O robieniu sałatki

11 stycznia 2015

Po świętach, czy nawet już po Nowym Roku naszła mnie refleksja, bo w grudniowym numerze jednej z kobiecych gazet znalazłam oto takie proporcje składników do tradycyjnej sałatki jarzynowej, które to proporcje strasznie mnie podczas czytania zbulwersowały.
Porcja: 387 kilokalorii, Przygotowanie: 30 minut, Na 4 porcje:
– 4 marchewki
– 2 pietruszki (korzeń)
– 3–4 ziemniaki
– nieduży seler
– mała cebula
– 1–2 jabłka
– 3 ogórki kiszone
– 5 jajek na twardo
– puszka groszku konserwowego
– puszka kukurydzy
– 4–5 łyżek majonezu
– sól
– pieprz.

Jeżeli to są 4 porcje, to ile to jest jedna porcja?
I ktoś powinien tam jeszcze napisać – przygotuj miednicę jak do prania.
A potem dziwię się, czemu ludzie wyrzucają jedzenie.
Z takiego przepisu sałatka musi być zupełnie bez smaku, skoro na tyle warzyw są tylko 3 ogórki i 2 jabłka.
Ja robię sałatkę z jednej czwartej tego, co tu podają powyżej, nie daję w ogóle ziemniaków, daję tylko kukurydzę albo tylko groszek, zależy, czy sałatkę robię dla siebie, czy dla rodziny. Oprócz majonezu daję też musztardę, czasami także płynny miód.
Jak robię sobie sałatkę z jednej marchewki, jednej pietruszki, dwóch jajek, kilku ogórków pół jabłka i puszki groszku, to ostatnio jadłam ją od wigilii, która była w środę, aż do niedzieli. A taką porcją, jak tu napisali, to chyba pułk wojska by się wyżywił. A jeszcze dodam, że ostatnio pani sprzątaczka w pracy mi zasugerowała, żeby do sałatki nie dawać cebuli, to wtedy dłużej stoi.
No po prostu jestem poruszona tak wielką ilością składników w tym gazetowym przepisie.

Kiedyś marzyłam i cały czas marzę o takim rowerze, którym mogłabym samodzielnie jeździć, który sam by mnie prowadził a ja bym tylko pedałowała. Dyskutowałam o tym niedawno z kolegą z pracy. Mówił – nie, takiego roweru nie da się zrobić, bo jest kwestia jego zasilania.
No i proszę. Dzisiaj przeczytałam artykuł o inteligentnym rowerze. Rower ma różne bajery a między innymi… …tu cytat z artykułu.
„Wbudowana nawigacja GPS nie pozwoli nam zboczyć z trasy. Jak? Poprzez kierunkowe drgania na kierownicy, które naprowadzą nas na najlepszą opcję, bez konieczności sprawdzania trasy na monitorze. Archiwum trasy pozwala natomiast przy ponownym jej wybraniu na ułatwienia i wszelkie zestawienia porównawcze.”
Cały artykuł znajduje się w Przewodniku Katolickim nr 1 2015.

Mam kolejny pomysł, tym razem na opowiadanie.
Ale może zacznę od początku.
Pod koniec grudnia postawiono nam nowiutką, śliczną, metalową altankę śmietnikową zamykaną na klucz. Tych kluczy do pęczka wciąż przybywa i przybywa. Niedługo to będzie potrzebny klucz do kluczy.
Historyja jest następująca:
Media obiegła wstrząsająca historia. W altance śmietnikowej ktoś znalazł ciało mężczyzny. biegli stwierdzili, że podciął sobie żyły. Ktoś znalazł go po kilku dniach, bo akurat widocznie nikt w tym czasie nie wyrzucał śmieci. Facet zamknął się od środka na klucz, wziął żyletkę i zrobił to. Mówią, że stracił pracę, że miał długi, itd itp. Teraz sejm i senat debatują nad tym, żeby zlikwidować śmietniki zamykane na klucz, żeby więcej nie dochodziło do takich tragedii. albo posadzić obok takiego śmietnika stróża. Oj, będą kolejne miejsca pracy dla niepełnosprawnych. Rzecz jasna nie dla niewidomych. Patrolowanie altanek śmietnikowych w dzień i w nocy.
Taka to historyja chodziła mi po głowie, gdy rano, idąc do pracy, wyrzucałam śmieci. Musiałam w tym celu wykonać następujące czynności:
podejść do altanki,
wyjąć z kieszeni klucz,
włożyć klucz do zamka,
przekręcić klucz,
na wszelki wypadek wyjąć klucz z zamka, żeby go kto nie zabrał,
otworzyć drzwi,
wejść do altanki,
wyrzucić śmieci,
wyjść z altanki,
zamknąć drzwi,
włożyć klucz do zamka,
przekręcić klucz,
wyjąć klucz z zamka,
schować go do kieszeni.
AAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!
Nic, tylko sobie podciąć.

Do trzech razy sztuka?

9 stycznia 2015

Dzisiaj zdarzyła się sytuacja podobna do tej.
I znów udało mi się uniknąć najgorszego. Tym razem było nieco inaczej. Wracając z pracy, na tym samym skrzyżowaniu, w połowie tego samego przejścia, na zielonym świetle dla pieszych, w miejscu zatrzymało mnie szorowanie podczas ostrego hamowania samochodu. Później pani idąca za mną z dzieckiem tłumaczyła mu, że „pan za szybko jechał”.
Do trzech razy sztuka? Czy za trzecim razem ktoś zabije mnie na przejściu przez ul Bonifraterską?
A swoją drogą, niedawno słabowidząca koleżanka uświadomiła mi, że na tym skrzyżowaniu są bardzo słabe światła. Zawsze myślałam – światła to światła, wszędzie świecą tak samo. A tu się okazuje, że nie.
Mówię Wam, pewnego dnia usłyszycie, że jakiś idiota zabił mnie na Bonifraterskiej. I będzie to jeszcze w tym roku.

Ale czy mam ich uczyć?

9 stycznia 2015

Wczoraj wpadło mi do skrzynki takie ogłoszenie, że fundacja potrzebuje wolontariuszy na jakieś tam szkolenie dla niewidomych. Nawet przez chwilę zastanawiałam się w grudniu, czy się samej na to szkolenie nie wybrać, bo powiedzmy sobie szczerze – dom i szkoła gotować nie nauczyły a potem już wstyd było o cokolwiek pytać, no bo „jak to! przecież powinnaś to wiedzieć!”. Kurs czynności dnia w Bydgoszczy też niczego nie nauczył, bo jak tu można w ośmioosobowej grupie, gdzie większość całkiem nieźle widzi, zrobić jakąś potrawę od początku do końca. Chętnie bym się dowiedziała, jak zrobić zupę na czymś, co nie jest kostką rosołową i kością z mięsem, jak dobrze doprawić mięso czy rybę, ale przecież wszystko to powinnam już dawno wiedzieć, no nie? I jeszcze, jak to już kiedyś pisałam, żeby umieć zrobić tego tylko tyle, żeby nie musieć tego jeść przez 3 dni pod rząd.
A z kolei szkolenia z wizażu są tylko dla bezrobotnych. Na dodatek nie mieszkam na wsi ani w małym miasteczku, no dobra, mniejsza z tym. Już się rozpisałam nie na temat.
W każdym bądź razie wpadło ogłoszenie, że są potrzebni wolontariusze. Uznałam, że mam kogoś takiego, kto może chętnie pojechałby może na jeden dzień czy coś, więc zadzwoniłam do tej osoby. Wyłuszczam jej sprawę, a ona z przerażeniem mnie pyta.
– A… …czy ja mam ich uczyć?

Tym razem śnił mi się internat w Laskach. Wszystkie postaci włącznie z ową siostrą zakonną były fikcyjne, tylko internat i szkoła były prawdziwe.
Śniło mi się, że chodziłam do pierwszej klasy podstawówki. Klasy I-III były tam, gdzie kiedyś, czyli w starym domu dziewcząt na pierwszym piętrze a pomieszczenie mojej grupy też tam gdzie kiedyś. Tylko wychowawczynie i dzieci z tego snu były fikcyjne. Wśród wychowawczyń z grupy była jedna młoda siostra, której imienia tu nie podam, bo wiem, że ktoś taki o takim imieniu pracuje w internacie, ale nie znam jej i nie wiem jaka jest. Natomiast tego głosu siostry ze snu nie zapomnę chyba bardzo długo.
Tyle tytułem wyjaśnienia.
No więc śniło mi się, że przyjechałam do tego internatu. Przyjęła mnie właśnie ta siostra i jakaś pani. Obie były dla mnie bardzo miłe.
Potem poszłam do szkoły na lekcje i pani, która w rzeczywistości faktycznie mnie uczyła, zadała zadanie z matematyki.
Potem był jakiś urywek z obiadu a potem siedzieliśmy i odrabialiśmy lekcje. i wtedy się zaczęło.
Dzieci, z którymi odrabiałam lekcje, też były jakieś obce. Na pewno nie chodziły ze mną do klasy. Były tam dziewczynki i chłopcy.
Siedziałam przy stoliku i próbowałam coś czytać, gdy nagle ta siostra wpadła w jakiś amok.
Wydarzenia działy się tak szybko, że mimo wielkiej wyrazistości tego snu nie pamiętam, od czego się zaczęło. Po prostu nagle zrobiłam coś, co nie spodobało się tej siostrze. Zaczęła się nade mną psychicznie znęcać. Podchodziła co chwila i o coś się do mnie czepiała.
Najpierw zajrzała mi do książki i znalazła tam literówkę. Myśląc, że to jest zeszyt w którym piszę, zaczęła się ze mnie naśmiewać, że nie umiem pisać i głośno przeczytała ten błąd. Tam były poprzestawiane litery w słowie i nic nie dawały moje wyjaśnienia, że to jest książka a nie mój zeszyt. Potem podchodziła do mnie co minutę i nigdy nie wiedziałam, o co się przyczepi. A to, że siedzę nie tak, a to że ręce trzymam nie tak, a to że w kółko czytam to samo zdanie, a to że rozmawiam z innymi dziećmi. chciałam wstać, żeby podejść do półki po zapomniany zeszyt, w którym miałam zapisane, które zadanie mam zrobić, to mnie zawróciła. Chciałam wyjść do łazienki, to mnie zawróciła mówiąc, że nie mam 5 lat i muszę wytrzymać do końca odrabiania lekcji.
Przez ten cały czas, gdy tak do mnie co chwilę podchodziła, wyzywała mnie od różnych, ale na mnie nie robiło to wrażenia. Nagle stałam się dorosła i próbowałam się jej jakoś odszczekiwać, co nakręcało z jej strony spiralę jakiejś takiej niesamowitej przemocy psychicznej. Nagle ta siostra z miłej i uśmiechniętej zamieniła się w potwora dręcząc mnie i nie dając mi spokoju. Mówiła przy tym, że się po mnie tego nie spodziewała, że się na mnie zawiodła i takie jakieś takie.
Wydawało mi się, że inne dzieci w sali są wobec tego obojętne, ale im dłużej mnie ta zakonnica dręczyła, tym bardziej się to zmieniało.
W pewnym momencie moja książka zmieniła się w taki zbiór powiązanych ze sobą wielką gumką recepturką pudełek po kroplach do oczu. Na każdym były jakieś litery i ja próbowałam to odczytać. Rzecz jasna tej siostrze też się to nie spodobało i za każdym razem, gdy do mnie podchodziła, a było to z dużą częstotliwością, przekręcała mi te pudełka w taki sposób, że w pewnym momencie wszystkie były poprzekręcane gładkimi ściankami bez liter do wierzchu, co potem rzecz jasna też się jej nie podobało i było powodem do dalszego dręczenia mnie.
W końcu podszedł do mojego stolika jeden z chłopców odrabiających lekcje. Mówię do niego – zobacz, jaką mam dziwną książkę. – On chwycił mnie za rękę i wtedy do pokoju znów weszła ta siostra, żeby mi z kolei zarzucić, że jestem nieprzyzwoita, bo trzymam chłopca za rękę, mimo że ten mnie chwilę wcześniej puścił.
Wtedy ujął się za mną drugi chłopiec mówiąc, żeby przestała. Ona na to, że pójdzie z nim do biskupa, żeby go oskarżyć. On na to – proszę bardzo, a niech siostra mnie tam zabierze, to powiem biskupowi całą prawdę. – Ja wtedy dodałam, że też chętnie tam pójdę.
Siostra wyprowadziła tego chłopaka a w jej miejsce przyszła inna pani, bo mieliśmy iść na kolację.
Wtedy jedna z dziewczynek zaczęła płakać. Zapytana, dlaczego płacze, odpowiedziała, że właśnie dowiedziała się o ciężkiej chorobie swojej kuzynki. W międzyczasie okazało się, że jakieś dziecko z naszej grupy wcześniej jadło kolację i całą ją zwróciło. Nie wiem skąd wiedziałam, że i ten płacz i tamto były spowodowane zachowaniem tej siostry wobec mnie, bo przecież działo się to w obecności wszystkich dzieci w sali odrabiających lekcje. Jednak ta dziewczynka nie chciała powiedzieć wychowawczyni prawdy i nie wiem skąd wiedziałam, że to dlatego, że choć ta pani jest dla nas życzliwa, to nie uwierzy w tę historię. Gdy ta pani rozmawiała z płaczącą dziewczynką o chorej kuzynce pocieszając ją, obudziłam się i cały czas towarzyszy mi uczucie strasznego przerażenia.
Taka rzecz, jaka mi się przyśniła, w rzeczywistości nigdy w moim życiu nie miała miejsca.

O niewidomych w urzędach

5 stycznia 2015

Dzisiaj został wyemitowany reportaż na ten temat. Padło w nim stwierdzenie, że niewidomi tak jak inni płacą podatki.
Ja jako pracownik budżetówki czuję się raczej beneficjentem państwa polskiego, niż płatnikiem podatków. Państwo mi daje z jednej kieszeni a ja państwu wrzucam do drugiej kieszeni, ale generalnie jestem beneficjentem a nie płatnikiem, więc nie mam prawa zbyt wiele od państwa wymagać, bo i tak dzięki państwu mam z czego żyć. Gdybym pracowała u pracodawcy, który na moją wypłatę brałby kasę z PFRON, to właściwie też byłabym beneficjentem państwa. Że o rencie z ZUS nie wspomnę.
Tylko wtedy czułabym się prawdziwym podatnikiem i tylko wtedy mogłabym czegokolwiek wymagać od urzędników państwowych, gdybym podatki płaciła z tego, co zarobiłam własną pracą, nie wspieraną przez budżet państwa, a to w przypadku niewidomych w Polsce chyba jest nieosiągalne. Po prostu nie ma takiej opcji. Każde pieniądze, jakie człowiek niewidomy legalnie dostaje w tym kraju i z nich się rozlicza, to są pieniądze z jakiejś kieszeni budżetu państwa: ZUS, PFRON, albo praca w budżetówce.

Znów dokonałam prowokacji. Prawie udanej.
Jeden z uczestników listy dyskusyjnej dla niewidomych opowiedział nam swoją historię.

„Przedłużałem umowę na Neostradę. Zadzwoniła do mnie bardzo miła pani, ustaliłem z nią warunki przedłużenia. Płaciłem dotychczas 49 zł i tak uzgadniałem, że więcej płacić nie chcę. Pani zaoferowała mi tablet za złotówkę, dla pewności zapytałem czy nie podniesie mi to ceny abonamentu, pani odpowiedziała, że nie. Przyjąłem warunki z nią uzgodnione, po pewnym czasie kurier przywiózł umowę, którą nie czytając podpisałem w dobrej wierze i tu się zaczęło. Że coś jest nie tak zorientowałem się przy pierwszej fakturze, na której kwota do zapłaty za Neostradę wynosiła 69 zł Oczywiście zadzwoniłem w celu wyjaśnienia i dowiedziałem się, że usługa z tabletem właśnie tyle kosztuje. Złożyłem reklamację, której nie uwzględniono tłumacząc, że podpisałem umowę co wiąże się z akceptacją regulaminu i cennika. Ponownie złożyłem reklamację prosząc o udostępnienie nagrania rozmowy z konsultantem. Wczoraj właśnie otrzymałem ponownie negatywną odpowiedź z dopiskiem, że nagrań w celu reklamacji nie udostępniają.”

Facet jest niewidomy, ale w przeciwieństwie do mnie, nie jest samotny. Ma widzącą żonę i dzieci.
Tak, wiem, osoby widzące też nie czytają tego, co podpisują, ale pomyślałam sobie – wrzucę kij w mrowisko – i napisałam:

„Chcieliśmy likwidacji art 80 KC, to teraz mamy tego skutki. Chyba 80. Moim zdaniem nic się nie da zrobić. Podpis to podpis i nic nie pomoże, że jesteś niewidomy. I po co była ta walka? Jak widać, więcej ludzi na tym traci, niż zyskuje.”

Myślałam, że posypie się deszcz maili, że jestem nienormalna, debilka, wariatka, no bo przecież jestem nienormalna, debilka, wariatka.
Dwie osoby zaproponowały mi złożenie wniosku do sądu o ubezwłasnowolnienie.
Jedna z tych osób napisała:
„Art. 80 w praktyce był ubezwłasnowolnieniem w szerokich obszarach życia osoby niewidomej.”
Żyję 45 lat na tym świecie, ów artykuł był zniesiony może rok temu, może dwa, w każdym razie nie 25 lat temu a ja osobiście w swoim własnym życiu nie zauważyłam, żebym przez te ileś lat istnienia tego artykułu była jakoś ubezwłasnowolniona. Zakładałam konto w banku, kupowałam komórkę na abonament, podpisywałam umowę z funduszem emerytalnym, wprowadzałam się do komunalnego mieszkania, zakładałam telefon stacjonarny, internet, likwidowałam telefon stacjonarny, nawet o mało nie kupiłam czegoś na raty, o czym gdzieś tu pisałam i nikt mojego życia nie ograniczał i nie mówił, że muszę mieć pełnomocnika-opiekuna.
Ktoś by mógł powiedzieć – bo poszłam na łatwiznę i założyłam konto w banku, gdzie konta ma dużo niewidomych i panie z banku już się przyzwyczaiły. Założyłam tam konto, bo tam mam oddział koło pracy.
Ktoś by mógł powiedzieć – bo nie brałaś kredytu.
Nie brałam, bo nie był mi potrzebny.
Ktoś by mi mógł jeszcze coś tam zarzucać, ale czytałam już na tej samej liście, że niektóre banki już po zniesieniu tego artykułu nadal stosowały takie praktyki, że w przypadku osoby niewidomej żądały pełnomocnika, argumentując to jakimś wewnętrznym regulaminem, którego pracownicy banków nie chcieli pokazać.
W każdym razie dla mnie jako dla mnie nic się nie zmieniło. czy art 80 KC był, czy go nie było, moje życie toczyło się i toczy tak samo.
A swoją drogą, gdybym nawet musiała złożyć taki wniosek o ubezwłasnowolnienie, jak mi proponują na liście, to i tak jest to niemożliwe, bo nie istnieje taka osoba, która mogłaby być moim pełnomocnikiem. A gdyby mi się coś stało, że nie miałabym jak wyjść z domu albo bym zwariowała, to nawet nie ma kto się mną zaopiekować. I pod tym względem pewnie nie jestem wyjątkiem. Przeraża mnie to, że pewnego dnia będę taką bezradną, ledwo łażącą staruszką, która postradała zmysły a do dyspozycji ma tylko 800 zł miesięcznie na wszystko i znikąd pomocy. Nawet gdyby mnie trzeba było ubezwłasnowolnić, to nie będzie nikogo, kto by został moim kuratorem.