką osobą nie może się opiekować nikt poza jej opiekunem, bo to utrata godności, bo nie każdy może dotykać – nie wiem, ciężko mi się wypowiadać, ale nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że taki „opiekun” jest w stanie wmówić osobie, że nikt nie zajmie się nią lepiej niż on sam, że poza czterema ścianami jego pokoju czekają tylko źli ludzie i w ogóle świat jest zły.

„To tylko kilka dni” większości kojarzy się źle, mianowicie, że gwiazdy przyjdą, pobędą kilka dni, a potem odrzucą ten ciężar i wrócą do swojego fajnego życia, fajnego świata. A ja sobie pomyślałam inaczej. Szkoda, że „to tylko kilka dni” z kimś innym, niż opiekun, którego mam już dość, ale mu tego nie powiem, bo np jestem od niego całkowicie zależny.

W komentarzach są żądania usunięcia tego programu z ramówki i stwierdzenia, że ten program jeszcze pogłębi stereotypy na temat niepełnosprawnych. Wątpię. Kiedy był program Down the road o osobach z zespołem Downa, kompletnie nie byłam nim zainteresowana. I tak też będzie z tym programem. Ludzie pisali, że lepiej emitować reportaże o ludziach niepełnosprawnych, którzy coś osiągnęli, o ludziach, którzy na co dzień zmagają się z opieką nad swoimi niepełnosprawnymi dziećmi. To już było.

Kiedy był protest i osoby, które mają w rodzinie kogoś z niepełnosprawnością krzyczały, że są opiekunami, a jednocześnie walczyły o pieniądze, to „terminy opiekun”, „opiekować się”, „osoba niepełnosprawna” a nawet „dziecko niepełnosprawne” były ok. A teraz, gdy chodzi o program telewizyjny, w którym jakieś osoby biorą udział, te wyrażenia już nie są ok. Myślę, że powód jest jeden – zwykła zazdrość i pieniądze, które ktoś dostanie za udział w programie.

Mam nadzieję, że dostatecznie wyczerpałam temat. Nie wiem, czy ten program obejrzę, bo nie odbieram TTV a godz 22 to raczej nie jest godzina, w której oglądam telewizję. Może w sieci pojawią się jakieś komentarze, chętnie poczytam. Dodam tylko, że mój widzący znajomy stwierdził, że jego zdaniem program jest głupi, że nie będzie go oglądał i że dla niego i jego środowiska pracy niepełnosprawność to już nie jest coś dziwnego i odstraszającego.

Wiecie, że zdążyłam już o tym zapomnieć?

„Umyte wodą i mydłem, zdezynfekowane specjalistycznym środkiem do dezynfekcji, przetestowane przy zastosowaniu wszelkich środków ostrożności w specjalnym, opancerzonym pojeździe, wymaz pobrany, wynik ujemny, a więc bezpieczne. Pierwsze w tym roku truskawki.”

Tak, tak. W zeszłym roku ludzie zastanawiali się, jak dezynfekować truskawki w dobie zarazy. Niektórzy sugerowali, że należy je maczać w spirytusie i… spożyć!

Tylko jeden człowiek nie poznał się na żarcie. Wyleciał z moich znajomych.

Właściwie to nie wiem, od czego zacząć, więc zacznę od… …stycznia.

Gdzieś wtedy przeczytałam, że te preparaty spowodują genetyczne zmiany w mózgu człowieka, że przestanie odbierać bodźce z zewnątrz, że mózg osoby, której zostanie wstrzyknięty ten aparat, będzie sterowany z zewnątrz i przestanie odbierać rzeczywiste bodźce z zewnątrz; taka osoba przestanie odbierać temperaturę,zjawiska pogodowe, wszystko to, co widać na dworze, lecz będzie otrzymywała jakiś zewnętrznie sterowany przekaz, więc trudno będzie z taką osobą się komunikować, bo będzie odbierać inne bodźce, niż osoba niezaszczepiona. Wtedy ogłosiłam na Facebooku, że zrywam kontakt z każdym, który chce się zaszczepić. Reakcje były wtedy różne. Byli tacy, którzy skomentowali – tak, zaszczepię się, wyrzuć mnie ze znajomych, byli tacy, którzy po prostu mnie ze znajomych wyrzucili, byli tacy, którzy po przeczytaniu mojego posta poskarżyli się innym, a byli i tacy, którzy stwierdzili, że są „odporni na głupotę”. Aktualnie znów kogoś wyrzuciłam, tak pod pretekstem, jednak na kilka osó się nie obraziłam. Jedna z czytelniczek podobno miała komuś powiedzieć, że nie wpuści osoby niezaszczepionej za próg. Ciekawe, kiedy ktoś mnie zapyta, czy się zaszczepiłam i odmówi mi czegoś. Na razie mam mocny argument. Pod koniec marca robiłam test na przeciwciała, mam ich bardzo dużo i pewna lekarka poleciła mi, żebym powtórzyła to badanie we wrześniu. Wszyscy zwolennicy szczepionek przyjmują ten argument ze zrozumieniem i aprobatą. Mam nawet w telefonie wynik tego badania.

Ale ja nie o tym.

Przeraża mnie fakt, że osoby, które do niedawna zdecydowanie deklarowały się, że się nie zaszczepią, nagle zmieniły zdanie.

Bo chcę wyjechać na wakacje.

Bo się boję, że kardiolog mnie nie przyjmie.

Bo rodzina naciska.

Bo media naciskają.

To są autentyczne zasłyszane cytaty.

Przeraża mnie, że szczepią się nawet ci, którzy tak niedawno chorowali, więc powinni jeszcze mieć przeciwciała. Lekarze kazali im się szczepić. Tylko jedna z tych osób zaszczepiła się, bo tak chciała.

Znam już 6 osób, które po szczepionce czuły się bardzo źle. Jedna z nich, która ma porównanie stwierdziła, że po każdej dawce miała taki „mini-covid”.

Ale jest coś jeszcze.

Przecież szczepiłam się w dzieciństwie w liceum i raz na studiach. Czy ktoś wtedy mówił, że po szczepionce będziemy się tak źle czuć? Czy ktoś kiedyś po szczepionce brał wolne z pracy, albo zwolnienie z lekcji? Czy ktoś się interesował, jaka firma farmaceutyczna wyprodukowała szczepionkę? Czy ktoś w ogóle znał nazwy firm farmaceutycznych? A dzisiaj te nazwy są na ustach całej Polski! Wymieniają je wszyscy: w mediach, w pracy, w rozmowach towarzyskich, na ulicy przez telefon. To jest temat nieustannych rozmów: czy to ta szczepionka na F, czy na M, czy na A, czy może J. Dziwne to wszystko. Komu zależy na tym, żeby nazwy tych firm były znane w całej Polsce i na świecie?

Przeraża mnie, że ktoś chory na Covid uciekł ze szpitala, żeby się zaszczepić. Skoro miał siłę uciekać, to co robił w szpitalu? Kogo tam tak naprawdę przyjmują?

W jakiejś firmie za zaszczepienie się płacą pracownikowi 500 zł premii. Podobno jest kryzys. Firmy cienko przędą. Skąd są te pieniądze?

I na koniec odpowiedź pewnej osoby, która się nie zaszczepiła.

Dlaczego?

Bo nie jest obowiązkowa. W miejscu, gdzie ta osoba pracuje „straszyli, że od marca zaczną zwalniać”. Na razie nikt nic o tym nie mówi. Jak będą kazać, to ta osoba się zaszczepi.

Na pewno znajdzie się jakiś argument, żeby mnie zmusić do szczepienia. Kiedyś mnie złamią. Jeszcze nie wiem kiedy i w jaki sposób.

Oto, co rok temu myślałam i pisałam na temat szczepionki. Przypominam, że wtedy nie było wiadomo, kiedy i czy ta szczepionka się pojawi, ale teorie o niej już chodziły po ludziach.

Rok temu pisałam tak:

Ponieważ od pewnego czasu słyszę, że pod pretekstem obowiązkowej szczepionki na Covid19 zostanie nam wszczepiony chip, za pomocą którego będzie można nas śledzić i oznaczać, ponieważ słyszę, że pod pretekstem, że gotówka roznosi wirusa, zostaniemy zmuszeni do korzystania wyłącznie z konta w banku, dzięki czemu rząd będzie wiedział, skąd dostajemy pieniądze i na co je wydajemy, przyszło mi do głowy, co może się stać z osobami tzw „niezdolnymi do samodzielnej egzystencji”.
Obecnie fakt, że niektórzy starają się chronić osoby niepełnosprawne przed wychodzeniem z domu, to jest tylko dobrowolność. Często z resztą o osobach niepełnosprawnych się zapomina, a o niewidomych w szczególności. Jednak wśród osób pracujących w tym tzw „środowisku” panuje przeświadczenie, że niewidomi nie powinni wychodzić z domów. Póki co, jest to dobrowolność. Kto chce wychodzi, kto nie chce, nie wychodzi. Jednak w wyniku wszczepienia chipa może się to zmienić.
Kiedy będziemy mieć ten chip, każdy, kto będzie miał jakieś zdolności decyzyjne, będzie wiedział, kto pobiera… …świadczenie uzupełniające dla niezdolnych do samodzielnej egzystencji.
Są w tzw „środowisku” osoby, które na siłę starały się wykazać, że należy się im to świadczenie, innymi słowy, są niezdolne do samodzielnej egzystencji, choć w praktyce są na tyle zdolne, że jeszcze pomagają tym bardziej poszkodowanym.
Dlaczego o tym piszę?
Otóż, gdy już nam wszczepią ten chip i będą mogli w bardzo prosty sposób oznakować osoby tzw „niezdolne do samodzielnej egzystencji”, będą mogli wprowadzić zakaz dla tych osób samodzielnego wychodzenia z domów. Załóżmy ja wyjdę, ktoś śledzący moje położenie zobaczy to, wyśle odpowiednie służby i zostanę spacyfikowana i odpowiednio ukarana.
W wyniku takiego obostrzenia będę musiała prosić znajomych, żeby mi wszędzie towarzyszyli, albo robili coś za mnie: przynosili zakupy, załatwiali sprawy, czy nawet żeby ksiądz przychodził raz w miesiącu z sakramentami.
Dla niektórych taki stan może być wygodny. Dla mnie może początkowo też. Jednak zakładam, że w końcu moim znajomym się to znudzi, albo zwyczajnie zabraknie im czasu, bo będą zagonieni do jakiejś niewolniczej pracy, a służby wyznaczone do pomagania takim osobom, nie będą wyrabiały ze zleceniami.
Pal licho, jeżeli ktoś taki ma pełnosprawnych znajomych czy rodzinę, która sprosta takim obostrzeniom. Co jednak, gdy takie osoby w swoim kręgu znajomych mają wyłącznie inne osoby które mimo posiadania takiego orzeczenia są bardziej sprawne i do tej pory pomagały, a również w wyniku tych ograniczeń siłą zostaną zamknięte w domach, lub będą mogły wychodzić wyłącznie w towarzystwie osób pełnosprawnych?
Wtedy do tych różnych osób pseudo niewidomych i innych całkiem sprawnych, pobierających to świadczenie, będzie można zastosować przysłowie:
„Miłe złego początki, ale koniec żałosny”.”

Szkic stworzony 19 maja 2020. Nie chciałam go wtedy publikować, bo się bałam. Wydaje mi się, że wtedy jeszcze ludzie nie mogli legalnie się spotykać. Tym czasem my… …Może oddam głos sobie sprzed roku.

Od tamtego czasu minął już tydzień, ale mnie się nie chciało pisać. A jest o czym.
Pamiętam, jak 10 lat temu rozpaczałam, że jestem już taka stara. Minęło 10 lat, a ja się czuję, jak bym miała lat 30. A w przeddzień urodzin czułam się, jak bym miała lat 10. 🙂
Otóż kiedyś dawno temu, jeszcze przed zarazą zarezerwowałam intencję właśnie na ten dzień, ale nie dałam pieniędzy, bo akurat nie miałam. Powiedziałam, że doniosę później. Tylko, że to „później” mocno przeciągnęło się w czasie właśnie z powodu tej narodowej izolacji i zaniosłam je dopiero 2 tygodnie temu. Gdy proboszcz zorientował się w czym rzecz, zapytał żartobliwie, czy będzie tort i rzucił – jak dla mnie – niezobowiązującą propozycję, że po mszy mogłabym wstąpić na chwilę na jakąś kawę.
Na 2 dni przed urodzinami faktycznie poszłam kupić jakieś ciasto, a że byłam z koleżanką, naciągnęłam ją, żeby kupiła mi kwiatki, żebym miała na stole coś żywego, a wieczorem zaniosłam to ciasto do kościoła, uznając sprawę za załatwioną.
Następnego dnia idąc na mszę usłyszałam ze środka kościoła jakieś śpiewy. Ponieważ początkowo słyszałam jedną z pieśni, myślałam, że poprzednia msza jeszcze się nie skończyła. Jednak śpiew nie dochodził z kościoła. Gdy po chwili usłyszałam ćwiczone gdzieś na górze „plurimos annos”, połapałam się, o co chodzi. Organista w tajemnicy przede mną ściągnął na mszę chórzystki, które tę mszę oprawiały. Dwie miały czytania, jedna modlitwę wiernych, ja miałam psalm, nawet „Wierzę w jednego Boga” było śpiewane. Po mszy były życzenia, a potem kto tam mógł i chciał, poszłyśmy na górę, gdzie oprócz mojego ciasta były jeszcze inne, upieczone przez mamę naszego organisty. Dostałam zapachowe świeczki i wielką torbę słodyczy. I teraz z tą torbą czuję się, jak dziecko. Wieczorem pani Hania zabrała mnie na bardzo długi spacer.
Następnego dnia, czyli w sam dzień urodzin, co prawda nic szczególnego się nie działo, ale ja jeszcze żyłam dniem poprzednim i pracowałam mając te kwiaty i zapaloną świeczkę na stole. Jeszcze powinno być jakieś wino do kompletu, no ale w pracy, nawet zdalnie, to może jednak nie wypada. 🙂
Gdyby mi ktoś opowiadał tę historię, pomyślałabym – mitoman. Sama do końca nie wierzę w to, co się wydarzyło, ale ta wielka torba ze słodyczami jakoś się jednak nie rozpłynęła, a tak się składa, że tamta msza była transmitowana na Youtube. Nie z powodu moich urodzin, tylko z tego powodu, że dopóki jest zaraza, akurat w niedziele o tej godzinie jest i transmisja.

Dodam jeszcze, że wtedy dostałam mnóstwo ciastek, żelków, czekolad, beczółki, galaretki w czekoladzie, bardzo dobrą herbatę liściastą i czekoladę do picia.

Dobrze, że moja lekarka nie czyta tego wpisu.

Tamtego dnia miało miejsce jeszcze jedno bardzo dziwne zdarzenie.

Spotkałam dawno nie widzianego zwariowanego brata byłego sąsiada P. To jest człowiek, który znienacka pojawia się, żeby potem zniknąć na cały rok. No i właśnie znienacka pojawił się na osiedlu i wpadliśmy na siebie. Najpierw nie był pewny, czy to ja, ale ja doskonale wiedziałam, że to on, choć on w to niedowierzał. W końcu wypaliłam, że właśnie ma mi złożyć życzenia, bo dzisiaj mam urodziny. On niewiele myśląc zaczął mnie dość gwałtownie ściskać i obcałowywać, zapominając o jakimkolwiek dystansie społecznym, a następnie wręczył mi grubą książkę mówiąc: masz! To jest prezent dla ciebie!

Nie pomagały moje perswazje, że Ej! Po co mi w ogóle książka! Ja jej czytać nie będę! On stwierdził bez rzenady, że dzięki temu nie będzie jej musiał nosić i nawet nie chciał mi powiedzieć, co to jest.

Przyszłam do domu, odpaliłam aplikację w telefonie, żeby móc odczytać tytuł. No i odczytałam…

„Dzieje gospodarcze Polski do 1939 roku”.

Sprawdziłam potem ze znajomym, że książka ma przekreślone pieczątki z biblioteki uniwersyteckiej we Wrocławiu. Następnie wielka cegła wylądowała na śmietniku.

Tego dnia rano, kiedy się to zdarzyło, prawdopodobnie miałam pomysł na jakiś inny tytuł wpisu, ale w międzyczasie działy się inne rzeczy, albo byłam tak zmęczona, że nie chciało mi się już pisać ani o tym, ani o innych rzeczach, a ostatnio jest tego sporo i spróbuję uzupełnić zaległości.

Tego dnia rano jechałam pracować do siedziby. Gdy przyszłam na przystanek, żeby tam poczekać na autobus, miało miejsce dość niecodzienne zdarzenie. Najpierw usłyszałam bardzo głośną muzykę, dochodzącą właśnie z tego przystanku, potem zorientowałam się, że puszcza ją z jakiegoś głośnika dwóch młodych mężczyzn. To było jakieś nieprawdopodobne techno ze zmiksowanym chórem, śpiewającym coś na samogłoskach, a oni się tą muzyką podniecali. Mimo to moja osoba nie uszła ich uwadze. Mogłam to stwierdzić, ponieważ jeden z nich wykrzykiwał na cały głos numery nadjeżdżających autobusów i nie ważne było, czy dany autobus podjechał na ten przystanek, czy na ten drugi, znajdujący się kilkadziesiąt metrów dalej, z którego autobusy odjeżdżały w innym kierunku. W końcu nadjechał i mój autobus, którego numer także został wykrzyczany przez młodego człowieka. Podeszłam, kiwnęłam mu głową, wsiadłam i odjechałam.

Powiem tak: panowie słuchający głośnej muzyki i wyglądający na dość niebezpiecznych, wykazali się większą empatią, niż nie jeden ą ę bułkę przez bibułkę.

Covid i odra

3 Maj 2021

Dzisiaj w pewnym programie informacyjnym usłyszałam, że odra jest dużo groźniejsza niż covid19 i że rodzice coraz częściej nie pilnują szczepień na odrę swoich dzieci. Podano liczbowe dane. Współczynnik r zaraźliwości covida jest 4, a odry 35 i więcej. O ile dobrze pamiętam, ten r oznacza, ile osób może zarazić się od jednej osoby.
A teraz trochę historii:
W 1985 r w Laskach wybuchła epidemia odry. Z mojej klasy chorowały chyba 4 osoby na 14 uczniów ogółem, a w grupie chorowały 3 osoby na 13 ogółem. Pamiętam takie zdarzenie, kiedy to siostra ucząca j polskiego podczas lekcji spojrzała na jednego z uczniów i natychmiast kazała mu iść do internatu, bo miał wysypkę, występującą przy odrze. Odra unieruchomiła chore osoby na ładnych kilka tygodni i nawet po opuszczeniu tzw szpitalika miały jeszcze kilka dni wolnego. Tak było. Nikt nie robił z tego powodu izolacji, kwarantanny, nie zamknięto szkoły.
Coś jeszcze?
Chyba powyższe dane wyjaśniają wszystko.